Nauczyłem się rozumieć młodego człowieka
60 lat I LO

Z rozdziału „Absolwenci i uczniowie o nauczycielach” publikacji „50 lat I Liceum Ogólnokształcącego im. Wł. Broniewskiego w Świdniku”: Trudno wyobrazić sobie nasze liceum bez Niego. Stanisław Stefańczyk – „Stefan”, od 30 lat jest nauczycielem I Liceum Ogólnokształcącego w Świdniku. Jest człowiekiem niezwykle lubianym i szanowanym, zarówno przez nauczycieli jak i uczniów, świetnym matematykiem, legendą szkoły (…)
Jego uczniami miało szczęście być wielu znanych dziś mieszkańców Świdnika, studentów uczelni krajowych i zagranicznych. Dobra szkoła matematyki profesora Stefańczyka niewątpliwie pomogła im w osiągnięciu wielu sukcesów zawodowych. Uczniowie uważają Go za wybitnego matematyka, bardzo dobrego pedagoga, wychowawcę przyjaznego uczniowi, doskonałego organizatora. Pan dyrektor Stefańczyk ,a zawsze dla nich czas, jest otwarty na inicjatywy młodzieży, świetnie z nią współpracuje, wyznacza zadania i ma do niej pełne zaufanie. Jak twierdzą uczniowie, potrafi w przystępny, zrozumiały, czasami nawet zabawny sposób wytłumaczyć nawet najtrudniejsze zagadnienia matematyczne (…)

- W jaki sposób związał Pan swoje życie ze Świdnikiem?

- To był przypadek. Będąc studentem V roku, przyjechałem ze znajomymi do Świdnika, aby pomóc pewnej osobie, która nie radziła sobie z matematyką. W 1971 roku podjąłem pracę w WSK na wydziale EPI, zajmującym się elektronicznym przetwarzaniem danych. Próbowaliśmy wtedy pisać programy komputerowe do obsługi zakładu, używając maszyn, które zupełnie nie przypominały dzisiejszych komputerów. Jednak już rok później pracowałem jako nauczyciel matematyki w świdnickim liceum. W 1978 roku zostałem powołany do pełnienia funkcji dyrektora. W Świdniku urodziły się moje dwie wspaniałe córki, miasto stało się moją nową małą ojczyzną.

- Ujmował Pan zawód nauczyciela w swoich życiowych planach?

- Nigdy nie sądziłem, że zostanę nauczycielem. Do szkoły trafiłem przez przypadek. Zrezygnowałem z pracy w zakładzie. Ktoś powiedział mi, że jest etat w szkole i w taki sposób zostałem nauczycielem . Nowa praca stała się dla mnie wielkim wyzwaniem. Byłem niewiele straszy od uczniów klas maturalnych. Nie znałem środowiska, specyfiki zawodu, miałem niewielkie doświadczenie, wyniesione tylko z praktyk studenckich. Jednak szybko i dosyć łatwo udało mi się nawiązać kontakt z młodzieżą. Do dziś zresztą utrzymuję bardzo ścisłe kontakty z klasami, których byłem wychowawcą i nauczycielem. Poza rocznicowymi spotkaniami, które obchodzimy co dziesięć lat, celebrowaliśmy ich wspólne czterdzieste urodziny. Znam nie tylko absolwentów, ale tez ich rodziny. Do dziś z ogromnym sentymentem wspominam moja pierwszą klasę o profilu matematyczno-fizycznym, której byłem wychowawcą. Jest taka myśl: „wiele nauczyłem się od moich mistrzów, jeszcze więcej od moich towarzyszy, ale najwięcej od moich uczniów”. Sądzę, że najlepiej wyraża ona to, co czuję do swoich pierwszych absolwentów. To dzięki nim tak naprawdę nauczyłem się uczyć i rozumieć młodego człowieka.

- No właśnie – dobry kontakt. Matematyka to trudny przedmiot. Mówi się o Panu, że jest Pan znakomitym nauczycielem matematyki, potrafiącym wytłumaczyć jej zawiłości nawet najbardziej opornym uczniom. Jakie predyspozycje trzeba posiadać, aby dobrze przekazać wiedzę i jednocześnie nie zrazić do przedmiotu?

