Patent na życie

Stanisław Trębacz to postać doskonale znana mieszkańcom naszego miasta. Przez wiele lat pracował w WSK Świdnik, początkowo jako technolog, później konstruktor i specjalista do spraw rozwoju. Rozwijał bazę osobową i techniczną potrzebną do adaptacji rosyjskich konstrukcji śmigłowców, między innymi SM-1, SM-2 i Mi-2. Mistrz Polski z 1947 roku w dziedzinie modeli latających z silnikiem spalinowym, autor kilkudziesięciu patentów.

POCZĄTKI NIE BYŁY ŁATWE...

Pan Stanisław urodził się w 1922 roku w Chrzanowie. Lotnictwem fascynował się już od najmłodszych lat. Często chodził na lotnisko znajdujące się niedaleko rodzinnego domu by obserwować i podziwiać samoloty wojskowe. Interesowały go jednak bardziej kwestie techniczne niż praca pilota.

Po wojnie rozpoczął studia lotnicze w Krakowie. Po ich ukończeniu w1952 roku otrzymał nakaz pracy do Świdnika. Przepracował tu 38 lat. Oto jak wspomina ten czas:

- Początki mojego życia w Świdniku nie były łatwe. Zamieszkałem w baraku przy torach. Doskonale pamiętam długi korytarz i pokoik na 10 osób. Łóżka stały jedno przy drugim, nie miałem gdzie położyć walizki. Były problemy z zaopatrzeniem, brakowało sklepów. Po mięso jeździliśmy do Lublina. Świdnik stanowił wtedy wielki plac budowy, wszędzie było mnóstwo błota. Dojście do pracy wiosną stanowiło duży problem, bo miałem tylko jedną parę butów. W styczniu dostałem mieszkanie w bloku. Budynek był nieogrzewany, woda zamarzała. Aby się ogrzać, ludzie owijali cegły drutem oporowym i podłączali do kontaktu. Jak kilka osób na raz włączyło, to wysadzało korki.

BYŁEM DUMNY ZE SWOJEJ PRACY...

- Pracę zaczynałem od stanowiska technologa – kontynuuje opowieść pan Stanisław. - Dostałem 1150 zł pensji i od razu zostałem przydzielony do uruchomienia produkcji elementów Miga 15, pierwszego samolotu odrzutowego w Polsce. Byłem dumny, że mogę pracować przy takiej produkcji. Później przeszedłem do biura konstrukcyjnego. W rosyjskiej gazecie „Prawda” znalazłem informację, że w ZSRR został skonstruowany i po raz pierwszy pokazany śmigłowiec Mi–2. Wkrótce do ZSRR pojechała delegacja rządowa, by przeprowadzić rozmowy o przekazanie dokumentacji tego śmigłowca. Znalazł się w niej również dyrektor Aleksander Smolarkiewicz, dyrektor produkcji Kazimierz Grela i ja. Na początku 1964 roku dostaliśmy oficjalną licencję. Do współpracy zaprosiliśmy WSK Mielec, gdzie pod kierunkiem Zbigniewa Profety opracowano część dokumentacji. Uruchomienie produkcji było powolnym przedsięwzięciem, wymagało ogromnego wysiłku całego zakładu. Mieliśmy też kilkunastu doradców rosyjskich, którzy nie tylko doradzali, ale także składali raporty do Moskwy. Po półtora roku w Świdniku oblatano pierwszy Mi-2. Codziennie robiliśmy jeden śmigłowiec. Wykonaliśmy ich ponad 5 tys. sztuk. Większość z nich dostarczono do ZSRR, część zakupiło polskie lotnictwo wojskowe i cywilne. Mi-2 eksportowano do ponad 20 krajów świata. Produkcja zakończyła się w połowie lat 90 – tych. Równocześnie z uruchomieniem produkcji Mi–2 nastąpiło też uruchomienie w WSK Rzeszów produkcji silnika GTD – 350, pierwszego silnika turbinowego w Polsce. Natomiast w biurze prototypowym pierwszy raz zetknąłem się z laminatami. Wprowadził je do zakładu Jerzy Kotliński. Były już zrobione prototypy łopat 300 – godzinnych do śmigłowca SM – 1. Stanisław Łobacz prowadził próby w locie. Śmigłowiec z łopatami laminatowymi oblatywał Wiesław Mercik. Pamiętam historię z tym związaną. Do zakładu przyjechał główny konstruktor śmigłowców z ZSRR Michaił Mil. Sympatyczny facet, bardzo go wszyscy lubiliśmy. Po zakładzie oprowadzał go dyrektor Smolarkiewicz. Akurat zaczęły się próby pomiaru naprężeń łopat w locie. Mil chciał polecieć. Było to wbrew przepisom, ale nie mogliśmy odmówić. Szepnąłem więc Mercikowi, że ma to być naprawdę króciutki lot. Polecieli. Na szczęście nic się nie wydarzyło. W biurze prototypowym opracowaliśmy też dokumentację kilku śmigłowców, których nie wprowadzono do produkcji. Była to, między innymi Łątka opracowana pod kierunkiem Jerzego Kotlińskiego. W czasie prób na stoisku nastąpił rezonans i pękł cały kadłub. Przemontowaliśmy to, co zostało i za trzy dni był gotowy drugi prototyp. Pokazaliśmy go Rosjanom, ale nie byli zainteresowani. W tamtych czasach zawsze pojawiało się pytanie, czy ZSRR to kupi? Jeśli nie, to nie było mowy o produkcji. Kolejnym śmigłowcem był SM – 6, konstrukcji Jerzego Olejnika. Wprawdzie polskie wojsko było nim zainteresowane, chcieli jednak, żeby latał z dużą prędkością, co wówczas było warunkiem nie do spełnienia. Później dostałem zadanie opracowania Jaszczurki. Oprócz łopat kompozytowych, reszta śmigłowca miała być metalowa. Pomysł narodził się na podstawie jednego z patentów, które opracowałem z Henrykiem Czerwińskim. Wykonaliśmy dokumentację techniczną oraz metalową makietę w skali jeden do jednego. Niestety, nikt się tym nie zainteresował.

