Wspomnienie o Stanisławie Trębaczu

5 listopada 2015 roku, w wieku 93 lat zmarł Stanisław Trębacz, wieloletni pracownik WSK, technolog, konstruktor i specjalista do spraw rozwoju. Rozwijał bazę osobową i techniczną potrzebną do adaptacji rosyjskich konstrukcji śmigłowców, między innymi SM-1 i Mi-2. Z zamiłowania modelarz, autor kilkudziesięciu patentów. Spoczął na cmentarzu parafialnym w Kazimierzówce. We wspomnieniach przyjaciół i znajomych pozostanie jako niezwykle skromny, pogodny i życzliwy dla wszystkich człowiek. Przypominamy Jego sylwetkę, pracę i pasje.

Z nakazem pracy

Stanisław Trębacz urodził się w 1922 roku w Chrzanowie. Lotnictwem fascynował się już od najmłodszych lat. Często chodził na lotnisko, znajdujące się niedaleko rodzinnego domu, by obserwować i podziwiać samoloty wojskowe. Interesowały go jednak bardziej kwestie techniczne niż praca pilota. Po wojnie rozpoczął studia lotnicze w Krakowie. Po ich ukończeniu, w1952 roku, otrzymał nakaz pracy do Świdnika. Przepracował tu 38 lat. Tak wspominał ten czas w naszej ostatniej rozmowie: - Początki mojego życia w Świdniku nie były łatwe. Zamieszkałem w baraku przy torach. Doskonale pamiętam długi korytarz i pokoik na 10 osób. Łóżka stały jedno przy drugim, nie miałem gdzie położyć walizki. Były problemy z zaopatrzeniem, brakowało sklepów. Po mięso jeździliśmy do Lublina. Świdnik stanowił wtedy wielki plac budowy, wszędzie było mnóstwo błota. Dojście do pracy wiosną stanowiło duży problem, bo miałem tylko jedną parę butów. W styczniu dostałem mieszkanie w bloku. Budynek był nieogrzewany, woda zamarzała.

O licencjach i prototypach

Pracę w Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego rozpoczął od stanowiska technologa i przydziału do uruchomienia produkcji elementów Miga 15, pierwszego samolotu odrzutowego w Polsce. Później przeszedł do biura konstrukcyjnego, gdzie został zastępcą głównego konstruktora ds. śmigłowców seryjnych, inż. Zbyszko Kodłubaja. W 1964 roku świdnickie zakłady uzyskały licencję na śmigłowiec Mi-2. Po półtora roku oblatano pierwszy egzemplarz. – To był ogromny sukces, który dał nam właściwy rozwój i duże zamówienia – opowiadał pan Stanisław. - Większość maszyn dostarczono do ZSRR, część zakupiło polskie lotnictwo wojskowe i cywilne. Mi-2 eksportowano do ponad 20 krajów świata. Produkcja zakończyła się w połowie lat 90. Natomiast w biurze prototypowym, którym kierowałem w latach 1964-68, pierwszy raz zetknąłem się z laminatami. Wprowadził je Jerzy Kotliński. Były już w zakładzie przygotowane prototypy łopat 300 – godzinnych do śmigłowca SM – 1. Stanisław Łobacz prowadził próby w locie. Maszynę z łopatami laminatowymi oblatywał Wiesław Mercik. Wykonaliśmy też dokumentację kilku śmigłowców, których nie wprowadzono do produkcji. Była to, między innymi Łątka opracowana pod kierunkiem Jerzego Kotlińskiego. W czasie prób na stoisku nastąpił rezonans i pękł cały kadłub. Przemontowaliśmy to, co zostało i za trzy dni był gotowy drugi prototyp. Pokazaliśmy go Rosjanom, nie wykazali jednak zainteresowania. Kolejnym śmigłowcem był SM – 6, konstrukcji Jerzego Olejnika. Polskie wojsko być może by go kupiło, chcieli jednak, żeby latał z dużą prędkością, co wówczas było niewykonalne. Później dostałem zadanie opracowania Jaszczurki. Oprócz łopat kompozytowych, reszta śmigłowca miała być metalowa. Pomysł narodził się na podstawie jednego z patentów, które opracowałem z Henrykiem Czerwińskim. Wykonaliśmy dokumentację techniczną oraz metalową makietę w skali jeden do jednego. Niestety, nikt się tym nie zainteresował.

Patenty, modele, latanie

Stanisław Trębacz był autorem około 30 patentów, wśród których znajduje się, między innymi, urządzenie do wytwarzania i sterowania ciągu pionu wzlotu, struktura kadłuba śmigłowca czy patent na wprowadzenie dodatkowego wentylatora zwiększającego prędkość śmigłowca. W świdnickim zakładzie zastosowano rozwiązania dotyczące łopat i konstrukcji kadłuba do Jaszczurki. Wyjątkowy wynalazek struktury kadłuba z wirnikiem wykorzystany został we francuskim śmigłowcu Gazelle.
Wielką pasją pana Stanisława było również modelarstwo, któremu oddawał się już od piątej klasy szkoły podstawowej. W 1947 roku zdobył mistrzostwo Polski w dziedzinie modeli latających z silnikiem spalinowym. Kilkakrotnie zdobywał też pierwsze miejsca w zawodach ogólnopolskich i wojewódzkich: – Z Władysławem Starobratem, Józefem Lipińskim, Antonim Grabowskim, jeździliśmy do Gliwic, Warszawy, Poznania. W kategorii modeli szybowcowych zawsze któryś z nas znalazł się w pierwszej dziesiątce. Zrobienie modelu jest bardzo pracochłonne. Trzeba sporządzić szkice, przygotować części. Mam w domu tokarkę i frezarkę, więc sam je wykonuję. Niedawno zakończyłem prace nad szczególnym modelem. Jest podobny do SW – 4, konstrukcji, którą opracowaliśmy w WSK. Zrobiłem już pierwsze próby. Dzisiaj w modelarstwie panuje tendencja do kupowania gotowych modeli. Uważam jednak, że to żadna satysfakcja. Zadowolenie daje jedynie model wykonany własnoręcznie. Przyznam się, że ciągnęło mnie też do latania. W czasie studiów skończyłem kurs szybowcowy w Malborku. Zacząłem też trochę latać w Świdniku, ale po katastrofie, w której zginęło dwóch instruktorów, małżonka zabroniła mi siadać za sterami. Musiałem to uszanować i na tym skończyła się moja podniebna przygoda. Zdradzę jednak, że kilka lat później, podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych, pilotowałem śmigłowiec Hughes 500.

Dobre zrządzenie losu

- Nie żałuję i nigdy nie żałowałem, że przyjechałem do Świdnika – podkreślał zawsze Stanisław Trębacz. - To było dobre zrządzenie losu, że skierowano mnie tu do pracy, chociaż jechałem nie wiedząc, gdzie to jest ani co to jest WSK. Swojego zawodu nie zmieniłbym na żaden inny. Ważne jest, by wykonywać coś, co nas interesuje. Nie chodzi o zysk. Niestety, dzisiaj nie jest to takie proste. Trudno o pracę i nie każdy może pozwolić sobie, by robić to, co lubi. Ja miałem taką możliwość i bardzo to doceniam. Cieszę się, że przeżyłem tyle lat, szczęśliwie i spokojnie, z pożytkiem dla ukochanej ojczyzny i Świdnika.

Agnieszka Wójcik

Głos Świdnika nr 46/2015