50 lat WSK PZL- Świdnik

Lotnicze bractwo świdniczan, po większej części, przeżyło w Wytwórni co najmniej 1/3 swego życia. Przeliczając ten czas na wymiar wkładu pracy, każdy z nas przepracował tu 100 tys. roboczogodzin, albo i więcej, bo nasz dzienny wymiar pracy często nie ograniczał się do 8 godzin i dni roboczych.

Jak mawiał Waciu Kurtz, który szczęśliwie przeżył Oświęcim, „złym ludziom jest zawsze źle, dobrym zaś jest zawsze i wszędzie dobrze”. Chyba dlatego nie zraziły nas niedogodności pierwszych lat życia w Świdniku. Towarzyszyły nam: wszędobylskie błoto, które nierzadko wlewało się przez cholewy do gumowych butów, mieszkaliśmy w zawsze wilgotnych pokojach hoteli robotniczych, dojeżdżało się do pracy w wagonach towarowych, jadło się w stołówkach, w których niedomyte z tłuszczu aluminiowe łyżki i talerze wyślizgiwały się z rąk. Zakupy były możliwe tylko w prymitywnych barakowych sklepach, w których można było oprócz chleba kupić tylko buty gumowe, kurtki nieprzemakalne oraz śledzie i płynny owoc. Wszystkie te niewygody znosiliśmy z zadziwiającą dzisiaj pogodą ducha. Byliśmy młodzi i chcieliśmy uczestniczyć w czymś wielkim, nowym.

Świdnik początku lat 50–tych, dawał taką szansę, pobudzał wyobraźnię. Jedni podjęli tutaj pracę, bo wcześniej byli zarażeni lotniczym bakcylem, inni trafili tutaj z nakazu pracy lub przeniesienia służbowego, jeszcze inni upatrywali w budującym się Świdniku swoją szansę na ciekawą – jak na owe czasy – płatną pracę oraz stosunkowo szybkie pozyskanie mieszkania w nowo budowanych blokach. Wyróżniającą się grupę stanowili przedwojenni pracownicy lotnictwa. Panowie Bronisław Ratajczak, wspomniany Wacław Kurtz, Piotr Widelski, Ludwik Gierszoń, Józef Jurkowski i inni emanowali fachowością, solidnością i przywiązaniem do lotnictwa. Niezależnie od różnorodności zawodów z czasem trudno byłoby chyba znaleźć pracownika fabryki, który nie byłby dumny z tego, że jest pracownikiem lotnictwa. Kiedy ze zrębami zakładu – tak się wówczas wytwórnię nazywało – powstawał aeroklub i klucz samolotów fabrycznych, nikogo nie trzeba było długo prosić o pomoc. A taka była bardzo potrzebna, bo zarówno samolot CSS–13 dla aeroklubu, jak i poniemieckie samoloty dla klucza fabrycznego wymagały kapitalnego remontu, by można było na nich latać. W ślad za oddawaniem do użytku pierwszych hal fabrycznych rozpoczęła się produkcja elementów konstrukcyjnych do Migów. Do Mielca wędrowały nasze skrzydła, tylne części kadłuba, ramy silnika, lawety, fotele pilota i siłowniki. Koniec wojny w Korei spowodował, że zmalało zapotrzebowanie na ten samolot i fabryka musiała się zająć produkcją motocykli.

W 1956 roku znowu nad Świdnikiem zaświeciło słońce. Rozpoczęła się produkcja śmigłowców, które w owym czasie stanowiły najnowocześniejszy rodzaj techniki lotniczej. Jedynymi wcześniejszymi producentami tego rodzaju statków powietrznych były Stany Zjednoczone Ameryki Północnej i Związek Radziecki. To nas wszystkich napawało dumą. Tym bardziej, że szybko rosła ilość maszyn pojawiających się na podlubelskim niebie. W szczytowym okresie, miesięcznie, Wydział Montażu opuszczało, a na Wydziale Prób oblatywano 30 śmigłowców Sm–1 i Sm–2. Piloci wytwórni byli pierwszymi w Polsce instruktorami i oblatywaczami śmigłowców. Wspólnie z tutejszymi inżynierami, technikami i mechanikami wyszkolili setki wojskowych i cywilnych specjalistów śmigłowcowego personelu latającego i naziemnego, zarówno dla potrzeb kraju, jak i na zamówienia zagraniczne. Wspólnie z pilotami Instytutu Lotnictwa na naszych śmigłowcach biliśmy rekordy świata. Na początku lat 60–tych warkot silników tłokowych zastąpił gwizd turbin śmigłowców Mi–2. Tylko charakterystyczne trzepotanie łopat pozostało takie same. O ile Sm–1 były produkowane na podstawie licencji, o tyle Mi–2 powstawały w dużej mierze na podstawie dokumentacji opracowanej przez świdnickich konstruktorów i technologów.