ŚWIĘTA SPĘDZIŁEM W INDONEZJI...

Wizyta w zakładach Sikorsky.Pan Stanisław często wyjeżdżał za granicę. Odwiedził zakłady Antonowa pod Kijowem, które zatrudniały wtedy 20 tys. pracowników. Był też dwukrotnie w USA, gdzie zwiedzał wytwórnie Bella i Hughes. W 1976 roku pojechał do zakładów Sikorsky`ego. Na ogromnym placu przed fabryką stało kilka tysięcy samochodów. Dla Polaków było wtedy rzeczą wprost niewyobrażalną, że każdy pracownik dojeżdżał do pracy własnym autem. Jednak pan Stanisław szczególne wspomina inny wyjazd:

- W grudniu 1959 roku pojechaliśmy do Indonezji. Mieliśmy remontować śmigłowce, które wojsko kupiło od nas kilka lat wcześniej. Mieszkaliśmy w Bandungu w hotelu dla wojskowych. Spać trzeba było pod moskitierą. Przez pierwsze dni jej nie miałem, nieraz jaszczurki chodziły mi po twarzy. Z konieczności spędziliśmy w Indonezji święta Bożego Narodzenia. Niestety, nie obchodziliśmy ich tak jak w Polsce. W restauracji obok hotelu zjedliśmy zwykłą kolację. Można było zamówić kurczaka, ale jak go zobaczyłem, to straciłem ochotę na jedzenie. Wyglądał jak wrona. Indonezyjskie potrawy też nie przypadły mi do gustu. Na małym talerzyku podawano 10 dkg pieprzu, ryż lub kluski. Indonezyjczycy jedzą dużo pieprzu, by ustrzec się przed chorobami układu pokarmowego. My mieliśmy spirytus. Wieczorem wypijaliśmy po kieliszku. Kiedy się skończył, poszliśmy do apteki. Kolega, który chwalił się, że zna tamtejszy język, tłumaczył co chcemy kupić. Aptekarka nie mogła zrozumieć, przynosiła jakieś maści, pastylki. W końcu napisałem na kartce znak chemiczny – C2H5OH. „A! Alkohol!” – kobieta przyniosła nam butelkę i zapytała: „Are you Russian?”. Roześmieliśmy się: „Oho! Już byli tu przed nami”.

MODELARSTWO DAJE MI SATYSFAKCJĘ...

Stanisław Trębacz jest autorem około 30 patentów, wśród których znajduje się, między innymi, urządzenie do wytwarzania i sterowania ciągu pionu wzlotu, struktura kadłuba śmigłowca czy patent na wprowadzenie dodatkowego wentylatora zwiększającego prędkość śmigłowca. W świdnickim zakładzie wykorzystano rozwiązania dotyczące łopat i konstrukcji kadłuba do Jaszczurki. Wyjątkowy wynalazek struktury kadłuba z wirnikiem wykorzystany został we francuskim śmigłowcu Gazelle. Francuzi skopiowali pomysł, ale nie można było dochodzić praw autorskich i uzyskać za nie pieniędzy. Patent chroniony jest tylko wtedy, gdy został wdrożony. Jeśli nie, to każdy może z niego skorzystać.

Pan Stanisław zajmuje się również modelarstwem. W 1947 roku zdobył mistrzostwo Polski w dziedzinie modeli latających z silnikiem spalinowym. Kilkakrotnie zdobywał też pierwsze miejsca w zawodach ogólnopolskich i wojewódzkich. Pomimo iż od prawie 20 lat jest na emeryturze, nadal z pasją zajmuje się swoim hobby.

- Na emeryturze mam jeszcze mniej czasu, niż kiedy pracowałem – śmieje się pan Stanisław. – Oprócz obowiązków rodzinnych, pochłania mnie właśnie modelarstwo. Ta przygoda zaczęła się w piątej klasie szkoły podstawowej. Zapisałem się wtedy na zajęcia modelarskie. Robiliśmy modele przez całą okupację. Biegaliśmy na pola, żeby je puszczać. Po wojnie brałem udział w różnych zawodach. Ze świdnickimi modelarzami – Władysławem Starobratem, Józefem Lipińskim, Antonim Grabowskim, jeździliśmy do Gliwic, Warszawy, Poznania. W kategorii modeli szybowcowych zawsze któryś z nas znalazł się w pierwszej dziesiątce. Zrobienie modelu jest bardzo pracochłonne. Trzeba zrobić szkice, przygotować części. Mam w domu tokarkę i frezarkę, więc sam je wykonuję. Właśnie zakończyłem prace nad szczególnym modelem. Jest podobny do SW – 4, konstrukcji, którą opracowaliśmy w WSK. Zrobiłem już pierwsze próby. Boję się tylko wysoko wystartować. Gdyby nie udało się lądowanie, kilka lat pracy poszłoby na marne. Dzisiaj w modelarstwie panuje tendencja do kupowania gotowych modeli. Uważam jednak, że to żadna satysfakcja. Zadowolenie daje jedynie model wykonany własnoręcznie.

Opracowała: Agnieszka Wójcik
Głos Świdnika, nr 20 (1978), 15.05.2009, s. 6
Biografia Pana Stanisława Trębacza: http://www.historia.swidnik.net/node/1248