Ubieramy 1,7 mln osób rocznie!
Spółdzielnia Pracy Dziewiarsko-Włókiennicza im. Małgorzaty Fornalskiej

W początkach lat siedemdziesiątych z Lublina do Świdnika przeniosła się Spółdzielnia Pracy Dziewiarsko-Włókienniczej im. Małgorzaty Fornalskiej. Baraki na Franciszkowie dostosowano do wymogów produkcji szwalniczej i dziewiarskiej. Przyjęto 370 kobiet, z tego 200 do pracy chałupniczej. Przypominamy, jak funkcjonował zakład w latach swojej świetności.

Ubieramy 1,7 mln osób rocznie!

Do wejścia na teren zakładu zachęca duża kolorowa tablica z napisem Spółdzielnia Pracy Włókienniczo-Odzieżowa im. M. Fornalskiej. Kilkanaście metrów dalej brama i portiernia, zaskakująca chyba każdego, kto wejdzie tu pierwszy raz. Zamiast bezbarwnego pomieszczenia uderza fala różowości – falbany, upięte zasłony, kotary – już tutaj czuje się atmosferę zakładu.
Zaopatrzona w przepustkę mogę realizować cel swojej wizyty, do której skłoniły mnie osiągnięte przez Spółdzielnię wyniki ekonomiczne, najlepsze wśród zakładów produkcyjnych naszego miasta. Plan sprzedaży wykonano w 128,2 procentach, eksport w 147,8 procentach. Na rynek wewnętrzny przekazano wyroby wartości 1,5 mld złotych. W Świdniku sprzedano ich na sumę 81,3 mln zł. Spółdzielnia może rocznie ubrać 1,7 mln osób w wyprodukowane przez siebie wyroby.

Wszystko zaczyna się
we wzorcowni zakładowej. Sześć pracujących tu pań projektuje odzież, bieliznę dziecięcą, począwszy od niemowląt a skończywszy na młodzieży piętnastoletniej. W miarę ilości dostarczanego surowca powstają ubiory dla dorosłych.
Walentyna Kicińska – projektant: ostatnio pracowałyśmy nad swetrami w żakardowe wzory oraz dziecięcymi bluzeczkami z kolorowymi napisami, robionymi metodą sitodruku. Zaczyna się to zwykle tak, że otrzymujemy partię nowo wyprodukowanej dzianiny i myślimy, co można by z niej zrobić. Odrobina wyobraźni, marzenia w co chciałybyśmy ubrać swoje dzieci i ....powstaje projekt na przykład bluzeczki. Następnie sporządzamy szablon, według którego należy skroić dany wzór, przygotowujemy również różne rozmiary. Najczęściej trzy - do 2 lat, 2-6 lat, i 6-11 lat. Kolejny etap to sporządzenie dokumentacji technicznej zawierającej rysunek bluzki, wymiary wyrobu gotowego, szablonów, kolejności szycia.
Pierwsze egzemplarze powstają u nas, w podręcznej pracowni. Po zatwierdzeniu przez komisje zakładową projekt trafia do produkcji. Jeżeli jest to wzór trudniejszy , same na produkcji robimy rozkładkę, czyli układamy szablony na tkaninach tak, by straty materiału były jak najniższe.
Duży stół, zajmujący prawie cała pracownię, zarzucony jest próbkami materiałów. Powstaje zielono-czarny żakardowy sweter męski z dekoltem w serek. Z boku leżą duże bele dzianiny. Z białej będą majteczki i koszulki dla sześciolatków, z żółtej letnie sukieneczki. Niebieska i szara przeznaczona jest na dresy. Na półkach poukładane wzorcowe egzemplarze wytwarzanych sweterków, bielizny, bluzeczek. Pełna gama kolorów i fasonów. Mamy kłopot, które z nich wybrać do pamiątkowego zdjęcia.

Hale produkcyjne Spółdzielni
mieszczą się w kilku parterowych budynkach. Dwa z nich zajmują dziewiarnie: maszyn płaskich, gdzie wytwarzane są tak zwane wyroby półpasowane, na przykład określone części dzianiny odpowiadające już długości swetra, zakończone ściągaczami, rękawy. Potem wystarczy zrobić podkrój dekoltu, pach i można zszywać. Natomiast w dziewiarni maszyn okrągłych produkowany jest metraż, czyli dzianina workowa, która trafia potem do krojowni i szwalni.
Przędza dostarczana do Fornalskiej z różnych stron Polski poddawana jest uszlachetnianiu. Parafinowana i powtórnie przewijana staje się bardziej miękka. Gdy już nadaje się do produkcji, 3-osobowy sztab kierownictwa dziewiarni opracowuje wzory splotów tkanin pod określony wyrób. W ciągu miesiąca jest ich 11. Tutaj także powstał pomysł produkowania dzianiny frote, dzięki zastosowaniu dodatkowego oprzyrządowania. Już niedługo pojawią się w sklepach damskie wdzianka frotowe w kolorach czarnym, zielonym i granatowym.
W dziewiarni maszyn płaskich "schodzą" biało-czarne i turkusowo-czarne półgolfy z żakardowymi wzorami. Ich pierwsza partia, która trafiła do świdnickich sklepów, zrobiła ogromną furorę ze względu na poszukiwane kolory i dość umiarkowane ceny. W tym roku wyprodukowano już 600 wzorów wyrobów. Są to zwykle krótkie serie, więc nie ma mowy o umundurowaniu świdnickich kobiet.
Maria Kachnik, kierowniczka dziewiarni: W tym roku poprawią się warunki pracy i jakość wyrobów, gdyż przestarzały, sprawiający nam sporo kłopotów krajowy sprzęt wymieniony zostanie na zakupiony w RFN. Pozwoli na osiągnięcie ciekawszych splotów dzianin i jest łatwiejszy w obsłudze i wiele ciszej pracuje, tak że jedna pracownica będzie mogła nadzorować dwie maszyny. Zwykle jednak potrzeba kilku lat praktyki, by stać się dobrym pracownikiem, tym bardziej, że świdnicka szkoła odzieżowa nie kształci dziewiarek, a absolwentki lubelskiej niezbyt chętnie decydują się na dojazdy przy dwuzmianowej pracy.

