Moja siostra Hania
Anna Kamieńska

Urodziło mnie miasteczko o dzikiej nazwie półruskiej. Krasnystaw odbijał zachody jarzębinowym pluskiem. Szli zakurzeni żołnierze, chcieli się napić i umyć, zmienić zawszoną koszulę, a potem choćby umrzeć. Drogą ciągnęły wozy uciekinierów, a niedojone krowy ryczały. Ojciec, jeszcze młody, miał dziką brew, jak drzewo osmalone burzami i gniewał się, a jego gniew jak wojna szedł za nami. Matka moja z twarzą ciemną niby Maryja Częstochowska, siedziała na tobołkach, podróżna jak Polska. I szedł nasz wóz z innymi, i zgrzytał, i skrzypiał, i krzykiem niemowlęcym Niepodległą witał. Był rok 1920.

Wojna się kończy. Mieszkamy w Krasnymstawie. Wtedy Rodzice mieli już troje dzieci. Hania była trzecia. Kiedyś, na spacerze z nianią wpadła do rzeki. Niania skoczyła za nią i ledwie żywą przyniosła do domu.

Potem mieszkaliśmy w Stróży, tam urodziłam się ja. Ze Stróży Rodzice przenieśli się do Janowa. Pamiętam stamtąd rechoty żab wieczorami. Gdy Hania miała 4 lata i pisała przy świecy, zapaliły jej się liche włoski. Pisała o tych pierwszych przygodach w wierszu „Do Mamy”:

Nie lubię mycia głowy, nie lubię mleka
Czego jeszcze nie lubię?
Świeca się pali. Od świecy płoną włosy.
Topię się. Niosą mnie białą, utopioną.
Okropnie trudno być dzieckiem

Hania jest mądra – pisałam w pamiętniku - ale nie lubi bawić się ze mną, bo mam takie grube ręce, że brrr... Sama jest cienka jak patyczek i przy jedzeniu Babcia opowiada jej bajkę o Hani niejadce, która z balonikiem pofrunęła do góry. Krysia, najmłodsza, wszyscy ją pieszczą, ale Mama gniewa się, gdy Jurek bierze ją na ręce i biega dookoła stołu. Najstarsza Jasia nie bawi się ze smarkaterią i nosi fartuszek wyszywany przez Mamę w wisienki. Szukam przyjaciela, bo samej trudno. Nie ma się z kim bawić ani pogadać. Z Hanią może doszłoby się do porozumienia. Ale jak tu zacząć?
Na szczęście ona sama zaczyna: „Dzidka, wiesz, bądźmy przyjaciółkami. Nie bijmy się nigdy i chodźmy razem”. Jak dobrze, słońce świeci i jest wesoło, mam przyjaciela!

W Lublinie, rok 1927, mamy dwa pokoje z kuchnią, ciemne i wilgotne. Trzeba dużo palić i wietrzyć. Mieszkamy na ul. Skibińskiej pod nr 13. Chodzimy do przedszkola. Tatuś po przyjściu z pracy, gra na skrzypcach, a my tańczymy. Fortepianu już nie ma. Trzeba go było sprzedać. Zostało tylko zielone sukno ze złotymi literami, które przykrywało klawiaturę. Mamusia strasznie płakała, jak wynosili fortepian, jakby ktoś umarł.
Niedługo umarł ojciec, ponieważ był chory na serce. Babunia, która zawsze była z nami, komentowała: „Boże! Jak mogłeś zabrać Ojca i zostawić Matkę z pięciorgiem dzieci?”. Jurek pocieszał Mamusię: „Nie płacz, pomogę Ci i wychowamy dzieci”.
Po roku, po przebytej grypie, na zapalenie osierdzia umiera w szpitalu Jurek. Miał 10 lat. Gdy mama, rozmawiając z lekarzem, rozpłakała się, Jurek powiedział: „Tylko bez lamentów”. Był powód do wielkiego żalu. Mój najstarszy brat był bardzo zdolny. Grał na fortepianie, pięknie rysował i na pewno wyrósłby na wartościowego człowieka.
Zostałyśmy same: Babunia, Mama i 4 dziewczynki. Mamusia w tej sytuacji okazała się bardzo dzielna. Podjęła pracę w biurze, w Wydziale Opieki Społecznej. Ciągle awansowała, dokształcała się.