Wreszcie w latach 70–tych, na świdnickim niebie zaczęły pojawiać się większe i nowocześniejsze Sokoły - w całości autorstwa naszych inżynierów i robotników. W sumie, od 1956 r., naszą wytwórnię opuściło ponad 7000 śmigłowców, które można było oglądać na niebie wszystkich kontynentów, może tylko z wyjątkiem Australii. W wielu krajach wprowadzaliśmy nasz sprzęt do eksploatacji, szkoląc pilotów i mechaników. W tym samym czasie rozpoczęliśmy także produkcję szybowców Pirat, a w ostatnich latach wytwórnie opuszczają szybowce PW–5 i PW–6, co nas bardzo cieszy. Ale najbardziej raduje nas SW–4, bo wielu z nas, od lat 60–tych agitowało za wprowadzeniem do programów rozwojowych przedsiębiorstwa prac nad małym śmigłowcem.

Ubolewam natomiast nad obserwowanym topnieniem szans dla Sokoła i Huzara. Cóż, życie - niestety - nie składa się z samych radości. Dzisiaj bardzo często potępia się w czambuł wszystko, co było, niestety wywołując w nas mieszane odczucia. Po wojnie wielcy tego świata w Jałcie i w Poczdamie urządzili powojenną Europę według swojej woli. Myśmy się urodzili w Polsce i tutaj chcieliśmy żyć. Po skończeniu szkół, ciesząc się, że już nie żyjemy pod niemiecką okupacją, chcieliśmy pracować w obranym zawodzie, zakładać rodziny, wychować dzieci i zapewnić rodzinie w miarę godne warunki egzystencji. Na początku byliśmy pełni entuzjazmu, bo po przeżytych okupacjach rysujące się przed nami w Świdniku perspektywy dawały szansę spełnienia pragnień, które są naturalne dla każdego młodego człowieka. Staraliśmy się pracować dobrze, bo jak powiedział Albert Einstein: „każda praca jest dobra pod warunkiem, że jest dobrze wykonywana”. Było nam obojętne, kto za wyniki naszej pracy przypisuje sobie zasługi. Satysfakcję czerpaliśmy wszyscy z tego, że nasze śmigłowce latały bezpiecznie i bezawaryjnie w wielu krajach, w różnych klimatach, wykonując różne zadania. Jako pilot i w imieniu całego personelu latającego wytwórni, czuję się w obowiązku za tę solidną pracę całej załodze fabryki złożyć szczególnie serdeczne podziękowania. Wylataliśmy setki tysięcy godzin, wykonaliśmy z pewnością ponad milion lotów w kraju i poza jego granicami. To, że nie musimy dzisiaj wspominać tragicznych zdarzeń, które byłyby spowodowane wadami technicznymi sprzętu, można dzisiaj uważać za wiarygodny atest wysokiej jakości pracy załogi świdnickiej wytwórni. Kiedy rozpoczynaliśmy pracę w Świdniku, polityka w dzisiejszym rozumieniu leżała na ogół poza sferą naszych zainteresowań. Każdy zajmował się swoimi sprawami. Chwile wolnego czasu, jaki pozostawał do dyspozycji, jedni poświęcali na uprawianie sportu, inni na wędkowanie, jeszcze inni na wyżywanie się w szeroko pojętej kulturze. Trzeba przy tym obiektywnie przyznać, że możliwości do czynnego korzystania z wolnego czasu było sporo. Z perspektywy czasu trzeba też przyznać, że - mniej czy bardziej świadomie - podlegaliśmy politycznej indoktrynacji. Z czasem jednak zaczęliśmy się orientować, co jest fałszem a co prawdą, że nasze rozliczenia z głównym odbiorcą naszego sprzętu ze wschodu, budzą wiele wątpliwości. W zaciszach domowych, w gronach zaufanych przyjaciół toczyły się często dyskusje o cyklicznie powtarzających się w kraju kryzysach, opowiadano sobie na ten temat dowcipy. Odruchy buntu były jednak tłumione przez świadomość, że „można płynąć pod prąd, ale niecelowym jest siusiać pod wiatr”. Dopiero poluzowanie reżymowych cugli i kolejne podwyżki cen wywołały wybuch spontanicznego buntu, który rozprzestrzenił się lawinowo na cały kraj. Z tego wyrażającego powszechne niezadowolenie protestu zrodziła się „Solidarność”, a za jej przyczyną dokonały się w Polsce przemiany, które kilka lat wcześniej nie sposób było sobie wyobrazić, a tym bardziej przewidzieć.

Pełni nadziei na lepsze, witaliśmy uformowanie się Trzeciej Rzeczpospolitej. Okazało się jednak, że systemowa transformacja gospodarki nie jest procesem ani łatwym, ani szybkim. Ponadto okazało się, że nie jest ona pozbawiona raf i wymaga od dużej części społeczeństwa niemałych wyrzeczeń. Niestety, nie wszystkie zaistniałe przemiany okazały się korzystne również dla naszej wytwórni. Brak zamówień, znaczna redukcja zatrudnienia przysporzyły wiele problemów i kłopotów. Jest takie przysłowie: „tylko te jubileusze są piękne, które niczego nie kończą”. Wierzmy, że zaistniałe problemy i trudności uda się obecnej załodze i organom zarządzającym przedsiębiorstwem w najbliższej przyszłości pokonać, czego wszystkim w Świdniku życzymy z całego serca.

Tekst przygotowano na podstawie wystąpienia opracowanego przez Ryszarda Kosioła, wygłoszonego na uroczystym spotkaniu lotników Wytwórni z okazji obchodów 50–lecia WSK PZL- Świdnik.