Sport nie dla dzieciaków

- Raz nie mogłem poznać się po meczu. To było spotkanie Legia Warszawa - Avia. Walczyłem wtedy z Kaczyńskim z Legii - wspomina, dziś już żartobliwie, Waldemar Kowalski, jeden z najbardziej utytułowanych zawodników i trenerów świdnickiego klubu. - Miał manierę uderzania lewym prostym tak, że rękawica zawsze ocierała się sznurowaniem o skórę, rysując niemiłosiernie twarz przeciwnika. Poszliśmy po meczu na obiad do eleganckiej restauracji Europa. Idę do lustra, patrzę i myślę: Nie Kowalski, to nie jesteście wy. Nie ta twarz do tej knajpy. Były to początki lat 70., kiedy Avia święciła największe triumfy. Zaczynało się o wiele skromniej, 20 lat wcześniej.

Stalowe początki

Bokserska sekcja Avii, podobnie jak piłkarze, startowała pod nazwą „Stal”. Przedtem były amatorskie walki w sali Zakładowego Domu Kultury lub stołówki. Zawodnicy występowali ubrani we własne stroje. Pierwszy ring zbudował im inż. Stanisław Trębacz, późniejszy konstruktor śmigłowca SW-4. Inauguracyjny, oficjalny mecz na poziomie klasy B, bokserzy stoczyli w 1952 r. z Budowlanymi Lublin. W 1957 r. Avia była już drużyną II-ligową. Na I ligę trzeba jednak było poczekać aż do 1970 roku.
Ludwik Kawalec jest przedstawicielem ostatniego pokolenia pięściarzy FKS Avia. Za swoją najtrudniejszą walkę uważa pojedynek w Świdniku, w niecodziennej dla niego wadze lekko średniej, z zawodnikiem z Bułgarii: - Wytrzymałem z nim trzy rundy, chociaż rok wcześniej, na turnieju w Jamboł otrzymał tytuł króla nokautu. Cztery walki pod rząd wygrał kładąc przeciwników na deski. Poobijał mnie potwornie, ale przetrwałem. Fantastyczną walkę miałem też na turnieju w Wałbrzychu, z brązowym medalistą mistrzostw Związku Radzieckiego. Tę rozstrzygnąłem zwycięsko. Jeśli chodzi o najbardziej znane nazwisko pokonanego przeciwnika, wymienię Stanisława Osetkowskiego ze Stali Rzeszów, mistrza Europy młodzieżowców, reprezentanta Polski.
Kawalec trafił do drużyny seniorskiej, kiedy Kowalski był jej trenerem. Obowiązywał w niej „chrzest” młodych. Na czym polegał? - Trener trzymał za głowę, a koledzy lali po tyłku. Najbardziej tłukli Włodek Swenarek i Rysiek Sitkowski.

W drodze na szczyt

Waldemar Kowalski spotykał na swojej pięściarskiej drodze wielu trudnych przeciwników. Szczególnie wspomina swoje ligowe pojedynki w grudniu 1970 i styczniu 1971 r., o awans do I ligi, z Górnikiem Wesoła. Był to najważniejszy dwumecz w historii Avii.
Na wyjeździe W. Kowalski miał wyjść do ringu przeciw Marianowi Kasprzykowi, mistrzowi olimpijskiemu: - Żebyś się tylko Kowal z Kasprzykiem nie spotkał u niego - obawiał się trener Zbigniew Cebulak i wystawił mnie wagę wyżej. Traf chciał, że przeciwnicy wyczuli nasz fortel i Kasprzyk też wystąpił w półśredniej. Na początku drugiej rundy, mocno go trafiłem i bardzo żałuję, że potem musiałem go „dobić”. Marian to wspaniały człowiek, przyjaciel do dziś, ale wtedy liczył się każdy punkt. Przegraliśmy 8:12.
Za dwa tygodnie - rewanż w Świdniku. W świat poszła wieść, że Kasprzyk nie przyjedzie. Trener mówi: - Waldek, możesz być spokojny. Tymczasem, przed meczem, o 7.00 rano, Kasprzyk pojawia się na wadze. Skoro tak, trener decyduje: - Jak u nich unikaliśmy Kasprzyka, tak u nas będziemy go szukać. Faktycznie pojedynek się odbył i znowu, tym razem jednogłośną decyzją sędziów, wyszedłem z niego zwycięsko. Te dwie walki i rewanżowe zwycięstwo 15:5, zadecydowały, że Avia weszła do pierwszej ligi.
Równie spektakularny był pierwszy pojedynek W. Kowalskiego w ekstraklasie z Hutnikiem Kraków, drużynowym medalistą mistrzostw Polski. Jego przeciwnik, Stefan Skałka, wielokrotny medalista mistrzostw Polski, został ostrzeżony o zabójczej sile ciosu prawej ręki Kowalskiego, o czym pięściarz Avii dowiedział się w szatni: - Wtedy, po raz pierwszy w życiu, na początku walki, huknąłem z lewej. Jak podsumował potem komentujący mecz Mieczysław Kruk, był to najkrótszy pojedynek w historii polskiej ligi. Trwał 7, może 8 sekund.