Hania od dziecka wykazywała duże zdolności poetyckie. Pamiętam jeden z pierwszych jej wierszyków.

Mam ci ja syneczka bardzo kochanego
jak idę do szkoły boję się o niego
by nie spadł z łóżeczka i nie stłukł noseczka
tak się bardzo boję o mego syneczka.

Gdy miała 8, może 9 lat wydawała gazetkę „Promyk” w trzech egzemplarzach. Sama ją ilustrowała. Były w niej proza, wiersze, rebusy, żarciki. Na przykład opowiadanie z wyrazów tylko na „p”: „Pewien pan poszedł przez pole podczas pięknej pogody.” Jedyną prenumeratorką była Ciocia ze Świdnika. Siostra Ojca.

Hania uczyła się bardzo dobrze. Dużo czytała, ale była niezaradna życiowo. Pamiętam, kiedyś wybieraliśmy się do Świdnika, Hani zrobiła się dziura na kolanie w pończosze: „Co teraz będzie?”. „Ja ci zaszyję” – powiedziałam i już nawlekam igłę i klękam przed siostrą, aby zaradzić tragedii (byłam o rok młodsza od Hani).
Specjalną czułością otaczała Hanię Babusia. „Moje Hanidełko” – mówiła do niej.
Dotkliwie odczuwaliśmy brak Ojca. Hania pisała: „Drogi poryte wojną. Płacz dziecka. Głodne krowy ryczą. Śpiewa skrzypeczka. Palce zwinne w robocie tokarka zgrzyta. Krople na czole śpiewa muzyka. Pieśń tapetuje ściany serca ubywa. Pierwszą trumną sprzedany fortepian odpływa. Żart i zawiść i gniew żal niepowrotny. Taniec dziecięcych stóp smyczek samotny. I jęk urwanej struny i los i kamień i z innego pokoju dziecinne grania (Jurka). Gwiazdę spotkałam – gwiazdy nie pytaj. Zapomniana jest twarz Imię i muzyka.”
Siostra miała taką łatwość pisania wierszy, że nigdy nie namyślała się nad rymami. Po prostu wiersze płynęły jak strumień. Pamiętam taki: „Postawiłaś mi kołyskę matulu, kołysane moje mieszkanie. W cieniu lip szamocących się z szumem obłoków. Abym uczył się walczyć z miękkością i łzami śpiewającą tryumfalnie naokół. Postawiłeś mi kołyskę na ziemi – na twardej ziemi lubelskiej. Pługi trzepocą się nad nią skrzydłami srebrnemi.” A dalej: „miła Matko, a dałaś tak wiele, miło. Matko, a dałaś tak strasznie. Śpiewaj, śpiewaj dziecku kołysankę. Niech się uczy umierać, niech zaśnie. I jeszcze, że wraz z życiem darowałaś mi prezent najtrwalszy – moją śmierć przeznaczoną przed wiekiem.”

Mama zawsze uczyła nas: „Dzielcie się wszystkim, co macie. Niczego nie żałujcie. Pan Bóg odda wam z nawiązką.” Pamiętam Mamę energiczną, pracowitą, zaradną, znajdującą pomoc i radę w każdej sytuacji. Jej stosunek do ludzi był pełen szacunku i dobroci: czy to do służącej, żebraka czy do dziecka. Jej delikatne podejście w wychowywaniu dzieci, szanowanie ich zdania, ich indywidualności. Często mówiła nam o swojej pracy, spotykała się tam z wieloma troskami i biedą. Ukształtowało to w nas miękkość serca i współczucie dla ludzi starych, chorych i cierpiących.
A jaki był Ojciec? Na fotografii widzę go w otoczeniu gromadki „obcych dzieci”. Mama opowiadała, że zbierał dzieci z podwórka, bawił się z nimi, opowiadał im bajki. Studiował chemię w Wiedniu, w języku niemieckim. Na strychu znaleźliśmy jego zeszyty wypełnione pięknym pismem. Ileż wytrwałości, pracowitości! W rodzinnych papierach są opinie z miejsc jego pracy. Wszystkie podkreślają sumienność, obowiązkowość, uczciwość. Kiedyś wrócił z pracy przemoczony do suchej nitki, bo przyrzekł oddać komuś pieniądze o oznaczonej godzinie, a wtedy właśnie padało. Tacy byli nasi rodzice. A my?

