Potęga jachtowa ...Świdnik
Książę Mestwin w Adampolu

Z pionierskiej dla Świdnika rodziny pochodził Adam Majewski1. Uczęszczał do lubelskiego Gimnazjum i Liceum im. Stefana Batorego, studiował medycynę w Lublinie i we Lwowie. W czasach studenckich, w 1932 lub 1933 roku, wraz z kolegami zafascynowanymi żeglarstwem, członkami Akademickiego Związku Morskiego i Ligi Morskiej i Kolonialnej, zawiązał spółkę, celem budowy jachtu. Ponoć początkowo myśleli o jednostce śródlądowej, ale doszli do wniosku, że trzeba zbudować taką, która będzie w stanie pływać po morzu. Dlatego zdecydowali się na łódź typu yawl. Jest to rodzaj łodzi żaglowej, posiadającej wiele zalet, stosunkowo niewielkie rozmiary, które sprawiają, że jest łatwa w obsłudze i nawigacji, stabilna i zwrotna, z dwoma masztami, maszt rufowy jest krótszy od głównego. Yawl jest mniejszy od kutra, początkowo tego typu łodzie używane były jako rybackie. Z czasem stały się popularne jako jednostki rekreacyjne czy łodzie wyścigowe.
Miłośnicy żeglarstwa prace rozpoczęli w marcu 1933 roku, na terenie posesji Majewskich, w dzisiejszym Świdniku przy ul. Partyzantów. Co dało asumpt do takich wypowiedzi na łamach prasy:
„w środku omal Polski, buduje się pierwszy polski statek, wyprodukowany wyłącznie polskimi rękami i wyłącznie z polskich materiałów. Z zadowoleniem stwierdzamy, że rzeczywiście Świdnikowi pod Lublinem przypadł zaszczyt, że jest siedzibą pierwszej stoczni polskiej, że z jego lasów w najbliższych już dniach odtransportowany będzie na morze pierwszy, w całem tego słowa znaczeniu, polski statek. /.../ Nie jest to rzecz prosta żaden pancernik, lub chociażby trawler, marynarki wojennej. Nie zbudowano też w Świdniku żadnego okrętu marynarki handlowej. Zrobiono jednak pierwszy wyłom w dotychczasowej zasadzie, że Polska jest skazana w budowie morskiego sprzętu na pomoc zagraniczną."2
Za ten wyczyn odpowiedzialnych było czterech studentów Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, Mikołaj Aułuchow, Adam Majewski, Mieczysław Rosyk3 – konstruktor jachtu, Zygmunt Mizerski, Ludger Zarychta oraz młody inżynier, absolwent Politechniki Lwowskiej, Józef Groch, który kierował pracami technicznymi. Nad jachtem pracowali wszyscy, korzystając z pomocy cieśli ze Świdnika Stanisława Karkosińskiego i lubelskiego kowala Gorzkowskiego, który metalowe elementy wykonywał na miejscu, korzystając z polowej kuźni, użyczonej przez Lubelski Syndykat Rolniczy. Żagle uszyli własnoręcznie z płótna z Zakładów Żyrardowskich. Ojciec Zarychty, właściciel zakładu mechanicznego, przekazał 3000 miedzianych nitów.
Zbudowany przez nich dwumasztowy (grotmaszt 14-metrowy, tylny 9-metrowy) jacht miał 12 m długości, prawie 3 m szerokości, zanurzenie 1,7 m i wyporność 6 ton, ożaglowanie 55 m kwadratowych.4 Wyposażony został w wygodną kajutę z czterema kojami wybitymi materacami. Koszt budowy wyniósł ok 5 tys. zł. Według przekazów rodzinnych, na ostatnim etapie, gdy pojawiły się problemy finansowe, ciężar sfinalizowania przedsięwzięcia wziął na siebie Rosyk5.
Lubelska prasa informowała 11 sierpnia 1934 roku6, że budowa jachtu została zakończona.
„Książę Mestwin” miał pływać pod banderą Ligi Morskiej i Kolonialnej okręgu lubelskiego, jako jej pierwszy jacht.
Budowa łodzi poszła sprawnie, do rozwiązania pozostała kwestia transportu. Dzięki wsparciu Ligi, lubelski magistrat ułożył kilkusetmetrową linię kolejki wąskotorowej z posesji Majewskich do stacji kolejowej w Świdniku. Lubelskie warsztaty kolejowe udostępniły dźwigi do załadunku na platformę kolejową a kolej nieodpłatnie przetransportowała jacht. Najpierw do Lublina, gdzie podczas wielogodzinnego postoju na stacji kolejowej mogli go oglądać mieszkańcy. Tam tę niezwykłą przesyłkę poddano ważeniu (wraz z podtrzymującym go rusztowaniem było to aż 7 ton) i badaniu – między innymi wykonując próby przejazdu pod bramami symulującymi przekroje tuneli, wysokość mostów i przejazdów na zaplanowanej trasie. Wszystkie te czynności sprawdzające opóźniły wyjazd. Dopiero następnego dnia, w niedzielę wieczorem, wielka platforma wagonowa - z jachtem zamocowanym przy pomocy specjalnego rusztowania i systemu łańcuchów oraz lin - wyruszyła do Gdyni. W podróż, w kajucie jachtu, wyruszył również jeden z konstruktorów, inżynier Groch, by nadzorować na miejscu wyładunek i montaż masztów.7 Transport miał przybyć na miejsce następnego dnia, gdzie – po założeniu ożaglowania - miał się odbyć chrzest i spuszczenie jachtu na wodę.
Wagon ze statkiem ustawiony został przy Wybrzeżu Śląskim w Gdyni. Przy wyładunku, nie wytrzymały uchwyty i jacht spadł z wysokości 3 m na wagon transportowy8. Na szczęście nie został poważnie uszkodzony, popękały jedynie szyby w oknach kajuty. Po ponownym, szczęśliwym już, opuszczeniu na wodę, jacht przeholowano do przystani klubowej. Tam potwierdzono, że konstrukcja jest mocna, a linia wodna odpowiada przewidywanej na podstawie teoretycznych wyliczeń. Swoje uznanie wyraził niewątpliwy autorytet, Jan Witkowski, który podobnej wielkości jachtem przepłynął w latach 30. Atlantyk. Podczas transportu świdnicki jacht został wybrudzony do tego stopnia, że zachodziła konieczność jego ponownego malowania i lakierowania. W tym celu odholowano go do stoczni, gdzie miał przezimować, ponieważ zbliżała się już jesień, niekorzystna dla żeglugi - burzliwa zazwyczaj na Bałtyku. „Książę Mestwin” swoją karierę żeglarską miał rozpocząć w nowym sezonie następnego roku.
Lubelska prasa żywiła nadzieję, że „w przyszłym roku >>Mestwin<< zrobi żeglarską karjerę i szeroko rozniesie sławę ziemi Lubelskiej w swojej macierzystej >>suchej<< stoczni w Świdniku.”9
Fundusze potrzebne na dalsze utrzymanie jachtu okazały się za duże dla młodych ludzi. Prawdopodobnie w 1935 roku, stojący w Stoczni Yachtowej Gdynia, „Książę Mestwin” został sprzedany na licytacji Lidze Strzeleckiej z Grodna. Niestety, dalsze losy jachtu są nieznane. Ponoć Liga Strzelecka zmieniła nazwę jednostki, która jeszcze przed wybuchem wojny wypłynęła w oceaniczny rejs, docierając do Dakaru. Sugerowano, że po wojnie jacht ze Świdnika stał się eksponatem w muzeum morskim w Los Angeles. Podobno był widziany nawet gdzieś u wybrzeża Afryki, tam gdzie filmowa Casablanca. Jak było naprawdę? Nie wiadomo...

