Ostry dyżur trwa 24 godziny

Już sama nazwa blok operacyjny wzbudza strach, a przynajmniej niepokój. Pacjenci, którzy tu trafili, zwykle nic nie pamiętają, bo na początku są zbyt zestresowani czekającym ich zabiegiem, a później budzą się już w sali pooperacyjnej. Co więc dzieje się za drzwiami z napisem blok operacyjny? Opowiadają o tym, z perspektywy swojej pracy, pielęgniarki instrumentariuszki świdnickiego szpitala.

Umówiły się ze mną rano, bo przeważnie od godziny 9.00 rozpoczynają się planowane operacje. Na dzisiaj wyznaczono trzy – amputację uda, kciuka i przepuklinę brzuszną.

Blok jak rodzina

- Wczesny ranek to jedyny moment, kiedy możemy usiąść, zjeść śniadanie, wypić kawę i oczywiście omówić plan dnia – mówi Grażyna Lubowiecka, pielęgniarka oddziałowa. - Potem mamy już tyle zajęć, że nie ma na to czasu. Często zdarzają się dni, gdy zachodzi potrzeba przeprowadzenia nagłych operacji. Wtedy ustalony porządek zostaje zaburzony. Na bloku pracuje 13 pielęgniarek, zwykle 4 w dzień i 2 w nocy. Zabiegi wykonywane są w kilku salach – ginekologicznej, położniczej oraz chirurgicznej aseptycznej i septycznej. Rano ustalamy, gdzie która będzie pracować. Wszystkie panie zgodnie przyznają, że najważniejsze dla nich jest bezpieczeństwo pacjenta. Wiedząc, jakie zabiegi będą danego dnia, wcześniej przygotowują zestawy narzędzi, materiałów opatrunkowych, zestawy do szycia i potrzebny sprzęt medyczny. Instrumentariuszka cały czas czuwa nad liczbą narzędzi i materiału opatrunkowego przed, w trakcie i po zabiegu. Lekarz kończy operację i zszywa pacjenta dopiero wtedy, gdy zostaną one przeliczone i ich ilość zgadza się ze stanem sprzed rozpoczęcia zabiegu. Kolejne liczenie odbywa się po dezynfekcji. Nie można niczego wyrzucić z bloku, dopóki nie zgadza się ilość narzędzi. To podstawowa i zawsze przestrzegana zasada.

- Blok operacyjny to enklawa – dodaje oddziałowa. - Pracujemy ciężko za zamkniętymi drzwiami, w maskach. Pacjent tego nie widzi. Nikt nas nie poznaje na ulicy. Rzadko jesteśmy kojarzone w szpitalu. Na trakt operacyjny nie wchodzą osoby postronne. Może dlatego jesteśmy jak rodzina. Przyjaźnimy się, a co najważniejsze, ufamy sobie. To niezwykle ważne podczas zabiegów. Spotykamy się także po pracy. Czasem są to wypady do kina, teatru lub po prostu na działkę.

- Dużo zawdzięczamy naszej oddziałowej – zaznacza Wiesława Nowak, jej zastępczyni. – Jest życzliwa dla personelu, ale kiedy trzeba potrafi być stanowcza i przywołać nas do porządku. Nie mamy jej tego za złe, przecież blok musi sprawnie funkcjonować, a ona nad tym czuwa.

Panie z bloku pamiętają także o dawnych koleżankach. Zapraszają je na świąteczne spotkania. Wspominają minione lata pracy, oglądają zdjęcia. Szczególną estymą darzą Reginę Wielgomas, poprzednią pielęgniarkę oddziałową, która organizowała blok operacyjny. Wprowadzała kolejne pokolenia w kanony instrumentowania. Wypracowane przez nią zasady postępowania kontynuowane są na trakcie operacyjnym. Zagadać strach Nie wiadomo kiedy minęła godzina przeznaczona na naszą rozmowę. Oddział chirurgiczny anonsuje pacjenta do pierwszego zabiegu – amputacji uda. Z pokoju socjalnego wychodzą dwie panie – Barbara Myk, która będzie bezpośrednio asystować jako instrumentariuszka i Renata Łysio, jako pielęgniarka pomagająca, czuwająca, między innymi nad prawidłowym ułożeniem pacjenta na stole operacyjnym.

