ŚWIDNICKIE SPACERY
historia

W okresie stanu wojennego szczególna rola przypadła oficjalnym mediom, na czele z - „oczyszczoną” przez tzw. weryfikację - telewizją. Media stały się narzędziami propagandy, utrwalającej pogląd o „normalizacji” po 13 grudnia 1981 roku, a jednocześnie skierowanej przeciwko działaczom opozycji, przedstawianych jako „ekstremistów”. W reżimowych mediach pracować mogli jedynie ci, do których władza miała absolutne zaufanie. Z pracownikami, z pewnością prześwietlonymi wcześniej przez SB, przeprowadzano rozmowy, badając ich nastawienie wobec opozycji. Negatywnie zweryfikowano ponad 10 procent środowiska dziennikarskiego – w przypadku telewizji odsetek ten był znacznie większy. Środowisko związane z opozycją, artyści, ale i zwyczajni odbiorcy bojkotowali reżimowe media. Wolną sceną stały się wówczas kościoły, w których organizowano spektakle teatralne, koncerty, wystawy.

Wierni reżimowi, zaufani dla władzy artyści i dziennikarze pojawiali się na antenie telewizyjnej - w stanie wojennym występując w wojskowych mundurach. Za esencję propagandy uznawany był „Dziennik Telewizyjny”. O odbiorze społecznym tego programu (dez)informacyjnego świadczyły wolne od cenzury napisy na murach, np. „DTV łże”.

Swoją opinię wobec propagandy stanu wojennego świdniczanie postanowili wyrazić w specyficzny sposób, w formie radosnego happeningu, pokojowego protestu. Na pomysł spacerów wpadła grupa emerytów z przewodniczącym Koła emerytów NSZZ Solidarność, Janem Kaźmierczakiem.
„Świdnickie spacery” polegały na masowym wychodzeniu z domów w porze nadawania głównego wydania „Dziennika Telewizyjnego”, którego emisja rozpoczynała się na antenie pierwszego programu telewizji o godz. 19.30.
4 lutego 1982 roku niewielka grupa wyszła na spacer w porze emisji telewizyjnego dziennika. Nazajutrz, 5 lutego 1982 roku, odbył się masowy spacer.
Spacery organizowane były oddolnie przez społeczność Świdnika, a brały w nich udział całe rodziny. Odbywały się wzdłuż ul. Sławińskiego (dziś Niepodległości), przy której znajdował się komisariat milicji.
Po kilku dniach akcja rozwinęła się, gromadząc parotysięczne tłumy. Mieszkańcy bloków przy głównej ulicy wystawiali przodem do okna telewizory, gasząc światła w mieszkaniach, niektórzy ustawiali na parapetach zapalone świeczki.
Spacerującym asystowały milicyjne radiowozy i tzw. „świetlice” - duże samochody milicyjne, służące do przewozu aresztowanych. Uczestników spacerów legitymowano, a już 7 lutego, milicja przy pomocy funkcjonariuszy SB dokonała zatrzymań, na 48 godzin, kilku osób. W związku ze spacerami aresztowani zostali m.in. Ryszard Krzyżanek, Marek Matejczuk, Bronisław Sołek, Leszek Świderski, Jerzy Szpot, Elżbieta Wilhelm, Stanisław Wocior i Tadeusz Zima.
Restrykcjami ze strony władz było m.in. wygaszanie ulicznych latarni, odcinanie dostaw prądu i wody. Przez zainstalowane „szczekaczki” - zewnętrzne głośniki, przez które nawoływano do rozwagi i przerwania manifestacji. W lubelskich szkołach przestrzegano uczniów ze Świdnika przed udziałem w spacerach.
11 lutego 1982 lubelski Wojewódzki Komitet Obrony czasowo wprowadził w mieście godzinę milicyjną już od godz. 19, zawieszając zaplanowane wydarzenia sportowe i kulturalne, wyłączając telefony i wprowadzając zakaz ruchu pojazdów.

Świdniczanie i na to znaleźli sposób, postanowili wychodzić na ulice w trakcie nadawania wcześniejszych wiadomości po godz. 17.
Wobec zaostrzających się restrykcji, na prośbę władz podziemnej „Solidarności” w Świdniku, ksiądz proboszcz Jan Hryniewicz podczas Mszy świętych w niedzielę, 14 lutego, zaapelował o przerwanie akcji.