W 2018 r., z okazji stulecia odzyskania przez Polskę Niepodległości, na zlecenie miasta projekt murala przygotował Paweł Kasperek. Mural powstał na elewacji restauracji La scalla, przy ul. Wojska Polskiego, w dzielnicy Adampol.

opr. Piotr R. Jankowski
przypisy:
1. Syn Adama Kazimierza, urodzony 24 maja 1907 roku w Lublinie. Po wybuchu wojny przystąpił we Lwowie do Szpitala Wojennego nr 606, przez „zielone” granice dostał się do Francji, żołnierz armii gen. Władysława Andersa, uczestnik bitwy pod Monte Cassino. Pisarz, autor m.in. wspomnień wojennych „Zaczęło się w Tobruku. Opowieść o Adolfie Bocheńskim”, „Wojenne opowieści porucznika Szemraja”, „Lekarz też człowiek”. W 1947 roku powrócił do kraju. Doktor medycyny, chirurg. W latach 1957-60 pracował w I Klinice Chirurgicznej AM w Lublinie, gdzie pracował również jego ojciec lekarz. Zmarł w rocznice swoich urodzin 24 maja 1979 roku w Toruniu, pochowany na Powązkach.
2. Głos Lubelski nr 207, 1 sierpnia 1934 roku, s. 5.
3. Wcześniej dużo żeglował i nawet chciał wstąpić do Marynarki Wojennej, ale miał wypadek – według przekazów rodziny na jachcie – co przekreśliło tę ścieżkę kariery. Dlatego trafił na medycynę. Miał przy tym analityczny umysł i zacięcie inżynierskie, dlatego w zespole odpowiadał za część konstruktorską. Za: Alberta Hanslik, 2023.
4. Sprawozdanie okręgu lubelskiego Ligi Morskiej i Kolonjalnej za rok 1934, s. 28.
5. Informacja od wnuka, Alberta Hanslika, z 8 kwietnia 2019 roku.
6. Głos Lubelski nr 217, 11 sierpnia 1934 roku.
7. Głos Lubelski nr 220, 14 sierpnia 1934 roku.
8. Głos Lubelski nr 239, 2 września 1934 roku, s. 7.
9. Ibidem.
portal żeglarski.info https://tiny.pl/cbrm4