- Wiele z nas przeszło jakiś zabieg, więc zdajemy sobie sprawę, co czuje pacjent przed operacją – wyjaśnia Grażyna Lubowiecka. – Wiemy, że to niesamowity stres, więc cały czas jesteśmy przy nim i rozmawiamy z nim, przygotowując jednocześnie wszystko do zabiegu. Luźna rozmowa sprawia, że odwracamy uwagę chorego od czekającej go operacji. Staje się spokojniejszy, ciśnienie wraca do normy. Instrumentariuszka rozkłada potrzebne narzędzia, materiał opatrunkowy i szycie, pielęgniarka anestezjologiczna przygotowuje pacjenta do znieczulenia i wtedy na salę wkraczają lekarze – anestezjolog i chirurdzy bądź ginekolodzy. – Chirurgów jest zwykle trzech, operujący i dwóch do asysty – dodaje Wiesława Nowak. – Na sali jest również pielęgniarka pomagająca. Tak wygląda obsada przy planowanym, standardowym zabiegu. To kilkuosobowy, doskonale wyszkolony zespół, mający do dyspozycji nowoczesny sprzęt, którego przydatność do pracy została wcześniej sprawdzona. Oczywiście praca pielęgniarek nie ogranicza się do instrumentowania przy zabiegach. Posiadana wiedza i doświadczenie pozwalają im na dobranie odpowiedniego zestawu narzędzi i wszystkich przedmiotów potrzebnych lekarzowi na danym etapie zabiegu. Prowadzą także dokumentację obowiązującą na bloku operacyjnym.

Życie to nie serial

Nie mogłam nie zadać pytania o seriale, których akcja toczy się w szpitalach, typu „Ostry dyżur”, „Chirurdzy” czy „Na dobre i na złe”. Wzbudziłam tym ogólny śmiech:

- Oglądamy czasem i budzą w nas wielką wesołość. Staramy się zwracać uwagę tylko na fabułę, bez wchodzenia w szczegóły. Na przykład taki widok – aktor grający chirurga przy zabiegu ma założoną maskę i w sterylnych rękawiczkach drapie się po nosie! Zwykły widz nie zwraca na to uwagi, a my albo się bulwersujemy, albo śmiejemy.

Na pewno nie każdy może pracować na trakcie operacyjnym. Moje rozmówczynie potwierdzają to jednogłośnie. Instrumentariuszka musi być opanowana, szybka, ale też silna fizycznie i psychicznie. Zdarza się, że zabiegi trwają długo, czasem mają trudny do przewidzenia przebieg. Zawsze jednak trzeba zachować spokój, działać szybko i zdecydowanie. Każdy ruch musi być precyzyjny, by nie przeszkadzać innym, ale też nie eksploatować za bardzo sił. Dobrze, żeby pielęgniarka miała odpowiednie warunki fizyczne, co ułatwi jej obserwowanie pole operacyjnego i pozwoli natychmiast podać żądane przez chirurga narzędzie.

