Wyklęci, niezapomniani

Kolejnym bohaterem naszych wspomnień o Żołnierzach Wyklętych jest kapr. podch. Zbigniew Wroński ps. „Marynarz”, „Jurand”, który urodził się 1 sierpnia 1924 roku w Minkowicach. Mąż Stanisławy. Tata Anny i Teresy, które od lat mieszkają w Świdniku. Służbę wojskową odbył w szeregach Związku Walki Zbrojnej, który w 1942 roku przekształcono w Armię Krajową. Został zaprzysiężony w Minkowicach, w czerwcu 1941 roku. Początkowo przydzielony do Batalionów Chłopskich, później do Komórki Dywersyjnej Rejonu. Brał udział w akcji „Burza” na terenie województwa lubelskiego. Walczył w szeregach Zgrupowania „Młota”, w akcjach przeciwko Niemcom aż do wkroczenia wojsk sowieckich. Żołnierz Lotnego Oddziału Partyzanckiego AK „Nerwa”. Po wojnie zdradzony przez jednego z mieszkańców Minkowic, został uwięziony w więzieniu na lubelskim zamku, później we Wronkach. Wyszedł w 1952 roku, na mocy amnestii. Kasacja wyroku nastąpiła 5 maja 1994 roku, po interwencji rodziny. Zaangażowany w działalność NSZZ Solidarność. Zmarł na atak serca 7 marca 1984 roku. Odznaczony Krzyżem Armii Krajowej, Krzyżem Walecznych, Krzyżem Partyzanckim oraz medalem „Polska swemu Obrońcy”.

- Pierwsza myśl o tacie?

- Był dobrym człowiekiem, dbał o dom i córki - mnie i starszą siostrę Anię - wspomina Teresa Wrońska. - Mam w pamięci ciepły obraz ojca. Miał w sobie „to coś”. Nie musiał krzyczeć, ani podnosić głosu. Jak powiedział, że mamy być w domu o ustalonej godzinie, to tak trzeba było wrócić. Czułyśmy przed nim respekt. Gdy zamknę oczy, widzę jak przychodzi z pracy do domu. Punktualnie o godz. 15.30 nasz kot wybiega przed bramkę i czeka na niego. Chodził w ciemnych spodniach i zielonej koszuli. Czasami, po pracy jeździł do Lublina po truskawki, do których mama robiła prawdziwy makaron z ośmiu jaj. Pomimo, że była świetną kucharką, on też przyrządzał obiady. Jego rosół miał inny, lepszy smak. Gotował bardzo rzadko, ale zawsze to było coś wyjątkowego. Jego rodzina była uzdolniona artystycznie. Stryj Józef Wroński zaprojektował witraże w „okrągłym kościele”, wystrój ołtarza, szopki, zaś młodszy brat taty miał talent muzyczny. Tata też bardzo lubił śpiewać, spisywał piosenki żołnierskie. Opowiadał bajki. Dużo czytał, zwłaszcza powieści Sienkiewicza, którego bardzo lubił.

- Miał 17 lat, kiedy wstąpił w szeregi AK. Dlaczego?

- Był patriotą i chciał pomóc, żeby Niemcy jak najszybciej opuścili naszą ojczyznę. Do wojska wstąpił w latach czterdziestych. Najpierw służył w Minkowicach, następnie dołączył do oddziału AK „Nerwa”. Później nasze ziemie zagarnęli Sowieci, a jego oddział został rozbrojony. Byli w urzędach, wszędzie… Tata się z tym nie zgadzał, chciał, żeby wszystko wróciło do normalności. Nie potrafił się z tym pogodzić.

- Opowiadał o swoich wojennych losach?

- Mówił o nich wyjątkowo mało. Byłam młoda. Może mało to wszystko doceniałam, nie dopytywałam. Zaczęłam się tym interesować dopiero po jego śmierci. Tata miał za to bardzo dobry kontakt z moim synem - Krzysiem. To jemu opowiadał najwięcej. Łączyła ich szczególna więź. Jak tylko do nas przyjeżdżał, Krzyś zaraz do niego biegł, gdzieś z nim jechał. Mieli swoje własne sprawy. Tata bardzo się nim interesował, mimo że miał trzech wnuków to właśnie z nim łączyło go coś wyjątkowego. Miał do niego cierpliwość, opowiadał mu o swoich losach. Nieraz rozmawiali do 1 albo 2 nad ranem, a mama denerwowała się, że jeszcze nie śpią. Jak tak teraz o tym myślę, to widzę, że podobna więź łączy mnie z wnuczką.

- Uczył Was historii?

