Rodzina Kasperków
Ryszard Kasperek – Precyzja, Stanisław Kasperek - Fantazja, Janusz Kasperek - Perfekcja

Skąd u Panów taka pasja do latania? Jak to się zaczęło?

Ryszard Kasperek: Jak byłem chłopcem, to miałem wystrugane samoloty z drewna i zrobiłem w ogródku u mamy hangary podziemne, w których schowałem te samoloty kiedy zaczęła się wojna. Potem, jak tu Niemcy byli i słyszałem, że lecą, to wybiegałem z domu, żeby popatrzeć, a jak przelatywali nisko, to uciekałem. Później przyszło wyzwolenie i wówczas widziałem radzieckie samoloty. Zapisałem się na pierwszy kurs szybowcowy teoretyczny w Lublinie (1947), gdzie było ponad 300 młodych ludzi.

Skończyłem ten kurs na wiosnę, a jesienią pojechałem na szybowisko i tam zacząłem latać na szybowcach. Tylko, że to latanie było inne jak w tej chwili, bo kiedyś człowiek sam się uczył latać, a instruktor stał z boku. Szybowiec nazywał się SG38, miał zamocowane siedzenie, skrzydełka, ogon i linki. I tak się zaczynało. Od szuru, coraz wyżej, wyżej, wyżej, na górkę coraz wyżej, a potem za wyciągarką. Wyciągarka to taki przyrząd, który ma motor i bęben z liną stalową. Rozciąga się tę linę, zaczepia szybowiec, a mechanik włącza bieg, dodaje gazu i szybowiec rusza z miejsca, ściąga się drążek i wzbija w górę. A potem dalej, osiągnie się wysokość i mniej więcej nad tę wyciągarkę się doleci i czeka. Dalej manewruje się już samemu. Można się złapać w takich „kominach" i się lata od chmurki do chmurki. Wysokości w chmurach też się uzyskuje bardzo duże, nawet 7 – 8 tys. Ale wtedy to już trzeba lecieć z tlenem. Nasi piloci osiagają ponad 10 tys. metrów wysokości.

Polska miała bardzo dużo rekordów i w wysokości i w przelocie. Mieliśmy kilku Mistrzów Świata szybowcowych: Wróblewski, Makula, Pietrewski, Witek... Stachu, podpowiadaj, kto tam jeszcze był?

Stanisław Kasperek: Ty dobrze historię znasz, doskonale mówisz.

Ryszard Kasperek: Wcale mi się nie wydaje, że dobrze znam. Na szybowcach mamy Złote Odznaki. Trzeba mieć przelot 300 km i wysokość 3 tys. ponad pułap wyczepienia się od samolotu. Brat mnie wysłał na siłę, bo on był kierownikiem Aeroklubu, żebym leciał do Warszawy i z powrotem te 300 km. Do celu i powrót. Jak lotnisko traciłem z oczu, to już nie chciałem dalej lecieć. Ale mówił: „Leć, ściągnę cię z każdego miejsca”. I poleciałem. Raz kończyłem nad Życzynem, miałem wysokość 300 m, ale jakoś się odbiłem od ziemi. Z powrotem termika zanikała, bo było późno, ale tam gdzieś na samym skraju lasu były chmurki i doleciałem do Świdnika. A te 3 tys. to gdzieś tutaj na miejscu zrobiłem. Myśmy z bratem się parali również akrobacją. Dołączył do nas mój syn. I tak walczyliśmy. Brat swoje sukcesy odnosił dawno.

Stanisław Kasperek: Miałem sukcesy akrobacyjne, jak byłem małym brzdącem. Brat zrobił samolot z listewek obitych gontami, a skrzydła obił papą. I ich kilku niosło ten samolot na plecach, a ja siedziałem w środku w kabinie. Ale zapomnieli, że nie jestem przypięty pasami i obrócili, zrobili pół beczki. I wypadłem z tego samolotu. Tak zaczęły się akrobacje. A przykład brałem z brata, bo on wcześniej zaczął latać.

Ryszard Kasperek: Syn był 14–krotnym Mistrzem Polski i 3–krotnym Mistrzem Świata. Ja tak wysoko nie stawałem, ale zawsze pasowało mi to 2 czy 3 miejsce.

Mieli Panowie jakieś niebezpieczne sytuacje związane z lataniem?