Uczyliśmy się. Wakacje spędzaliśmy u Cioci w Świdniku (wuj był nadleśniczym), albo w Stawcach u Stryja. Często chodziłyśmy z Hanią na spacery miedzami, między zbożem, na łąki, do lasu. Hania deklamowała swoje i inne wiersze, a ja słuchałam z wdzięcznością. Uczyłam się kochać poezję, choć sama nie umiałam sklecić żadnego wiersza. Nosiłyśmy ze sobą farby, bloki. Hani obrazki były zawsze ładniejsze od moich. Zawsze bez zazdrości uznawałam ich wyższość. W książce „Złote litery” umieściła te najpiękniejsze wiersze z sugestywnymi komentarzami.
O Świdniku pisała:

Miejsca mego dzieciństwa
Wilgotne od konwalii.
Nie zdążyłam was żegnać,
Nie zdążyłam pochwalić.
Tu biegł mój rower bystry,
Tłukły o szprychy głogi,
Znałam tu każdą ścieżkę,
Każdy zakręt drogi.
Tu, gdy się szło cichutko,
Zając spod nóg umykał,
Stawały młode sarny
Na skraju zagajnika –
Dziś - miasto nowe rośnie.

Hania koniecznie chciała być nauczycielką. Po ukończeniu gimnazjum wyjechała do Warszawy do liceum pedagogicznego. Celowała we wszystkich przedmiotach. Śmiała się, że nawet matematyk uważa ją za bardzo zdolną. Grała na skrzypcach Ojca, które zginęły w zawierusze wojennej.
Wojna! Przy pierwszych nalotach niemieckich, gdy bomby waliły się na głowy, mama obejmowała nas ramionami i mówiła: „Jak zginiemy, to razem”. Hania biegła do szpitala szarytek, żeby nieść pomoc rannym, a ja do naszej szkoły im. Unii Lubelskiej, gdzie urządzono szpital dla rannych żołnierzy i cywilów. Ogrom pracy! Wszędzie błoto, gruzy i krew.

Co mogło pomóc? Obieranie ziemniaków, uporczywe szorowanie podłóg, dawniej pastowanych, wyglansowanych, i zwijanie bandaży. Wszystko to było potrzebne i angażowały się do tego uczennice – „unitki”. Dyrektorka szkoły z matczyną troskliwością opatrywała żołnierzom poranione nogi.
Gdy Niemcy wyrzucili nas z 3-pokojowego mieszkania, dając 2 godziny na przeprowadzkę, przewieźliśmy meble do Sióstr Szarytek, które miały Dom Dziecka na ulicy Dominikańskiej 5. Siostry dały nam duży pokój, stołowały nas. Trwało to krótko. Mama cały czas szukała dla rodziny mieszkania, a my, dziewczynki, zamieszkałyśmy w domu dziadka w Świdniku.

Tu pomagałyśmy młodzieży w nauce. Hania uczyła przedmiotów humanistycznych, a ja ścisłych. Byłam w II klasie liceum o profilu matematyczno–chemicznym i fizycznym z nauką francuskiego, z którego nie byłam najlepsza. Tę pomoc w nauce traktowałyśmy zawsze jak pomoc koleżeńską.
Mamusia znalazła pokój w Lublinie. Hania uczyła się głośno starocerkiewnego (studiowała polonistykę), ja przygotowywałam się do matury z matematyki i fizyki. Nie było wtedy węgla, w okropnej zimnicy rozgrzewałyśmy się kawą zbożową słodzoną sacharyną. Hania pisała wtedy dużo wierszy np. „Pobudka”:

Stanęli. Powiew ciepły niósł skowronki
ukosem, w łozy bagnetów
Ze wzgórza dudliła woda.
ktoś leżąc w modrzewiach poruszył ręką.
Cień zdmuchnięty z ziemi spoczął na gwiazdach dnia
w końcu szeregów śmiech w grdyce chłopca
drgnął i zmieszał szyki
lecz śpiewu bitwę zaczęto.

