Trzeba iść przez życie tak, żeby jakiś ślad po nas pozostał

Jedną z najstarszych rodzin mieszkających w Świdniku jest rodzina państwa Goralów. Zasługi tego rodu dla miasta znane są tylko rodowitym mieszkańcom Świdnika. Tylko nieliczni wiedzą, że z inicjatywy tej rodziny powstała parafia w Kazimierzówce. To historia, ale dzisiaj pan Stefan Goral kontynuując tradycje rodzinne znany jest z licznych działań charytatywnych, między innymi przez organizowanie paczek żywnościowych na święta dla najbardziej potrzebujących. To rodzina, która przez swoje działania na zawsze wpisała się w historię naszego miasta.

Pan Stefan urodził się 1920 roku w Adampolu. Rodzice dosyć wcześnie go osierocili. Musiał ciężko pracować, by zarobić na utrzymanie, ale jak teraz mówi „praca daje sukces”. Tam, gdzie dziś znajduje się siedziba Straży Miejskiej, był jego dom. Miał spore gospodarstwo, założył pasiekę, uzyskał dyplomy za hodowlę bydła i wzorowe prowadzenie gospodarstwa rolnego, między innymi I nagrodę na wojewódzkiej wystawie zwierząt hodowlanych w Końskowoli w 1979r., „Złotą wiechę” w XIII wojewódzkim konkursie na nowe budynki inwentarskie w 1977r. Komuna zabrała mu ziemię, której teraz już nie żałuje, bo przecież potem wybudowano tam bloki, a ludzie dostali mieszkania. Żałuje jedynie straconego domu i wspomina czasy, które zna jedynie z opowiadań rodziców oraz już te późniejsze wydarzenia, których sam był świadkiem:

- W 1918 roku mój ojciec, Szczepan Goral, oraz Józef Kozioł i Antoni Modelski kupili ziemię od Adama Majewskiego, który przy sporządzaniu aktu notarialnego zażyczył sobie, by miejscowość została nazwana jego imieniem. I tak powstała kolonia Adampol. Po kilkunastu latach Modelski podzielił swój majątek na działki budowlane, na których powstały piękne wille. W 1932 roku Skarb Państwa kupił od Szczepańskiego 120 ha na teren lotniska, gdzie w 1939 roku pobudowano szkołę pilotów, a potem zakład. Pamiętam jak w 1939 roku, 2 września, przyleciało tu kilka niemieckich samolotów, leciały bomby. Ogromny huk, wszystko obracało się w perzynę, zginęli moi znajomi. W czasie okupacji była tu baza przeciwko Związkowi Sowieckiemu. Pracowałem wtedy u Niemców, miałem prawo jazdy konne, woziłem bryczką szefa lotniska. Po wyzwoleniu Niemcy uciekli, przyszli Sowieci i gospodarzyli. Żeby nie wojna, to byłoby bardzo dobrze, bo przyjmowali ludzi do szkół, do pracy, każdy miał zajęcie. A od wojny, to już co dzień gorzej i gorzej… Dziś z pracą ciężko.

Rodzina pana Stefana była inicjatorem powstania parafii w Kazimierzówce, o czym pamiętają chyba tylko starsi mieszkańcy naszego miasta.
- Pamiętam jak mój brat Janek oraz Władysław Kozioł wydobywali codziennie kamień w Lesie Krępieckim, z którego potem Andrzej Wójcik z bratem pobudowali piękną kaplicę. Korzystali z niej mieszkańcy najbliższych okolic aż do 1936 roku. Kiedy na Bronowicach wybudowano nowy kościół, a stary drewniany kościółek można było przenieść właśnie do Kazimierzówki. Wtedy mój ojciec ogłosił, że może powstać parafia, ale trzeba uzyskać plac, na którym ten kościół stanie, no i plac na cmentarz. Ziemię pod budowę kościoła ofiarowali Wojciech Kamiński, Stanisław Zyska i mój ojciec, zaś pieniądze na kupno ziemi pod cmentarz zaoferował również mój ojciec oraz Józef Kozioł, Stanisław Klimek, Jan Kowalski. Kiedy kupno zostało dokonane, przystąpiono do przewózki bronowickiego kościółka. Podjął się tego dobroczynnie Jan Grzeszczyk, również i ja dwa razy jeździłem końmi po jakieś części budowli. Już w roku 1938 mszę świętą w Kazimierzówce odprawiał ks. Misakowski. Potem księża się zmieniali, różnie to z nimi było…

- Pracuje Pan dalej nad tym, co rozpoczęła rodzina…

- Tak, ojciec i stryj, biskup Władysław Goral, profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, rozpoczęli budowę kościoła i cmentarza, ja postanowiłem kontynuować ich dzieło. Z własnych pieniędzy położyłem kostkę w alei głównej starego cmentarza. Wynająłem robotników zza Buga, pousuwaliśmy suche drzewa, zmniejszyliśmy korony, pomalowaliśmy ogrodzenie. Ludzie się tylko dziwili, że chciałem to zrobić, za własne pieniądze. Z parafii do pomocy przyszła jedynie córka Stanisława Łucki oraz Jerzy Bzowski. Pomagał też Kasperek, ojciec Janusza, chociaż przecież to nie jego parafia. Jak już robiłem aleję, dowiedzieli się o tym Stefan Kozioł i mój brat Władysław, i dołożyli własne pieniądze. Człowiek się zawsze stara, żeby było jak najlepiej, nie wszyscy to jednak doceniają.

Pan Goral, mimo swoich lat, chciałby jeszcze wiele zrobić, w miarę możliwości innym. Cytując swojego stryja, biskupa Gorala, mówi: „trzeba iść przez życie tak, żeby jakiś ślad po nas został”.

Agnieszka Wójcik

Głos Świdnika nr 1/2005