- Byłyśmy w szkole podstawowej, kiedy opowiedział nam o Katyniu, o tym, co się tam stało i kto tak naprawdę jest za to odpowiedzialny. A przecież to były czasy, kiedy o tej zbrodni nie wolno było mówić. W szkole, na lekcjach historii… dzieci nic nie wiedziały. Nas tata od początku uczył prawdy o Katyniu, ale nie mogłyśmy o tym rozmawiać z innymi, bo rodzice mieliby później nieprzyjemności. Oczywiście, czułam potrzebę, żeby powiedzieć głośno, że w szkole kłamią, ale nie mogłam. Mogę to zrobić dopiero dziś.

- Jak to się stało, że trafił do więzienia?

- Z tego, co mi wiadomo, wydał go sąsiad z Minkowic, ale do dziś nie wiem, kim była ta osoba. Tata nigdy nie zdradził jej imienia. Zabrał tę tajemnicę ze sobą. Dostał wyrok śmierci, który później zamieniono na dożywocie. Mówił, że w więzieniu był przesłuchiwany, zamykany w jakimś pomieszczeniu, prawdopodobnie w łazience, bo nieustannie słyszał krople wody spadające na podłogę. Pod paznokcie wkładano mu drzazgi. Wyszedł z więzienia w 1952 roku, na mocy amnestii. Poznał moją mamę, pobrali się i stworzyli rodzinę. Już po śmierci taty, mama wystąpiła do sądu o kasację wyroku, która nastąpiła 5 maja 1994 roku. Przy odczytywaniu wyroku byłyśmy we trzy - mama, Ania i ja. Ze wszystkich rzeczy, które wtedy powiedziała sędzina zapamiętałam, że tata został oskarżony o kradzież sukni ślubnej. Nieprawdopodobny powód do zamknięcia człowieka… ale wiadomo, jakie to były czasy. Gdy sędzina ogłosiła kasację, poczułyśmy ulgę.

- Kiedy w Polsce zapanował „festiwal Solidarności”, on także mocno się zaangażował.

- Strasznie się ucieszył, jak zobaczył, że Polska ma szansę wyrwać się z rąk komunizmu. Poczuł wtedy, że wreszcie nadszedł czas, by się ujawnić i że może już głośno mówić o pewnych rzeczach. Był po dwóch zawałach, mimo to prężnie działał w „Solidarności”. Jeździł na różne uroczystości, zebrania, rocznice, między innymi w związku z akcją „Burza”. Kiedy 12 czerwca 1981 roku, Czesław Miłosz i Lech Wałęsa przyjechali do Lublina, na Katolicki Uniwersytet Lubelski, uczestniczył w spotkaniu. Przed wizytą, nazrywał polnych kwiatów. Wręczył je Miłoszowi mówiąc „Witaj tułaczu…”. Pamiętam, bo ten moment został zarejestrowany przez kamery i był emitowany w telewizji. Mam w domu imienne zaproszenie na to wydarzenie, zdjęcia oraz autografy obu noblistów, które otrzymał tata.

- Zostały po nim pamiątki: książki, zdjęcia, medale. O czym Pani myśli, gdy je przegląda?

- Jestem dumna, że pomimo tak ciężkich czasów myślał o tym, żeby nasza ukochana Polska była wolna i że o to walczył. Wiem, że gdyby znów stanął przed takim wyborem, jak dawniej, postąpiłby tak samo. Miał taki charakter, że niczego się nie bał. Odziedziczyłam go po nim. Cieszę się, że mam po nim te wszystkie wspomnienia. Kiedyś przekażę to wszystko Konradowi, mojemu drugiemu synowi, a on opowie o tym swoim dzieciom. Historia taty będzie przechodzić z pokolenia na pokolenie i dzięki temu nikt o niej nie zapomni.

- Co chciałaby Pani przekazać po nim wnukom? Czego chciałaby ich Pani nauczyć?

- Żeby pamiętali, że rodzina i Polska jest największą wartością, szanowali żołnierzy Armii Krajowej, pamięć o nich i aby uczyli tego następne pokolenia.
Wspomnienia kapr. podch. Zbigniewa Wrońskiego ps. „Jurand”, „Marynarz” zostały spisane na potrzeby książki o oddziale „Nerwa”, która jednak nigdy nie została wydana. Ich treść, bez ingerencji osób trzecich, opublikowano na stronie www.oddzialpartyzanckinerwa. blogspot.com. Blog, stworzony przez Andrzeja Zapolskiego Kusego, zawiera obszerne materiały na temat Lotnego Oddziału Partyzanckiego 8 pp leg. AK „Nerwa”, przeprowadzonych przez niego akcji, posiadanego uzbrojenia oraz niepublikowane dotąd relacje żołnierzy.

Agata Flisiak
Magazyn Świdnik - wysokich lotów nr 13 / marzec 2017

Magazyn Świdnik - wysokich lotów nr 13 / marzec 2017