Napisała „Pastorałki”, w których mały pastuszek Jacuś, zapytany przez Matkę Boską: „a w tej chacie Mu prośby w kołyski położysz?”, odpowiada:

Jaki jasny, jak słońce!
Jakie oczka błyszczące!
Jakie rączki maleńkie,
jakie nóżki mileńkie!
O, uśmiecha się do mnie!
jak tu dźwięcznie i wonnie!
jakby w każdym kąciku grało 10 koników!
jakby w każdym zakątku kwitła lilia Dzieciątku!
i pyta: Czy Ci ciepło w kolebce?
nic nie pragniesz? nic nie chcesz?

Pastorałki te grałam z dziećmi w świetlicy PCK przy ul. Dominikańskiej 5 w 1943 roku. Hania napisała też do mojego „teatru”, „sceny wiosenne”: piękny wierszowany tekst, w którym rozmawiają 2 świątki z kapliczek, a w dzień uciekają ze szkoły, aby powitać wiosnę. Występuje tam Dorożkarz Wiatr i Koń Wiatr. Napisała też do teatru dziecięcego sztukę o szewcu Gabrielu Droździe, który układał „słownik wyrazów pięknych” i szył buciki dla syna, który zginął w zawierusze wojennej. Chłopiec odnajduje się i mierzy buciki uszyte przez Ojca.

W twórczości Anny odbija się nasze życie. Bohaterka, „Rozalka Olaboga”, ma wiele moich cech. „Samowarek mojego Dziadka” to portret wspaniałego dziadka „puławiaka”, który podkreślał z dumą, że skończył Instytut Rolniczo–Leśny w Puławach w języku rosyjskim.
Po wojnie nasze drogi rozeszły się. Hania powędrowała z redakcją pierwszych wydawnictw do Łodzi, potem do Warszawy. Opuszczając dom, prosiła Mamę, aby pozwoliła jej wziąć rodzinny stół.

Ten stół jak ołtarz, stał w jej największym pokoju i przypominał wszystkie rodzinne uroczystości. Po śmierci Mamy, Hania pisała w jednym z wierszy, że Mama przychodzi i sprawdza, czy na stole leży opłatek, a pod obrusem siano.

Ja ze swoją rodziną zamieszkałam w Świdniku. Babunia najczęściej była ze mną. Teraz dopiero doceniam jej pomoc w wychowaniu mojej licznej gromadki dzieci.

Babuniu dziś jesteś już staruszką
Choć młodość Twoją zawsze my widzimy
Bo mówisz sama: jesień szła tą dróżką –
już na mych włosach białe skrzydło zimy.

„Babunia”:
Ty już przeżyłaś i młodość i syna
Zbolała, ale przed bólem nie klękasz
Jeśli to jesień była, dziś jest zima...
Mówisz: i zima bywa także piękna!
Hania odwiedzała mnie czasem w Świdniku, wtedy pisała:
Siostro moja, przy mnie stań.
Sprawdzaj dźwięk po dźwięku.
Już zaprzęgną dzień do sań,
zegar we śnie brzękną.
Na zegarze bije pięć
twój najmłodszy krzyczy
już w ciebie węgla chrzęst
w kuchni ogień syczy
Widzę cię wieczorem
śpisz z czołem na maszynie
rozwija się szpulki nić
i w ciemnościach ginie.
O swojej rodzinie pisała:
Niebogate szczęście poetów.
niech się w życiu nie śni szczęście inne.
Twoje włosy zwichrzone przy pracy
jedne biurko, 2 główki dziecinne.
jeszcze ręce twe dobre i miłe
jeszcze oczy nie zblakłe przez lata
porzucane po kątach zabawki
i niepokój o wspólny los świata.”
A to fragment drugiego:
„zła choroba trzyma mnie za ścianą.
słyszę: puka ktoś nieśmiało.
Jaś paluszkiem
a Paweł kolanem.

Zawsze kochałam i podziwiałam moją siostrę. Byłam jej wdzięczna za wyrażanie uczuć, które były także moimi uczuciami – i które tak dobrze rozumiałam. Hania przysłała mi kilka zbiorków swojej poezji. Najbliższy mi jest zbiorek „Dobranoc Matce” napisany po śmierci Mamy.