Stanisław Kasperek: Kiedyś, kręcąc na małej wysokości akrobacje, po przewróceniu na plecy, to było niecałe 100 m, odpięły mi się pasy i wypadłem. Ledwo zdążyłem się tego drążka przytrzymać, jakoś odwrócić samolot nad ziemią do normalnego położenia. Wyszedłem z tego. Kiedyś lądowałem tam, gdzie teraz Prezydent Wałęsa ma dom. Lądowałem po pokazach lotniczych w Gdańsku. W tym mniej więcej miejscu silnik mi przerwał.

Ryszard Kasperek: Przewrócił się na plecy chyba?

Stanisław Kasperek: Kółko przednie się złamało. Byłem jeszcze wtedy w wojsku i dali mi potem dwa tygodnie aresztu.

Ryszard Kasperek: Ja słyszałem, że na bankiet Cię zabrali?

Stanisław Kasperek: Nie zabrali. Kazali mundur zdjąć, żeby munduru nie splamić na „bankiecie”. Wszyscy piloci, bo ja wtedy służyłem w Pułku Lotniczym, gratulowali mi tego lądowania.

Ryszard Kasperek: Ale kiedyś zaczęliśmy trenować z bratem na zawody loty zespołowe w akrobacji. Wznosimy się na dwóch samolotach. Ja mówię do niego przez radio: „Stachu, coś mi drży silnik”, a brat mi odpowiada: „Cicho, nic nie mów”. Rozpędziliśmy się do pierwszej figury, podciągnęliśmy trochę i w tym momencie słyszę „PUK”! Dokręciłem, patrzę, a tam śmigło poszło. Urwało się śmigło. Wypuściłem podwozie, dobrze, że obok lotniska to było, więc wylądowałem. Oglądam się za bratem, a on krzyczy do mnie: „Śmigło ci odpadło”, ale już uciekł z półtora kilometra ode mnie. Dobrze, że mi powiedział, bo bym nie wiedział!

Kiedyś lecieliśmy na pokazy do Radomia. I ja tak leciałem niziutko, kołami prawie po ziemi. W pewnej chwili zatrzęsło, obroty spadły, dałem pełen gaz. Olej polał się na garnitur i gdzieś po kadłubie. Zobaczyłem lotnisko wojskowe w Radomiu i tam jakoś dociągnąłem. Jeszcze ten silnik chodził na mniejszych obrotach. Wylądowałem, otwieram maskę, a tam się urwał korbowód, obroty z 1700 spadły do 1100. Pokazy się dla mnie skończyły. Wtedy Stasio dał pokaz.

Stanisław Kasperek: Najwięcej to brat żałował tego poplamionego garnituru, bo wystroił się w nowy na te pokazy, że tam może jakiś bal będzie, a poplamił się.

Ryszard Kasperek: Wiadro benzyny wziąłem i wrzuciłem garnitur, potem wywiesiłem na słońce, po 2 tyg. nie było czuć. A poza tymi, przypadkami, to jakieś mniejsze zdarzenia jeszcze były, np. dźwignia zaworowa się urwała. Na śmigłowcu zdarzały się różne cięższe sytuacje, ale zawsze się wracało, skąd się startowało. Bratu kiedyś gołąb wpadł do silnika i musiał lądować na jednym silniku (w śmigłowcu są dwa silniki, w Mi–2 i Sokołach). Kiedyś w Hiszpanii, bo muszę się pochwalić, że byłem pierwszym polskim śmigłowcowym pilotem, który tam poleciał i latał na śmigłowcu przeciwpożarowym (później latałem w Portugalii na śmigłowcu Mi–2, a potem na Sokole), jeden silnik schodzi na mały gaz, no, więc zawracam do bazy, ale silnik wrócił, więc lecę dalej. Znowu zszedł, to mam następne lądowisko. Lecę w tamtą stronę, ale znowu wrócił do normalnej pracy. Jest pożar, no, to przycupnąłem tak przy zboczu, jednym kółkiem, strażacy wyskoczyli, wystartowałem, odwracam się, a jeden silnik „zszedł” na mały gaz. A tu przede mną linia wysokiego napięcia. Wziąłem dużo powietrza i jakoś mnie „wzniosło” w górę. Przeleciałem i wróciłem na jednym silniku. 30 km może było, może więcej.

Ile mają Panowie godzin przelatanych?

Stanisław Kasperek: Ja na śmigłowcach 8,5 tys. i na samolotach 5 tys.