- Matematyka nie jest trudna. Twierdzę nawet, że to bardzo łatwy przedmiot. Składa się – z nazwijmy to – „klocków”, które muszą być logicznie ze sobą powiązane. Jeżeli uczeń zgubi w pewnym momencie jakiś „klocek”, to później trudno mu połączyć wszystko w logiczną całość. Niestety, czasem okazuje się, że przychodząc do szkoły średniej zdążył już pogubić pewne „klocki”. Wtedy odnalezienie ich i ułożenie wymaga znacznej pracy, zarówno ze strony ucznia, jak i nauczyciela. Staram się oddawać matematykę w bardzo prosty sposób. Nie interesuje mnie do końca znajomość wzorów, ale dogłębne zrozumienie sensu danego pojęcia. Odtwarzanie z pamięci wzorów i definicji, bez ich zrozumienia, nie jest dla mnie wiedzą. Zawsze powtarzam, trzeba wiedzieć, co się mówi, a nie mówić, co się wie.

- Zyskał Pan również uznanie jako świetny wychowawca. Bliżej Panu do surowego belfra czy „swojego dyra”?

- Chyba do jednego, jak i drugiego. Staram się przede wszystkim wytłumaczyć młodzieży, po co przyszła do szkoły. Przekonać ją, że warto zdobywać wiedzę. Mówię często: będziesz miał wiedzę – będziesz miał z niej pożytek. Istotnie, mam dobry kontakt z młodzieżą i trudno mi wyjaśnić – dlaczego. Usiłuję z jednej strony zrozumieć uczniów, ich problemy, potrzeby, dążenia. Z drugiej strony stawiam im takie wymagania, które po spełnieniu przyniosą konkretne korzyści w ich życiu. To jasny układ, w większości przypadków akceptowany przez młodzież. Proszę pamiętać, że szkoła to nie tylko nauka. Problemy osobiste, organizacja różnych imprez to sprawy, które przewijają się przez mój gabinet. Uczniowie mają różne pomysły. Jeśli jakiś pomysł okaże się – w mojej opinii – niezbyt fortunny, to wspólnie zastanawiamy się, dyskutujemy. Zazwyczaj dochodzimy do konsensusu. Nigdy jednak nie odmawiam w stanowczy sposób. Zadziwia mnie dojrzałość uczniów, ich zaangażowanie i poważny stosunek do prac społecznych, których są inicjatorami, a także do uczestnictwa w kołach zainteresowań. To młodzi ludzie, którzy wiedzą czego oczekują od życia. Staram się więc tak organizować pracę szkoły, aby młodzież miała szeroki wybór zajęć pozalekcyjnych, aby zrealizowała wszelkie zainteresowania i zdobyła wszechstronną wiedzę. Dlatego w tym roku wprowadziłem w życie pomysł indywidualnego wyboru przez ucznia przedmiotów w zakresie rozszerzonym. Mają one przygotować go dobrze do nowej matury i egzaminów na studia, pozwolą mu na rozwijanie jego indywidualnych zainteresowań.

- Pańską pasją jest informatyka. Dzięki niej zyskała szkoła, jak i uczniowie…

- Rzeczywiście, informatyzacja liceum to moja zasługa. Skończyłem studia o specjalności – metody numeryczne, studia podyplomowe z informatyki i wiele kursów. W latach 80., kiedy prawie nikt jeszcze nie słyszał o komputerach, próbowałem zainteresować młodzież informatyką. Sprzęt pozyskiwałem wtedy z uczelni, dzięki jednej z moich uczennic, która studiowała matematykę na UMCS. Raz w tygodniu przywoziłem komputerki, które nazywały się „Timex” i podłączaliśmy je do telewizorów. Tak powstało kółko informatyczne. Była to wielka atrakcja, jak na owe czasy. Trzeba dodać, że wiele zrobiliśmy własnymi rekami. Na przykład pierwsza sieć komputerowa powstała dzięki uczniom. To oni kładli kable. Ktoś może mówić o wykorzystywaniu uczniów, ale ja twierdzę, że była to dla nich świetna szkoła. Nie na każdej uczelni informatycznej można się tego nauczyć. Poza tym w liceum mamy od pewnego czasu klasy informatyczne, cieszące się ogromną popularnością. Opracowałem autorski program nauczania informatyki dla tych klas.

- Kim jest Stanisław Stefańczyk prywatnie?

- Trudno w moim przypadku mówić o jakiejkolwiek prywatności. Poza szkołą jestem po prostu mężem i ojcem, choć przyznam, trudno jest mi rozdzielać sferę pracy od sfery obowiązków domowych. Kilka dobrych lat wydawałem zbiory zadań z matematyki. Obecnie pracuję nad wydaniem nowej publikacji. Często wyjeżdżam poza miasto i coraz częściej wracam do starej pasji – fotografowania.

- Dziękuję za rozmowę.

Sławomir Socha

Głos Świdnika nr 15/2003
Fot. Agnieszka Wójcik (2013)