A jak trafić na blok operacyjny? – Ja przyszłam tu tylko na miesiąc zastępstwa – śmieje się Grażyna Lubowiecka. – Najpierw pracowałam w szpitalu onkologicznym w Lublinie, jednak ze względu na uciążliwe dojazdy, przeniosłam się do Świdnika. Nigdy nie chciałam być na bloku, ale tylko tu było miejsce. Pielęgniarka na trakcie operacyjnym ma zupełnie inny charakter pracy niż na pozostałych oddziałach. Musiałam się dużo nauczyć. Przede wszystkim poznać narzędzia. Na dodatek operatorzy używają różnego nazewnictwa, na przykład ginekolog mówi kocher, a chirurg pean, chociaż obaj chcą tego samego narzędzia – kleszczyków do zamknięcia naczyń krwionośnych. Poza tym bardzo brakowało mi kontaktu z pacjentami. - Podobnie było ze mną – mówi Wiesława Nowak. - Potrzebne było zastępstwo na 3 miesiące urlopu macierzyńskiego, potem koleżanka poszła na urlop wychowawczy. I już zostałam. Oddziałowa bloku operacyjnego ma możliwość doboru obsady pielęgniarskiej. Nowym pielęgniarkom, na początku wszystko wydaje się łatwe. Ale szybko przychodzi strach, czasem zwątpienie. Inne procedury, konieczność zapoznania się z przebiegiem różnych operacji i wielka liczba narzędzi do zapamiętania. Pojawia się pytanie – czy ja się tego nauczę? W końcu jednak przychodzi ten moment, że narzędzia „słuchają się” pielęgniarki. Kiedyś uczyłyśmy się instrumentowania jedna od drugiej. Dzisiaj jest trochę łatwiej, bo są podręczniki, opisany tok postępowania, na przykład sposób chirurgicznego mycia rąk. Są też gotowe zestawy narzędzi do konkretnego zabiegu. Nie musimy same szukać i dobierać. Dzieciom odradzamy

- Dużym ułatwieniem jest możliwość dokształcania – dodaje Renata Łysio. - Uczymy się, robimy specjalizacje. Egzamin państwowy zdajemy w Warszawie. W tej chwili wszystkie mamy ukończone kursy pielęgniarki operacyjnej, a większość z nas ma specjalizację z pielęgniarstwa operacyjnego. Instrumentujemy przy różnego rodzaju zabiegach: ortopedycznych, chirurgicznych, ginekologicznych i położniczych. A w innych szpitalach w regionie pielęgniarki specjalizują się przykładowo tylko w ortopedii albo w ginekologii i przy innych zabiegach nie instrumentują. Nowe metody, technologie wchodzą także na szpitalne oddziały.

Potwierdza to Grażyna Lubowiecka: - Mamy dużo nowości pojawiających się na rynku. Kompletując wyposażenie, korzystaliśmy z dofinansowania ze środków unijnych. Otrzymaliśmy między innymi nowoczesne stoły operacyjne, urządzenia do zamykania naczyń krwionośnych, pochłaniacz dymów powstających przy koagulacji. Wiele nowości ułatwiło nam pracę, jak chociażby stosowanie rzeczy jednorazowego użytku. Odpada więc mycie, pranie, dezynfekowanie, składanie gazików i serwet. Niedawno okazało się, że nasz szpital zainwestował w bezdotykowe podajniki środków do chirurgicznego mycia i dezynfekcji rąk, jako jeden z nielicznych w regionie. – Nawet ręce myjemy teraz inaczej – śmieje się Renata Łysio. – Kiedyś szorowałyśmy je 15 minut, po 7,5 minuty na jedną rękę, używając mydła w kostkach i szczotek. Dalej było suszenie i dezynfekcja. Teraz na odwrót, bardzo dużą uwagę zwraca się na dezynfekcję. Mamy do tego specjalne środki. Jednak ich działanie i częsta praca w rękawiczkach sprawiają, że skóra naszych dłoni jest szczególnie delikatna i niewielkie skaleczenie lub otarcie goi się trzy razy dłużej niż normalnie.

Czas spędzony na bloku operacyjnym pozwala mi stwierdzić, że moje rozmówczynie kochają swój zawód. Potrafią o nim opowiadać z pasją. Nie zamieniłyby go na inny. Czy jednak poleciłyby go własnym dzieciom? – Raczej odradzamy, bo to trudna, odpowiedzialna i wymagająca praca, a przy tym mało płatna – odpowiadają. – Trzeba się dużo nauczyć, zanim można stanąć przy stole jako pielęgniarka instrumentariuszka. Trwa to około 6 miesięcy. Dopiero później, pod opieką bardziej doświadczonej koleżanki, zaczyna się podawać narzędzia. Cały czas się szkolimy, ponieważ wprowadzana jest nowa aparatura medyczna i techniki operacyjne. Ale instrumentariuszki są jak rodzina, która wspiera się nawzajem i z której trudno zrezygnować.

Anna Konopka

Głos Świdnika 23/2013