Adamek-Gołąbek Władysława
Harcerskie Ognisko Pamięci wciąż płonie!

Urodziła się 24 lipca 1934 r. w Chlewiskach (pow. Lubaczów) w rodzinie chłopskiej jako córka Franciszka i Marii. Przed wybuchem wojny mieszkała z rodzicami w Czereśni koło Cieszanowa. Nie dane jej było szczęśliwie przeżyć dzieciństwa i młodości. Żyła w „ciekawych czasach”, nazbyt ciekawych, jak na ludzką wytrzymałość. Doświadczyła ciężko okresu okupacji, a potem narzuconą obcą rzeczywistość ustrojowo-polityczną. Wybuch wojny w 1939 r. spowodował, że musiała już w klasie trzeciej przerwać naukę. Szkołę powszechną (7 klasową) ukończyła dopiero w „nowej” Polsce.

Będąc w gimnazjum, przeżyła kolejny cios, umarł jej ojciec. W okresie apogeum komunizmu, a więc w 1953 r., zdała w Lubaczowie maturę, a w 1954 r. ukończyła kurs pedagogiczny. Już wtedy coraz bardziej była przekonana do wyboru drogi życiowej. To właśnie harcerstwo będzie jej największą pasją, powołaniem i służbą. Praca w tej organizacji kształtowała i hartowała jej charakter i osobowość.

28 stycznia 1954 r. jako absolwentka średniej szkoły zawodowej otrzymała pierwszą pracę w charakterze nauczycielki. Pracowała w Puchaczowie, a wkrótce przeniesiona została do Szkoły Podstawowej w Dzikowie Nowym. W latach 1954-1966 pracowała w Szkole Podstawowej w Lublińcu Nowym koło Lubaczowa. Systematycznie uzupełniała wykształcenie (ukończyła Studium Nauczycielskie i Filologię Rosyjską), otrzymując wymagane kwalifikacje, równoznaczne z wyższymi studiami zawodowymi. W 1963 r. wstąpiła w związek małżeński z Kazimierzem Gołąbkiem. Mieli dwoje dzieci: Annę (mieszka do dziś w Świdniku) oraz Artura (mieszka w Łodzi). Od 1966 r. pracowała w Szkole Podstawowej w Mełgwi, a od 1967 r. w Szkole Podstawowej nr 1 w Świdniku. Początkowo, z powodu braku etatu, byłą wychowawcą świetlicy środowiskowej. Dopiero w 1972 r. została przeniesiona na etat nauczycielki.

Jednocześnie dużo pracowała społecznie, a w 1977 r. objęła funkcję komendanta ośrodka harcerskiego w SP nr 1 w Świdniku. Niezmordowana, pochłonięta pracą ponad siły, poważnie zapadła na zdrowiu. Mimo to wciąż deklarowała: „z pracy w drużynie harcerskiej nigdy nie zrezygnuję, gdyż kocham tę pracę, widzę jej efekty”. Temu przekonaniu była wierna do końca życia. Inicjowała w harcerstwie różne atrakcyjne formy pracy i zajęć pozalekcyjnych (np. obozy letnie i zimowe). W zasadzie każdą wolną sobotę spędzała z harcerzami. Troszczyła się jak matka o uczniów, zwłaszcza ze środowisk wychowawczo zaniedbanych. Ponadto nadzorowała i koordynowała działalność wszystkich drużyn harcerskich (odpowiadała m.in. za umundurowanie i szkolenie funkcyjnych). Bez jej udziału nie byłoby w Świdniku i w regionie żadnej ważniejszej uroczystości i imprezy harcerskiej.
Była doceniania i podziwiana, stopniowo awansowała w hierarchii harcerskiej organizacji. Pełniła różne odpowiedzialne funkcje. Była instruktorem, szczepową, komendantem Szczepu i Hufca. Kierowała też Komisją Stopni Instruktorskich przyznającej stopnie harcerskie. Swoim zapałem starała się aktywizować młodych do działania. Należy dodać, że również na swoich lekcjach eksponowała wątki wychowawcze i patriotyczne. Uczyła dzieci, jak należy kochać i szanować Ojczyznę.

W SP nr 1 w Świdniku pracowała do 1985 r. Również po przejściu na emeryturę dużo udzielała się społecznie, nadal czuła się potrzebna miastu i środowisku. Otrzymała wiele wysokich odznaczeń. Były to m. in: Srebrna Odznaka Janka Krasickiego (1974), Krzyż Zasługi dla ZHP (1974), Złoty Krzyż Zasługi (1975), Nagroda Ministra Oświaty i Wychowania (1979).

Wszyscy, którzy ją znali i mieli szczęście z nią pracować i współpracować, podkreślają jej ogromne poczucie obowiązku i odpowiedzialność.
Dużo wymagała od innych, ale przede wszystkim od siebie. „My – mówi Janusz Stefaniak - wówczas młodzi nauczyciele, wiele jej zawdzięczamy. Była niezwykłą kobietą, wspaniałą koleżanką, doradcą i przyjacielem. Potrafiła cieszyć się z cudzych sukcesów i radości. Doceniała i ceniła ludzi ambitnych, prawych i uczciwych. Bardzo przeżywała zawiłe meandry naszej najnowszej historii, zwłaszcza w okresie transformacji ustrojowo-politycznej po 1989 r. Myślę, iż wiele osób pamięta jeszcze, ile trudu i pracy włożyła w zorganizowanie pierwszej w „nowej” Polsce akademii z okazji Odzyskania Niepodległości (11 XI 1990 r.).”

