Bywają takie książki...

W ubiegłym tygodniu pożegnaliśmy Halinę Ciszewską – nauczycielkę, pasjonatkę literatury i sztuki, zapaloną podróżniczkę, harcerkę.
Bywają takie książki, które nikogo nie pozostawiają obojętnym. Jednym się podobają, innych doprowadzają do szału, niektórzy zachwycają się fabułą, podczas gdy innych denerwują misternie prowadzone wątki. Jedni nie mogą oderwać się od lektury, inni ociągają się zanim w ogóle zajrzą do środka. Ale wszyscy obcując z nimi czegoś się uczą. I na końcu wszyscy zgadzają się, że mieli do czynienia z wielką literaturą.
Tak samo jest z ludźmi. Zdarzają się tacy, których jedni kochają, inni ledwo tolerują, pozostali nie znoszą, ale wszyscy szanują. Pani Halinka taka właśnie była.

Sama zresztą obok żadnej książki (czytanie było jej wielką pasją, drugim życiem, cytatami z literatury polskiej i światowej, również obcojęzycznej, sypała jak z rękawa) i żadnego człowieka nie przeszła obojętnie. Olbrzymia wiedza, choćby z dyscyplin tak odległych jak fizyka kwantowa i malarstwo abstrakcyjne, szerokie horyzonty, otwarty umysł i przepiękna polszczyzna czyniły ją ciekawym człowiekiem.

Wielkie serce, życzliwość, żywe zainteresowanie ludźmi (nie tylko przyjaciółmi czy rodziną, także uczniami i współpracownikami a nawet obcymi), ich troskami, chorobami, zmartwieniami, ale i sukcesami czy osiągnięciami, umiejętność dzielenia radości z innymi i gotowość niesienia pomocy wszystkim, którzy tego potrzebowali, czyniły ją wspaniałym człowiekiem.

A przecież jednocześnie nie znosiła obłudy, nie tolerowała chamstwa. Nie przymykała oczu na świństwa, kłamstwa i nieuczciwe traktowanie innych, nawet, jeśli kosztem była utrata sympatii niektórych uczniów, popadnięcie w niełaskę przełożonych czy narażanie się na złość bliskich.

Nie bała się wyrażać swoich opinii, z moimi rodzicami, z którymi łączyła ją długoletnia przyjaźń, ale nie poglądy polityczne, potrafiła dyskutować godzinami! Robiła to jednak z klasą i wdziękiem, którego pozazdrościć mógłby jej każdy dzisiejszy polityk.

Rozmówców, bez względu na to, czy (tak jak ona) ukończyli studia doktoranckie, czy zamiatali podwórka, słuchała z uwagą, argumenty dobierając starannie i merytorycznie. A jeśli nawet – w dyskusji czy w życiu - dawała się porwać emocjom (bo przecież zdarza się to ludziom, którzy całym sercem angażują się w to, co robią i w co wierzą), nigdy nikogo nie obrażała i nie podnosiła głosu. Mało jest dziś takich ludzi. Jeszcze mniej takich nauczycieli.

Niektórzy nazywają to dobrym wychowaniem, dla mnie to klasa, której dziś tak wielu ludziom brakuje.

Nie jestem zbyt dobra z fizyki, może teraz uśmiechałaby się słuchając tych słów, ale gorąco wierzę, że śmierć to tylko inny stan skupienia, że atomy, których jesteśmy zlepkiem nie giną w niebycie, że czas nie jest liniowy. Że tak czy inaczej jeszcze się spotkamy.

Póki co będę bardzo tęsknić. Wiem, że nie tylko ja.

Marcelina Szumer Atilgan
Izmir, 11.11.2014