Tyle samo lądowań, co startów

Na meblowych półkach stoją puchary, pamiątki z podróży i modele samolotów. Wśród nich leżą medale i odznaczenia. Na ścianach wiszą dyplomy, podziękowania i zdjęcia. Zawsze, kiedy odwiedzam Ryszarda Kasperka, podziwiam te wszystkie rzeczy, które są świadectwem jego pasji, osiągnięć i zawodowej drogi.
- Sukcesem jest to, że miałem tyle samo lądowań, co startów. Wszystko inne to tylko dodatek – śmieje się pan Ryszard. Nestor świdnickiego lotnictwa, który podniebną przygodę rozpoczął w 1947 roku od kursu szybowcowego, zdobywca licznych nagród, medali i tytułów, miał tych startów i lądowań ok. 42 tysięcy. Wylatał na szybowcach – ok. 600 godzin, samolotach – 3600 godz. oraz śmigłowcach – 8200 godz. Czy każdy z tych statków powietrznych traktował tak samo?

- Wylatałem ponad 12 tys. godzin – mówi R. Kasperek. – Najwięcej na śmigłowcach, więc chyba do nich czuję największy sentyment. Cały czas byłem wtedy w akcji. Razem z kolegami lataliśmy do Hiszpanii, gdzie gasiliśmy pożary lasów. W Portugalii to samo, a także transport rannych i szkolenia tamtejszych pilotów. Chyba ze trzy razy przeleciałem Saharę. Nawoziliśmy ziemię i niszczyliśmy insekty w jednej z oaz. Z bratem, Stachem, byliśmy też w Sudanie, gdzie walczyliśmy z hiacyntami na Nilu. Bardzo się rozrosły i trzeba je było przerzedzić, żeby rzeka stała się drożna. Wszędzie mieliśmy co robić, w każdym kraju miło nas przyjmowano. Trzeba było tylko wiedzieć, jak się zachować. Na przykład Arabowie byli bardzo zazdrośni o swoje żony, więc nie należało na nie za bardzo zerkać. Tylko północy nie zwiedziłem. Wprawdzie Finlandia zakupiła od nas kilka śmigłowców, ale nie potrzebowali przeszkolenia. Sami dali sobie radę.

Wracając zaś do sukcesów świdniczanina… Wśród nich wyliczyć można, między innymi kilkakrotnie I miejsca w Lubelskich Zimowych Zawodach Samolotowych, brązowe medale w mistrzostwach Polski w akrobacji samolotowej, Złotą Odznakę szybowcową czy tytuł mistrza sportu. Jednak to nie medale są dla niego najcenniejsze.
- Najważniejszą nagrodą jest dla mnie dyplom za ratowanie życia – podkreśla pan Ryszard. – Miałem nocny lot, kiedy przez radio zapytali czy nie poleciałbym do Dębicy, bo trzeba przetransportować do Siemianowic trzech ciężko poparzonych mężczyzn. Śmigłowce były wtedy dopiero w próbach, ale polecieliśmy z kolegą. Po miesiącu przyjechali przedstawiciele zakładu z Dębicy, zabrali nas i tam wręczyli podziękowanie i puchar.

Praca pilota i akrobacje samolotowe to niebezpieczne zajęcia. Zdarzają się sytuacje kryzysowe, z których mniej doświadczony lotnik nie wyszedłby bez szwanku. Ryszard Kasperek również przeżył kilka takich chwil.
- Razem z bratem, Stachem, trenowaliśmy do zawodów zespołowych w akrobacji – opowiada pilot. – Wznosiliśmy się na dwóch samolotach. W pewnej chwili mówię do niego przez radio: „Stachu, drży mi silnik”, a on odpowiada: „Cicho, nic nie mów”. Rozpędziliśmy się do pierwszej figury, podciągnęliśmy trochę i w tym momencie słyszę takie „PUK”! Patrzę, nie ma śmigła. Dobrze, że było to obok lotniska, więc wypuściłem podwozie i jakoś wylądowałem. Innym razem lecieliśmy na pokazy do Radomia. Leciałem niziutko, kołami prawie po ziemi. W pewnej chwili zatrzęsło, obroty spadły, więc dałem pełen gaz. Jakoś dociągnąłem do lotniska. Wylądowałem, otwieram maskę, a tam się urwał korbowód, obroty z 1700 spadły do 1100. Pokazy się dla mnie skończyły.

Na zawodach różnej rangi Ryszard Kasperek często też sędziował. Jak sam przyznaje, to zadanie zdecydowanie trudniejsze niż pilotowanie samolotu czy śmigłowca.
- Trzeba mieć doskonały wzrok, by dobrze ocenić figury, wykonywane przez zawodników. Każda ma swój współczynnik, a ocenia się od 1 do 10. Im więcej jest figur, im bardziej skomplikowane, tym jest lepsza ocena i są dodatkowe punkty. Ale pomyłka na jednej figurze, niezrobienie jakiegoś akcentu czy obrotu i już dużo punktów do tyłu – wyjaśnia R. Kasperek, który był także instruktorem samolotowym i śmigłowcowym. Szkolił, między innymi Polaków, Czechów, Libijczyków.

Wielki wkład w rozwój świdnickiego lotnictwa i aeroklubu wnieśli również nieżyjący już brat pana Ryszarda, Stanisław – pilot, instruktor szybowcowy i samolotowy oraz syn Janusz - trzykrotny mistrz świata i czternastokrotny mistrz Polski w akrobacji samolotowej, pilot LOT-u. Teraz tradycje lotnicze kontynuuje wnuk Norbert.
- Zawsze mi powtarza: „dziadziu, ktoś musi was godnie zastąpić”. Niedawno wrócił ze Szwecji, ze specjalistycznego szkolenia na symulatorach lotu. Teraz będzie latał na dużych pasażerskich samolotach, jako drugi pilot. Ale pilotuje też szybowce i śmigłowce. Czas idzie naprzód, wszystko się zmienia. Lataliśmy na samolotach ze śmigłem, teraz są odrzutowce. Cieszę się jednak, że zdobyliśmy wiele tytułów mistrza Polski, świata. Godnie reprezentowaliśmy nasze miasto i zakład. Nie żałuję niczego. Byłem pilotem przez 63 lata. Przez ten czas straciłem jedno śmigło i silnik. To znaczy, że nie popełniałem błędów i miałem szczęście. Kiedy odszedłem na emeryturę, brakowało mi latania, samolotów, zawodów. Teraz już nie tęsknię. Są młodzi, niech oni podbijają przestworza – kończy rozmowę Ryszard Kasperek, dziś członek świdnickiego Klubu Seniorów Lotnictwa.

Agnieszka Wójcik

Głos Świdnika nr 24/2016
z dn. 17.06.2016r.