Mamo, szukam cię w twoim domu
gdzie jesteś? Płaszcz Twój w ziemi –
każda deska podłogi krok twój unosi
każda bryłka powietrza tobą się mieni.
Nad miejscem przy stole gaśnie twój uśmiech
więdną kredensowe dostatki
pachnące wanilią blaszane puszki.
Zeszłoroczne opłatki.
Może tu, gdzie czesałaś włosy srebrne?
Sypialnia twoja pusta.
w szafie suknie twe opuszczone.
wiem! iskra światła na brzegu lustra to Ty –
przemieniona!
ale iskra znika! popiół listom,
popiół pamiątkom!
A może Ty tu – w głębi serca na dnie,
Mamo! Bólu! Rozłąko!

Pamiętam jedną z domowych dyskusji o sztuce. Mama twierdziła, że prawdziwa poezja powinna zawierać jakąś ideę, głębszy sens, głębszą myśl, prawdę. Powinna coś odbiorcy dawać. Myślała o drodze człowieka przez życie, do Boga. Hania w młodości była głęboko religijna. Napisała „Rekolekcje”, które jednak zazdrośnie chowała, tak, że chyba nikt ich nie czytał. Zgłębiała filozofię Tomasza z Akwinu. Mając 20 lat napisała piękne „Pastorałki”. Jest także autorką cyklu wierszy „Chrystus Frasobliwy”:

Aaa, jakże się frasuje,
aa, jak się niepokoję,
jak łokciami przewiercam i kolana i brodę!
że dalecy są ludzie! że ich pojąć nie mogę!

Potem jakby zgubiła Boga – szukała. Na krótko zafascynowały ją ideały komunistyczne. Nie był to jednak wyraz koniunkturalnej chwiejności. Na to była za uczciwa. Po śmierci Mamy, głęboko wierzącej i religijnej, a jeszcze bardziej po śmierci męża, po którego odejściu wyraziła swój ból, miłość i tęsknotę w tomiku wierszy „Biały rękopis”, wróciła do Boga i Kościoła. Znalazła spokój duchowy w szczerej, serdecznej i głębokiej wierze. Jej twórczość ostatnich lat świadczy o tym najlepiej. Apostołką Kościoła nazwał ją prymas Glemp, przemawiając przy trumnie. Jej „Książka nad książkami”, przybliżająca niektóre fragmentu Starego Testamentu, pisana jest tak prostym i pięknym językiem, że każdy może ją łatwo zrozumieć. Piękna jest książeczka dla dzieci „8 radość”, o ośmiu błogosławieństwach Chrystusa z kazania na górze. Bardzo ładnie tłumaczy dzieciom Modlitwę Pańską „Ojcze nasz”.

Cała twórczość mojej siostry nacechowana jest bogactwem uczuć, głębią życia duchowego, oryginalnością określeń, symboliką, w której często powtarza się kamień, oznaczający ciszę śmierci. Zaklęte życie i ogrody, które są symbolem pracy i miłości człowieka.
Wyobrażam sobie radość moich Rodziców i Babuni, tam w Niebie, na wieść, że Hania odnalazła właściwą drogę i dołożyła cegiełkę do budowy Kościoła na ziemi.
O ileż uboższa byłaby nasza literatura bez twórczości Anny Kamieńskiej – napisał Ojciec Marcin na zakończenie zbiorku wierszy „Dwie Ciemności”.

Śmierć Hani nie była tragedią. Cieszyła się wiosną. Mówiła do swojej przyjaciółki: „Zażywamy wiosny w starości”. Odeszła szybko.

Dobranoc Haniu
Niedługo spotkamy się na zielonych łąkach Dobrego Pasterza – Amen
Tyś była Ewangeliczną Marią
a ja choć Maria – Martą.

Wspominała Maria Wołoszyńska

Anna Kamieńska (ur. w 1920 r. w Krasnymstawie, zm. w 1986 r.) – popularna polska poetka, eseistka i tłumaczka. Studia z filologii klasycznej ukończyła na Uniwersytecie Łódzkim. Jako poetka debiutowała w 1945 roku na łamach tygodnika „Odrodzenie”. Jej pierwszy książkowy samodzielny wybór wierszy, noszący tytuł „Wychowanie”, ukazał się w 1949 r.
Jej twórczość, pełna zadumy nad światem i moralnością, dotyka spraw najważniejszych dla człowieka.

Wspomnienia spisane przez Marię Wołoszyńską, siostrę Anny Kamieńskiej.
Rękopis, brak daty.