Świdniczanka w przestworzach
60 lat Aeroklubu Świdnik

Lotnictwo przez dziesięciolecia zdominowane było przez mężczyzn. Jednak podniebny świat podbijały także kobiety. Jedną z kilkunastu pań, szkolących się i trenujących w świdnickim aeroklubie, była Małgorzata Pawlak. Dziś z sentymentem wspomina czasy pierwszych skoków spadochronowych, lotów szybowcem i samolotem.

- To był rok 1971. Chodziłam do liceum i wydawało mi się, że latanie jest dla mnie nieosiągalne. Z przyjaciółką, Basią Wesołowską, z zazdrością słuchałyśmy opowiadań kolegi, który należał do aeroklubu. Któregoś dnia zaproponował, żebyśmy tam zajrzały. Poszłyśmy więc i tak się zaczęło. Zrobiłyśmy badania i kurs teoretyczny, potem były pierwsze skoki spadochronowe oraz lot szybowcem. Instruktorem spadochronowym był Zdzisław Chyliński. Skakałam z Gawrona, Wilgi, Antonowa. Nie wychodziło się już wprawdzie na skrzydło samolotu, jak na przykład w kukuruźniku, tylko na stopień, ale i tak strasznie się bałam. Przy pierwszym skoku czułam się jak samobójca. Najchętniej bym zrezygnowała, tylko się wstydziłam. Kilka lat wcześniej jakaś dziewczyna nie wyskoczyła i potem, jeszcze parę lat po tej sytuacji, wszyscy się z niej śmiali. Przemogłam się więc i mam na koncie 7 skoków. Przy piątym złamałam nogę. Przy siódmym miałyśmy niebezpieczne zbliżenie z koleżanką. Stwierdziłyśmy wtedy, że już wystarczy i zajęłam się lataniem. Podstaw szybownictwa uczył mnie Stefan Wiśnicki, latania samolotowego Jerzy Bartoszek, Władysław Dziadowicz, Zdzisław Treder. W 1973 r. zdobyłam Srebrną Odznakę Szybowcową i licencję szybowcową, pięć lat później uzyskałam licencję samolotową. Czym łatwiej latać? Nie da się porównać. Na pewno dużym ułatwieniem było to, że szkolenie zaczynało się od szybowców. Kiedy przesiadłam się na samolot, miałam już wyrobione pewne nawyki sterowania, doszło więc tylko operowanie manetką gazu czy skok śmigłem. W szybowcu jest spokojniej niż w samolocie. To takie żeglowanie w powietrzu. Jeszcze inaczej jest, kiedy leci się na trasy rajdowe, a już zupełnie inaczej przy akrobacji.

Kobiety za sterami

Wśród skaczących i latających kobiet pani Małgorzata wymienia: Irenę Pietrzak-Kostkę (starsza siostra słynnej szybowniczki Pelagii Majewskiej), która jako jedna z pierwszych przystąpiła do szkolenia w świdnickim aeroklubie, instruktorkę szybowcową Małgorzatę Białowąs-Burczak, Ilonę Jaworską, która została członkiem szybowcowej kadry narodowej, Teresę Paul, Marię Balicką-Kasprzak, Zofię Bartnik, Urszulę Wojciechowską-Szczepankiewicz. Z damskim lataniem często wiązały się zabawne sytuacje:
- Kobiety za sterami budziły zazwyczaj wielkie zdziwienie – śmieje się M. Pawlak. - Kiedyś po akrobacjach wylądowałam na lotnisku. Grupa obserwujących moje poczynania widzów, zapytała, czy to aby na pewno ja latałam. Przytaknęłam, ale uwierzyli dopiero po potwierdzeniu kierownika lotu, który stał obok. Innym razem mój szybowiec zniosło na pole. Ludzie zaczęli pytać, gdzie jest pilot. Nie mieściło im się w głowie, że leciała kobieta. Po którymś skoku ze spadochronem wylądowałam przy drodze. Zatrzymał się autobus, ludzie wysiedli, by przyjrzeć się skoczkowi. Zdjęłam kask i usłyszałam pełne niedowierzenia głosy: „To dziewucha?! Niemożliwe.” W odróżnieniu od koleżanek nigdy jednak nie brałam udziału w zawodach. Nie przepadałam za rywalizacją. Uwielbiałam latanie i nim się delektowałam.

Pani Małgorzata podkreśla też niezwykłą atmosferę, jaka panowała w aeroklubie.

- Byliśmy naprawdę jedną wielką rodziną. Pomagaliśmy sobie nawzajem, obchodziliśmy lotnicze święta. W zimie, po kursach teoretycznych, organizowaliśmy spotkania klubowe, towarzyskie. Spotykali się wszyscy razem: starsi instruktorzy, lotniczy guru jak Ryszard i Stanisław Kasperkowie, Tadeusz Zach, Henryk Jaworski, młodsi koledzy. Nie było żadnych podziałów. W wakacyjne miesiące siedzieliśmy na lotnisku od świtu do zachodu słońca. To było nieuniknione, bo ludzi było mnóstwo, a sprzętu mało. Latanie nie wiązało się z tak dużymi wydatkami jak teraz, więc młodzież garnęła się do aeroklubu. Żeby dostać się do szybowca, trzeba było bardzo wcześnie wstać. Jak ktoś przyszedł później, musiał już czekać w kolejce. Z lotami samolotami sytuacja wyglądała lepiej, bo było mniej chętnych.

Pasja na całe życie

Świdniczanka, z zawodu nauczycielka matematyki, wieloletnia wicedyrektor Szkoły Podstawowej nr 4, przygodę z lotnictwem zakończyła w 1981 r., mając na koncie ponad 300 wylatanych godzin. Nie porzuciła jednak do końca swoje pasji. Od 2003 r. jest członkiem Klubu Seniorów Lotnictwa, do którego należą również wspomniane już Maria Balicka-Kasprzak, Teresa Paul, Urszula Wojciechowska-Szczepankiewicz, Zofia Bartnik oraz Irena Bielecka i Wanda Trębacz.

- Z aeroklubem wiąże się mnóstwo wspaniałych wspomnień. Jestem szczęśliwa, że posmakowałam skoków ze spadochronem, lotu szybowcem, samolotem, akrobacji sportowych. Nie jestem w stanie powiedzieć, co było najpiękniejsze. Latanie to cudowny sport. Szybuje się w powietrzu i jest się poza wszystkim. Nikt z tego dobrowolnie nie rezygnuje. Przestajemy latać tylko z powodów zdrowotnych albo innych wydarzeń losowych. Nie dostałam zgody lekarza na dalsze latanie, ze względu na serce. To była dla mnie tragedia. Wydawało mi się, że nie przeżyję bez wzbijania się w przestworza. Po pewnym czasie zrozumiałam jednak, że nie mogę traktować tego jako pecha. Najważniejsze przecież, iż dane mi było to wszystko przeżyć. Jeżdżę na sabaty latających dziewczyn, które co roku odbywają się w innym miejscu Polski. Patronką Zlotu Polskich Pilotek jest wspomniana już Irena Kostka. We wrześniu spotkałyśmy się w Tęgoborzu. W przyszłym roku sabat, szesnasty już, odbędzie się w Bezmiechowej. Wspominamy dawne czasy i podniebne przygody, za którymi ciągle tęsknimy - kończy Małgorzata Pawlak.

Agnieszka Wójcik

Głos Świdnika nr 44/2012
Fot. archiwum M. Pawlak