Ryszard Kasperek: Ja mam trochę mniej, 8100 na śmigłowcach, na samolotach 3600, a na szybowcach około 600. Z tym, że razem ponad 12 tys. Do wszystkiego trzeba mieć talent, żeby to dobrze wykonywać. Wrócę jeszcze do akrobacji. Trzeba mieć opracowanych 30 figur dosyć złożonych, żeby na Mistrzostwach Świata wystartować w wiązance dowolnej. Układało się te figury, człowiek często nie spał. Teraz jest ksero, raz się narysuje i to wszystko można odbić, a kiedyś trzeba było odbijać przez kalkę dla wszystkich sędziów. Oprócz tego, trzeba było te figury jeszcze wymyślać i przetrenować. Kiedyś to była każda figura osobno, a teraz są połączone ze sobą. Im więcej jest figur, im bardziej skomplikowane, tym jest lepsza ocena i są dodatkowe punkty. Ale pomyłka na jednej takiej figurze, niezrobienie jakiegoś akcentu czy obrotu i już kupa punktów do tyłu. Akrobacje w latach 80. kręciliśmy na samolotach produkowanych przez Czechów (Zlin 526AFS). Samoloty te latają do tej pory.

Inne wspomnienia związane z lataniem?

Ryszard Kasperek: Byliśmy z bratem w Sudanie, niszczyliśmy kwiatki na rozlewiskach Nilu.

Stanisław Kasperek: Hiacynty, piękne kwiatki!

Ryszard Kasperek: Trzeba je było niszczyć, żeby się nie rozrastały i nie tamowały ruchu na Nilu.

Stanisław Kasperek: Nie masz tego zdjęcia Rysiu, które ja ci robiłem; co się tak wstydzisz tych nagich Murzynek?

Ryszard Kasperek: Nie wziąłem

Stanisław Kasperek: To był taki rejon, gdzie tubylcy chodzili nago.

Ryszard Kasperek: Rozlewiska Nilu ciągną się 300 km i mają 100 km szerokości. W czasie pobytu w Sudanie żyliśmy na konserwach.

Stanisław Kasperek: Przez 2 miesiące nie było dostępu do żadnych zakupów, tylko to, co się upolowało.

Ryszard Kasperek: Dla mnie, do Chartumu, przyleciał śmigłowiec w drugim dużym samolocie. Brat wcześniej już tam był ze swoim. Ten mój śmigłowiec był załadowany konserwami, makaronem, kaszą i chlebem.

Stanisław Kasperek: Rysiu, te konserwy zatopiliśmy w jeziorze, linką stalową przywiązane do takiej barki. Patrzymy później, a tu tylko linka została. Linkę przegryzły ryby.

Ryszard Kasperek: Nie, nie tak Stasiu. To było tak, że wszystkie te konserwy zawiązaliśmy we flanelę i zatopiliśmy w jeziorze, żeby się nie zepsuły. To miała być taka lodówka. Ale ta flanela, jak 2 dni pobyła w wodzie, to się rozpuściła. Konserwy spadły na dno. Wyciągają linę, nie ma konserw. Rozpacz. Ale Murzynek się znalazł, nurkował i powyciągał to wszystko. Mimo że jeziora są olbrzymie, to jednak płytkie. Nil jest bardzo kręty i też płytki.

Tak to żeśmy trochę ten Świdnik rozsławiali. Gdy pytano nas, skąd jesteśmy, odpowiadaliśmy, że ze Świdnika, a na pytanie, co tam robicie, odpowiadaliśmy, że śmigłowce. Cały czas reprezentowaliśmy godnie nasze miasto i nasz zakład. Tak nam się przynajmniej wydaje. Samoloty mieliśmy stare, przeróbki. Na zawodach wygrywali Rosjanie, bo ich maszyny były zdecydowanie lepsze. Poza tym kręcili. Pamiętam, że mieliśmy taki, przerobiony pod nasze dyktando na zakładzie, samolot – z dwumiejscowego na jednomiejscowy. Na zawodach od razu o 2 klasy poszedł do góry. A to był Zlin 26, bardzo słaby silniczek i stary. Więc trener na tym samolocie napisał dermatografem „Super Kasper Akrobat” i od tego tak właśnie potem nazywali te samoloty „Kasper” albo „Super Kasper”. I tak przez pewien czas lataliśmy na nich, ale kiedyś koledze urwało się skrzydło i samoloty zostały zawieszone. Tylko w muzeum można teraz taki zobaczyć.

Rozmawiały: Agnieszka Wójcik i Urszula Klimkiewicz.
Informacje zaczerpnięto z pracy magisterskiej Marcina Siemiona „Lotnicza saga rodu Kasperków” oraz jego pracy dyplomowej „Janusz Kasperek – mistrz niezastąpiony 1960–1989. Z kart historii akrobacji samolotowej”