Lekcje religii w domku pani Dul

W 1959 r. Jan Śliwiński zaoferował proboszczowi parafii pw. Matki Boskiej Częstochowskiej w Kazimierzówce, ks. Józefowi Bieńkowskiemu, dom swojej córki na punkt katechetyczny dla dzieci ze Świdnika. Od tego roku, jeszcze niewykończony budynek stał się miejscem, do którego przychodziły dzieci ze wszystkich szkół ze Świdnika i okolic, aby uczyć się religii. Od tego czasu zawsze panował tam ruch i gwar, słychać było religijne pieśni i modlitwę.

Poniżej relacja Haliny Dul, z domu Śliwińskiej.


Poniżej relacja Haliny Dul, z domu Śliwińskiej.

Przez 25 lat wynajmowałam pół domu i piwnicę, umożliwiając dzieciom naukę religii. Wcześniej punkt katechetyczny był kolejno w dwóch miejscach, ale nie trwało to długo. Księża wciąż szukali nowego pomieszczenia, bo najbliżej lekcje religii mogły odbywać się w Kazimierzówce. Ojciec zaproponował mój dom na takie miejsce, ja miałam wówczas 21 lat.
Widziałam z bliska poświęcenie księży katechetów, którzy pokonywali długą drogę, by dojść do Świdnika z Kazimierzówki. Widziałam również trud dzieci uczęszczających na katechezę mimo niezbyt dobrych warunków lokalowych. Pokoje i piwniczne izby, gdzie prowadzono lekcje religii były przepełnione, brakowało stolików i ławek. Nawet dojście do punktu katechetycznego sprawiało dzieciom problemy. Wkoło domu trwało kopanie dołów pod budowę ulic i bloków przy obecnej ulicy Racławickiej i Głowackiego. Dzieci brnęły w błocie, pokonując teren budowy, doły i kamienie. Gdy przychodziły na religię, ich buty i ubrania były bardzo brudne. Podczas lekcji w pomieszczeniach unosił się kurz, a podłogi były zalepione błotem. Przed wejściem następnej grupy pomieszczenia trzeba było skrapiać wodą. Sama sprzątałam błoto, wyrzucając je szpadlem. O zmianie butów nie było mowy przy tak dużej liczbie dzieci, natomiast księża zmieniali buty na gumowce u państwa Surmów.

W moim domu nauczało przez te lata około 20 księży katechetów. Bardzo miło wspominam ks. Tadeusza Nowaka, obecnego proboszcza parafii pw. NMP Matki Kościoła, ks. Józefa Brzozowskiego, ks. Stanisława Wąsika, ks. Andrzeja Kniazia, dziś proboszcza parafii pw. Chrystusa Odkupiciela, a także siostrę Cecylię. Punkt katechetyczny odwiedzał też, zatroskany o dzieci i młodzież, proboszcz pierwszej parafii w Świdniku – ks. kan. Jan Hryniewicz.

Księża przychodzili z radością, wnosząc atmosferę życzliwości i nadziei. W tych trudnych dla rodzin chrześcijańskich czasach, było to również mi bardzo potrzebne. Wraz z nauką religii w moim domu, zaczęły się bowiem trudności. Zaczęto prześladować moją rodzinę. Wiem, że podobne prześladowania dotknęły osoby, które wcześniej wynajmowały swoje domy na punkty katechetyczne. Aktem prześladowania było na pewno zwolnienie mojego męża z pracy, pomimo że był bardzo dobrym pracownikiem WSK przez 10 lat.

Mąż skarżył się, że był wzywany przez dyrekcję zakładu na rozmowy dotyczące nauczania religii w jego domu. Pytali się: „Dlaczego jest u was religia? Można by było przecież uczyć marksizmu i leninizmu, a nie głupot”. Po zwolnieniu nie mógł przez dłuższy czas znaleźć pracy, załamał się. Dopiero w czasach, gdy zaczął działać związek „Solidarność” przypomniano sobie, że mój mąż został skrzywdzony i znów przyjęto go do pracy w WSK. Ciągłe nalegania na sprzedaż lub zmianę domu i przymusowe wywłaszczenie mojego majątku (ziemi w pobliżu domu) także uważam za przejaw prześladowania.

Bardzo cieszę się, że w moim domu, mimo trudnych czasów, odbywały się lekcje religii, a dzieci i młodzież poznawały tu Boga. W ten sposób mogłam pomóc mieszkańcom Świdnika. Za tę pomoc byli mi wdzięczni. Wizytując punkt katechetyczny, biskup Edmund Ilewicz wręczył mi podziękowanie za to, że w moim domu dzieci i młodzież mogły się uczyć religii.

Właśnie podczas tych lekcji miałam styczność z różnymi ludźmi. Przyprowadzali dzieci, każdy miał jakieś swoje kłopoty. Czasami, jak księżom coś wypadło, a dzieci już czekały w salach, to ja schodziłam i modliłam się razem z nimi. Odpytywałam je z katechizmu, zadawałam im prace, stawiałam piątki. Nie można przecież było wysłać ich do domu. W końcu dzieci zaczęły nawet witać się ze mną na ulicy słowami: „Pochwalony Jezus Chrystus”. A później myślały, że jestem jakąś kierowniczką.

Jestem optymistką. Zawsze myślę pozytywnie i każdemu mówię, że kolejny dzień będzie lepszy. Wiadomo jednak, że życie nie jest usłane tylko różami. Mam jednak dużą rodzinę, która mnie wspierała w różnych kłopotach i niepowodzeniach.

Opracowały: Urszula Klimkiewicz i Agnieszka Wójcik