Cieszyła się z upadku komunizmu spontaniczną radością. Jednocześnie żyła nadzieją, iż przyjdą lepsze i szczęśliwsze czasy dla ludzi młodych. Ostrzegała jednak przed zagrożeniami. Obca jej była próżność, głupota, nietolerancja i kłamstwo. Mawiała często, że „wszystko zło z próżniactwa się rodzi”.

Teresa Gruszczyńska poznała Władysławę Gołąbkową w 1967 r. w SP nr 1 w Świdniku. „Były to początki mojej pracy zawodowej - mówi Teresa Gruszczyńska - gdy onieśmielona weszłam do pokoju nauczycielskiego, podeszła do mnie druhna w harcerskim mundurze i zapytała: „Kto ty jesteś i skąd ty jesteś?”. A później przedstawiła mnie koleżankom i zaintonowała harcerską piosenkę „Na powitanie wszyscy razem”. Od razu poczułam się swojsko i już wiedziałam, że harcerka Władzia będzie moją serdeczną koleżanką. Oczywiście, oprócz mnie, Władzia miała wiele bliskich koleżanek i przyjaciół.

Wszyscy lubiliśmy Druhenkę, ponieważ wnosiła do naszego życia wiele werwy i radości. Miała w sobie ogromne pokłady energii. Zawsze była roześmiana, rozśpiewana. Gdy usłyszała dźwięki muzyki, jej nogi same tańczyły. Znała ludowe przyśpiewki, które często śpiewała, rozśmieszając nas do łez. Bliscy nazywali ją „Jankiem Muzykantem”, gdyż sama nauczyła się grać na akordeonie zostawionym przez Rosjan w jej rodzinnym domu. W sylwestrowy wieczór potrafiła przyjść do znajomych, by wygrać im noworoczne życzenia. Grała przy różnych okazjach.
Miała niepowtarzalną, barwną osobowość, „serce na dłoni”, życzliwość dla ludzi i gotowość podzielenia się z przyjaciółmi ostatnią kromką chleba i każdą iskierką radości. Była duszą towarzystwa. Na naszych spotkaniach imieninowych i szkolnych nikt nie mógł być smutny.”
Była instruktorką harcerstwa. Organizowała zbiórki, ciekawe spotkania pełne śpiewu i radości, zabawy związane ze zdobywaniem sprawności.
Uczyła dzieci, że harcerz kocha Ojczyznę, mówi prawdę, jest obowiązkowy i życzliwy dla wszystkich. W lipcu 1978 r. uzyskała stopień harcmistrza. Potrafiła zorganizować przyrzeczenie harcerskie o północy, uroczystą zbiórkę o trzeciej nad ranem lub w grudniowy, mroźny wieczór pójść do lasu, aby rozpalić ognisko. Harcerstwo było jej życiowa pasją.

Wychowankowie druhny Gołąbkowej, którzy są już dorośli, wspominają organizowane przez nią obozy jako niezapomniane przeżycia z okresu dzieciństwa. Mundur harcerski pozostał dla niej odświętnym strojem do końca życia. W stanie wojennym była przesłuchiwana za chodzenie w mundurze do kościoła. A za noszenie z harcerzami darów dla emerytów i ludzi chorych miała złą opinię wśród władz oświatowych. W latach 80-tych czynnie uczestniczyła w duszpasterstwie nauczycielskim i Klubie Katolickim. Od 1980 r. była członkiem „Solidarności”. Kochała swoje dzieci. Nosiła przy sobie ich zdjęcia, cieszyła się ich urodą, mądrością i muzykalnością (jej syn Artur, absolwent konserwatorium, utalentowany muzyk grał nawet w Filharmonii Wiedeńskiej).

Władysława zawsze była pogodna. Nigdy się nie skarżyła, mimo że Jej życie nie należało do najłatwiejszych. Miała problemy ze zdrowiem i problemy finansowe, sama wychowywała i kształciła dzieci. Była człowiekiem wrażliwym. Interesowała się muzyką klasyczną. Miała własną, ciekawą płytotekę. Wyjeżdżała na pielgrzymki do sanktuariów polskich, zwiedziła też Rzym, Lourdes i Ziemię Świętą. Gdy przyszła śmiertelna choroba, otoczona była opieką własnych dzieci. Umiała cierpieć z godnością i bolesnym uśmiechem, gdyż była człowiekiem wielkiej wiary. Uczyliśmy się od niej pokory.
21 września 1996 r. Bóg wezwał Ją na Wieczna Wartę. Pochowana została na cmentarzu w Kazimierzówce. Na Jej pogrzeb przybyły tłumy, aby pożegnać Harcerkę, która złotymi literami wpisała się w dzieje naszego miasta i w serca tych, którzy Ją znali. Harcerskie Ognisko Pamięci wciąż płonie!

Opracowane na podstawie wspomnień Teresy Gruszczyńskiej i Janusza Stefaniaka.