Spacery, określając je słowem „wieczorne” opisał na kartach kroniki parafialnej ks. Jan Hryniewicz w taki sposób: „mieszkańcy Świdnika wychodzili na ulicę, podążali na główną arterię ul. Sławińskiego, wychodzono całymi rodzinami -mąż, żona, młodzież, dzieci małe, dzieci w wózkach. Na wyższych piętrach ustawiano włączone telewizory w okna, by program swój nadawały w kosmos. Na spacerze zaś spotykali się znajomi, przyjaciele, zachowywano się z wyszukaną kurtuazją – nieznajomi stawali się przyjaciółmi. Spektakl kończył się równo z zakończeniem dziennika TV – czyli o godz. 20.00. Władzom to wyraźnie nie podobało się, nawoływano do zaniechania w zakładach pracy, w biurach, w ogłoszeniach oraz przez megafony uliczne. Żaden z tych sposobów nie skutkował. Ktoś z władzy wpadł na pomysł: dla Świdnika przyspieszono godzinę policyjną na 19.00 – ale jak za pociągnięciem sznurka – Świdnik wyszedł na spacer o 18:30 w jeszcze większej liczbie a co gorsze >>zaraza<< zaczęła przenosić się na Lublin. Postanowiono z tym skończyć, choćby przy użyciu siły. Teraz wystarczyło zboczyć ze Sławińskiego obok pierwszego lepszego bloku a natychmiast wyrastały ukryte w cieniu nocy postacie Zomowców. Sprowadzono też oddziały zmechanizowane, gaz i armatki wodne stały w pogotowiu. Czekano na sygnał ataku. Byłem przekonany, że atak lada chwila nastąpi, będą represje i będą znowu nowe ofiary. Wobec tego w jedną z niedziel wystosowałem gorący apel o zaprzestanie >>spacerów<< i spacery ustały.”

Tego typu spacery były ewenementem na skalę kraju. Kilka tygodni później, świdnicki pomysł zastosowany został w Lublinie, potem w Puławach, a następnie w wielu innych polskich miastach. Dla członków podziemnej solidarności były one okazją do spotkań i bezpiecznej wymiany informacji w spacerującym tłumie.
Za swą postawę społeczność Świdnika otrzymała w 1982 r. jedną z prestiżowych symbolicznych nagród nielegalnej Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”.
Świdniczanin, artysta Jan Kondrak poświęcił spacerom swoją piosenkę „Pożegnanie z Marią – świdnickie spacery”. Utwór ten, opisujący aresztowanie podczas spacerów, nadawany był na antenie radia Wolna Europa.

Wyprowadza nas wieczór i pora dziennika.
W wąwozie ulicy, po obu chodnikach
sunie rzeka pobladłych twarzy.

Wychodzimy z Marią na te ciche bunty,
to się mówi pozdrowić wszystkie bratnie junty,
to słychać takt nadziei na bruku.

Na krótkich światłach po bocznych ulicach
sublimacja mocy - realpolityka
– głodne ludzi ciężarówki.

Z cienia bram wbrew nam na ulice rusza
plaga szczurów w stroju funkcjonariusza.
Tak się rusza z posad bryłę świata.

Oto jeden przypasany do pały niebogi
okiem mnie namierza i nie schodzi z drogi,
sięgam po „lewolwer” dowodu.

Że dziewczyna, kawiarnia, apteka, to na nic,
padło sakramenckie „teraz pójdziesz z nami”.
Pożegnanie z Marią wypadło bez słowa.

Pędzi nasza świetlica, jest ksiądz i dziewczyna,
w sine łapy murów objął nas kryminał,
w szpalerze mundurów ktoś rozpoznał kolegę.

Nie daruję ci synu tej czarnej opaski,
wy studenci żyjecie przecież z państwa łaski.
Pas, sznurówki, kieszenie na stół!

Piąta i ostatnia rewizja na golasa
Mózg by obejrzeli, gdyby nie ta czacha.
Przeraźliwy labirynt korytarzy.

Śpimy do południa i gardzimy michą,
potem z kluczem przyszło urzędowe licho,
ciągnę głowę po schodach na przesłuchanie.

Polityka? Nic nie wiem, dla mnie to ping pong,
kto gra też nie wiem, czuję piłek swąd,
światło gaszę i owszem, z oszczędności.

En-zet-es nie zmuszał, ciągnął es-zet-es-pe,
czy ja muszę wiedzieć co to ka-pe-en?
Czy ja śmiałbym z pana wariata?

Dobry mzimu reżimu daje dobre rady,
koniec studiów, jeśli włoży do szuflady
papier, bez którego ja nie istnieję.

Wyprowadza nas wieczór nowy transport jedzie,
sznurówki do kieszeni, ubieram się w pędzie...,
Mario!

opr. Piotr R. Jankowski

źródła:
Małgorzata Choma-Jusińska, Spacery świdnickie, w: Encyklopedia Solidarności,
Marcin Dąbrowski, Stan wojenny - czas próby, w: Świdnicki Lipiec, s. 117,
kronika parafii NMP Matki Kościoła w Świdniku, s. 49,
relacja Urszuli Radek

Grafika: Paweł Kasperek