Premiera dla przyszłości

29 października 1996 roku, około godziny 13.30 Zbigniew Dąbski uruchomił silnik PZL SW-4, nowego śmigłowca skonstruowanego w Zakładzie Badawczo-Rozwojowym PZL Świdnik. Wychodząc kilka minut wcześniej z hangaru, westchnął ciężko, spoglądając na tłum obserwatorów. Można by pomyśleć, że obawia się ich bardziej niż lotu, który go za chwilę czekał. Przy pierwszej próbie rozruchu turbina „nie zaskoczyła”, ale po chwili pracowała już na normalnych obrotach. Po rozgrzaniu silnika pilot podniósł śmigłowiec pionowo, na wysokość 5 metrów. Przez minutę, może dwie – jakby zmagając się z wiatrem – SW-4 trwał w zawiasie. „Wszystko w porządku” – powiedział nie zważając na te „wahania” Ryszard Kochanowski – dyrektor ZBR. Wreszcie śmigłowiec ruszył do przodu. Nabierając prędkości i zwiększając nieco wysokości, pilot wprowadził maszynę w łagodny prawy zakręt. Zamykając obszerny krąg nad lotniskiem SW-4 trafił prawie w miejsce startu i rozpoczął zakręt w lewo. Kiedy wykonał ósemkę, zwolnił, zawisł w powietrzu i łagodnie usiadł na trawie. Kilkusetosobowy tłum świadków pierwszego publicznego lotu SW-4 nagrodził wysiadającą ze śmigłowca trzyosobową załogę oklaskami. Po siedemnastu latach od pierwszego lot Sokoła rozpoczęła się powietrzna historia nowego polskiego śmigłowca PZL SW-4.

W pierwszym locie Zbigniewowi Dąbskiemu Towarzyszyli na pokładzie śmigłowca: Artur Wasilak w roli inżyniera prowadzącego próbę i Aleksander Czerwiński czuwający nad pracą aparatury pomiarowej zainstalowanej w maszynie.
Tuż po zakończeniu lotu przy SW-4 spotkali się jego pierwszy pilot i konstruktor: Zbigniew Dąbski i Krzysztof Bzówka. Pierwsze gratulacje i serdeczne uściski. Za chwilę dołączył do nich Mieczysław Majewski, dyrektor PZL Świdnik. „Jest silny wiatr…” – zaczął tonem usprawiedliwienia Dąbski, jakby nie czując, ze wszyscy zebrani zachwyceni są tym, że SW-4 lata i że byli świadkami historycznego wydarzenia.
- Poleciałeś najpiękniej jak można sobie wyobrazić – przerwał mu szczęśliwy dyrektor.
Jak mówi Krzysztof Bzówka, najcenniejszym skarbem każdej firmy lotniczej jest nabywane w ciągu lat doświadczenie. Pewnie nie byłoby SW-4, gdyby nie upór twórców jego poprzedników: Łątki, Jaszczurki, Mewy, które nie doczekały się pierwszego lotu. W tym sensie inżynierowie Jerzy Kotliński i Stanisław Trębacz mieli swój wkład w powstanie SW-4 – jakże niepodobnego do ich śmigłowców.
Teraz już przed całym zakładem stoi kolejne zadanie – jak najszybszego wprowadzenia SW-4 do produkcji. Dyrektor Majewski jest przekonany, że ze sprzedaży najmniejszego ze świdnickich śmigłowców można jeść chleb: „Budując, realizując i modyfikując program SW-4 byliśmy przekonani, że możemy liczyć na dużą jego sprzedaż. W tym przekonaniu utwierdzają nas choćby sygnały płynące z krajowego rynku i od najbliższych sąsiadów. Wierzę również, że wszędzie tam, gdzie coraz wyraźniej akcentujemy swoją obecność, gdzie dzięki Sokołowi przecieramy nowe szlaki, nowoczesność rozwiązań konstrukcyjnych i niezawodność SW-4 zjedna temu śmigłowcowi zwolenników, a nam klientów. Będziemy się starać, żeby SW-4 już pod koniec 1998 roku trafił do pierwszych użytkowników.”

Jan Mazur

Głos Świdnika nr 38/1996

Na zdjęciu bohaterowie wtorkowego lotu. Od lewej: Artur Wasilak - inżynier prowadzący próbę, Zbigniew Dąbski - pilot i Aleksander Czerwiński - operator aparatury pomiarowej.