Lanie we wsi Świdnik

FKS Avia doczekał się kilku reprezentantów Polski. Najbardziej utytułowani z nich to, rzecz jasna, mistrzowie Europy: Henryk Kukier i Ryszard Petek. Biało - czerwonych barw bronili również Bogdan Wilk, Waldemar Kowalski i Ryszard Sitkowski. - Występowałem w gronie znakomitych nazwisk: Kulej, Rudkowski, Trela, Gortat - wspomina W. Kowalski. - Trochę mi dokuczali, że na kadrę przyjeżdża jakiś wieśniak ze Świdnika.
Zespół walczył w I lidze siedem sezonów, ale najwięcej na pięściarskiej mapie Polski, świdnicki klub znaczył w pierwszych dwóch latach obecności w elicie. Zdążył jednak przetrzepać skórę takim potęgom, jak medaliści mistrzostw Polski - Hutnik Kraków czy Gwardia Warszawa. Podobno po porażce Gwardii w Świdniku, zszokowany prezes klubu, generał milicji, wezwał trenera Michała Szczepana i pyta: powiedzcie no mi Szczepan, gdzie ten Świdnik leży…
Baty dostawali również „we wsi” Świdnik, Legia Warszawa, BBTS Bielsko czy Turów Bogatynia, skąd pochodziło dwóch ważnych dla drużyny Avii pięściarzy: R. Sitkowski i J. Radziewicz.
Według obu byłych zawodników Avii, dzisiejszy boks nie przypomina tego z lat 70. Wtedy obowiązywały elegancja, nienaganne wyszkolenie techniczne, taktyka. Obecne pięściarstwo przypomina czasem bardziej młóckę, niż szermierkę na pięści. Chyba zresztą i społeczeństwo chętniej od sportu, ogląda brutalne bijatyki w stylu MMA, za które, gdyby odbywały się na ulicy, pewnie trafiłoby się do więzienia.
Schyłek lat 80 przyniósł kryzys świdnickiego boksu. Transformacja ustrojowa, a co za tym idzie problemy finansowe, z którymi zaczął borykać się klub, wymusiły zawieszenie działalności sekcji pięściarskiej. Jesienią 2003 roku zarejestrowano Gminno - Powiatowe Towarzystwo Bokserskie Avia Świdnik. Szkoleniem młodych pięściarzy zajął się Józef Radziewicz, dawny zawodnik Avii, współautor jej największych sukcesów. Początkowo potrafił przyciągnąć na treningi nowych adeptów sztuki pięściarskiej, którzy z powodzeniem startowali w mistrzostwach Polski czy w finale Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży. Z czasem jednak sekcja zamierała. Obecnie trenuje w niej kilkunastu młodych chłopców, jednak bardziej dla utrzymania kondycji i sprawności fizycznej, niż z myślą o walce na poważnym ringu.

Jan Mazur

Głos Świdnika nr 30/2017