Jak to się drzewiej balowało!

Już za kilka dni Sylwester! Pożegnamy uciekający w mroki historii – stary rok. Pożegnamy go jakim był, lepszy czy gorszy, a może nijaki…
Wielu z nas znajdzie się tego dnia na salach balowych, wielu spędzi Sylwestra na prywatkach. Zanim to jednak nastąpi, zanim wychylimy tradycyjną lampkę szampana, powróćmy do wspomnień dawnych lat. Przypomnijmy sobie, jak bawiono się w Świdniku kilkadziesiąt lat temu...

„Pod te pachę weź panienkę i wałówę w drugą rękę!” Z tym refrenem znanej piosenki szło się wtedy na Sylwestra najczęściej do baraku ZDK, do popularnego klubu zwanego „Ikarem”. O zaproszenia do tego drewnianego pałacu nie było wcale łatwo. Zabiegano o nie w Radzie Zakładowej już przy końcu listopada. Był to z reguły bal związkowców. Zaproszenia dzielono przeto na rady oddziałowe. Do każdego z nich dodawano kartę konsumpcyjną (na dwie osoby), uprawniającą do nabycia w bufecie u p. Krystyny Ogrodnik – porcji flaków, tatara, kanapek z szynką, galaretki z nóżek, sałatki jarzynowej, kawy, oranżady i ciastek. Była przy tym także tradycyjna kwaterka wódki i …pamiątkowy kotylion. O resztę nie było zmartwień. Co sprytniejsze damy sylwestrowe ubrane tego wieczoru w długie, szałowe suknie, wnosiły ukradkiem do baraku olbrzymie torby wypchane najrozmaitszymi świątecznymi smakołykami. Wyjmowano z nich w salach biesiadnych – szynkę, pieczone kiełbaski, gorący bigosik, zające, pieczone kaczki, marynowane śledziki i grzybki…

Płeć brzydka szła na bal w białych koszulach (pod krawatem lub muszką), w pięknie skrojonych czarnych garniturach, a nawet smokingach. Kamasze rycerzy sylwestrowej nocy błyszczały na odległość. W baraku bawiono się również w wypożyczonych strojach … teatralnych. Gość w swetrze czy spodniach uważany był za intruza i długo nie pohasał po drewnianej podłodze, nasyconej parafiną. Ścigały go bowiem bez przerwy spojrzenia dam i huzarów.

Honory gospodarza pełniła w klubie najczęściej p. Jadwiga Warpas. Wchodzących do baraku witał głośno chłopiec z Sosnowca – wąsaty p. Zmorzysko, a kożuszkami z Kanady, futrami, srebrnymi lisami opiekował się od ręki szatniarz Bronek Siejko. Tuż przy szatni znajdowało się stoisko z kotylionami i balonikami. Wchodzących gości witała raz po raz tuszem – orkiestra. Nikt nie zasiadał do stolików dopóty, dopóki nie obejrzał sali balowej.
Smutna i szara na co dzień, zmieniała się w noc sylwestrową od środka nie do poznania. Nad udekorowaniem podium dla orkiestry wisiał olbrzymi tekturowy zegar, a obok stały oświetlone choinki, ozdobione kolorowymi bombkami, zabawkami i serpentynami. Ściany baraku zdobiły barwne rysunki i wycinanki przedstawiające tańczące pary, pajacyki, maseczki… Sufit zdobiły wisiorki. Ślicznie wyglądały kolorowe lampiony. To „królestwo z bajki” wyczarowywała przez cały grudzień dekorator ZDK – Stanisława Świerz. Kiedy dziś pokazuję kolegom zdjęcia sylwestrowe z „sali kolumnowej” dawnego baraku i pytam żartem, by zgadli, skąd one pochodzą – kręcą oni najczęściej głowami i odpowiadają, że chyba z … „Batorego”.

Nasyciwszy wzrok pięknem sali balowe, zasiadało towarzystwo do stolików i oczekiwało na rozpoczęcie balu. Zapraszał do niego wodzirej, punktualnie o godz. 21.00. A było na nim zawsze rojno, gwarno i wesoło. Tańczono parami, w jednym wspólnym kole, a nawet i solo. Były konkursy z nagrodami, taniec kotylionowy, taniec pomarańczy, konkurs rocka, wybory królowej sylwestrowej nocy, zabawa w kelnerów, wędka szczęścia. Do tańca przygrywali dziarsko niezmordowani „Ikersi”. Była to niezła paczka muzyków, potrafiąca wykrzesać z siebie maksimum energii i umiejętności. „Ikersi” grali najczęściej wielominutowe bloki muzyczne, zwane popularnie maratonami. Zespół zyskał sobie przez to wielu zwolenników. Potańczyć można było naprawdę do woli. Silną grupę muzyczną stanowili wtedy: Stefan Dudzic, Cezary Pasternak, Wiesław Zamiar, Andrzej Szczodrowski i inni. Z „Ikersami” grali często wirtuoz akordeonu Henryk Maruszak i saksofonista Edmund Miazgowski. Piosenki śpiewali wtedy najczęściej Ziemowit Barczyk, Barbara Czyrko i Ewa Kasprzyk. Szlagierami były kolejno – Głęboka studzienka, Pamiętasz była jesień, Kormorany, Criminal tango, Mexiko, Viva Espana, a nade wszystko – Cała sala śpiewa z nami… Kiedy grano tę melodię i tańczono w takt walca, nikt chyba nie siedział samotnie przy stoliku, a wspólny śpiew bawiących się ludzi niósł się hen daleko poza klubo-kawiarnię.

Kulminacyjnym punktem balu była północ. Na odgłos dwunastu uderzeń zegara goście gromadzili się w sali tanecznej z butelkami wina i szampana. A kiedy zgasła światła, zaczęto zapalać zimne ognie i spełniać toast. Rozpoczynał się wtedy szał pocałunków. To nic, że ktoś tam pomylił się w ciemnościach i zamiast „ślubnej” cmoknął nieznajomą. Tej nocy mało kto brał komuś coś za złe, chyba, że ten czy ów przebrał miarkę. Bywało, że w ogólnym sylwestrowym rozgardiaszu niektóre panie gubiły naszyjniki, kolczyki i pantofelki, a panowie … poszukiwali gorączkowo marynarek, że ten czy ów budził się nagle w orkiestronie sali teatralnej i nie mógł poznać czy obok niego siedzi żona, czy też Zocha z Minkowic, której oświadczył się po północy. Byli i tacy również, których rozbolał mocno żołądek i w poszukiwaniu kropli pukali nocą do okienka kasy biletowej – na stacji kolejowej. Nad ranem wszystko wracało do normy i w szampańskim nastroju rozchodzono się do domów.

Kilka lat temu stary, wysłużony barak ZDK uległ rozbiórce. Wspomnienia z myszką o tamtych wesołych balach jednak pozostały. Opowiadają o nich w święta swoim wnukom – dziadkowie i babcie. Pamiętają o nich także małżeństwa, które kiedyś się tam właśnie poznały. Ich dzieci chodzą już do szkoły.
I ja na tych balach bywałem, czasami nawet rej wodziłem. Wspominam o nich w starym roku po to, byśmy ten nowy, dopiero kwilący mogli powitać ze spokojem i optymizmem.

Mieczysław Kruk

Głos Świdnika nr 49/1985