Następny budynek to szwalnia
Tutaj trafiają półfabrykaty z krojowni. Dzisiaj są to podkoszulki dla dzieci od 6 do 11 lat. Białe przody ozdabiają kolorowe napisy w języku angielskim, wykonane w pracowni sitodruku. Oprócz tego na maszynach spodnie z szaroniebieskiej dzianiny, niebieskie majteczki, a z odpadów śliniaczki.
W długiej, jasno oświetlonej sali ustawione rzędami maszyny. Półfabrykat wędruje według cyklu technologicznego, a więc w przypadku bluzeczek najpierw owerlock, lamowanie dekoltu, rękawów, podszywanie dołu, zszycie i metkowanie. Potem bluzeczki trafiają do brakarni. Każda sztuka jest sprawdzana i klasyfikowana do odpowiedniego gatunku. Trzy brakarki w ciągu jednej zmiany kontrolują ok. 28 tysięcy wyrobów. Z brakarni wędrują one do pakowni, a stąd w papierowych workach do magazynu.
W pomieszczeniach szwalni jest znacznie ciszej niż w dziewiarni. To zasługa doskonałych maszyn japońskich. Ale dzisiaj pracuje ich niewiele.
- Spora część kobiet ma małe dzieci - mówi Bogumiła Chowicka, mistrz zmianowy. - Korzystają więc dość często ze zwolnień lekarskich. Brakuje nam też kilkunastu pracownic. Praca w szwalni, oprócz umiejętności szycia maszynowego, wymaga pewnego sprytu (ze względu na akord) oraz dokładności. Na pewno nie jest nudna. Asortyment wyrobów zmienia się dość często. Średnia płaca na zmianie wynosi 60 tysięcy. Są jednak panie zarabiające ponad 100 tysięcy miesięcznie.
Istniejąca od 1961 roku Spółdzielnia Włokienniczo-Odzieżowa zatrudnia 820 pracowników (przeważnie kobiety), z czego 650 osób zatrudnionych jest w zakładach zwartych. Reszta to kobiety pracujące chałupniczo na ręcznych maszynach dziewiarskich. Pracownice rekrutują się głownie spośród absolwentek Zasadniczej Szkoły Odzieżowej, z którą podpisano umowę patronacką. Nie zaspokaja to jednak wszystkich potrzeb. W tej chwili brakuje szczególnie szwaczek.
Spółdzielnia posiada 3 zakłady filialne w Lublinie i jeden w Łęcznej. Dużą niedogodnością jest rozrzucenie budynków Spółdzielni na terenie całego miasta (aż w trzech miejscach). Wkrótce rozpocznie się budowa nowego zakładu. Podjęcie prac opóźnia konieczność przystosowania dokumentacji technicznej do nowej lokalizacji.
W pierwszym etapie budowy powstaną hale produkcyjne, potem zaplecze magazynowe i administracyjno-socjalne.
- Marek Banaszkiewicz, zastępca prezesa do spraw produkcji: Spółdzielnia ma trzy podstawowe działy - dziewiarnia, krojownia i szwalnia. Prawie 75% maszyn szyjących zakupiliśmy w Japonii i RFN, dzięki odpisom dewizowym uzyskiwanym z prowadzonej od 11 lat produkcji eksportowej.
Od 1978 roku współpracujemy z zachodnioniemiecką firmą "Erfo". Niemcy zlecają nam szycie ubiorów z powierzonych materiałów, w zamian pośredniczą w zakupie maszyn. Dzięki unowocześnieniu parku maszynowego, planujemy w tym roku wzrost wydajności pracy o 17,6%.
Wsad dewizowy konieczny jest również do każdego kilograma surowca i dodatków. Jesteśmy w trakcie wymiany maszyn dziewiarskich. Aby nie mieć problemów surowcowych, zawarliśmy kilkuletnie umowy z przędzalniami na terenie całego kraju, pomagając im finansowo w zakupie urządzeń. Zaryzykowaliśmy i to się opłaciło. Realizujemy także zamówienia rządowe, na które surowiec otrzymujemy z rozdzielników ogólnopolskich.

Anna Konopka

Głos Świdnika nr 20/1989