To był dobry wybór

45 lat kapłańskiej posługi obchodzi w tym roku ks. kanonik Tadeusz Nowak. Od początku pracy duszpasterskiej, niemal nieprzerwanie związany jest ze Świdnikiem. Poprosiliśmy ks. Tadeusza o kilka refleksji na temat życia kapłana i osobistych przeżyć w trakcie wypełniania własnego powołania.

- Czym właściwie jest powołanie. Czy spływa na człowieka nagle, czy też jest to dłuższy proces?

- Myliłby się ten, kto sądziłby, że przychodzi ono na człowieka znienacka. Wielu ludzi podejmujących tak ważne postanowienie pod wpływem chwili, z czasem rezygnuje.Trzeba bowiem wziąć pod uwagę wiele czynników, często bardzo prozaicznych. Służba Bogu wymaga odpowiedzialnej osobowości, predyspozycji i oczywiście świadomości wagi tego specyficznego wyboru, umiejętności zdefiniowania życiowego celu. Po skończeniu Studium Nauczycielskiego, postanowiłem spróbować. Na pierwszym roku seminarium, jako chórzysta, otrzymałem polecenie pozostania w seminarium, by śpiewać liturgię Wielkiego Tygodnia. Wszyscy koledzy rozjechali się już do domów i pamiętam wieczór w mrocznej katedrze i siebie, który całe dotychczasowe życie spędził z rodziną, a teraz samotnie musiał bić się z niewesołymi myślami. Schodząc do zakrystii, spostrzegłem klęczącego człowieka. Ku swojemu zdumieniu rozpoznałem w nim jednego z moich licealnych nauczycieli, mającego opinię ateisty. Pomyślałem wtedy: zobacz, taki twardy człowiek i klęczy w kościele na dwa kolana, a ty się wahasz? Weź się w garść !...

Drugi moment zwątpienia przyszedł tuż przed wyborem teologicznego kierunku studiów i założeniem sutanny. Wicerektorem seminarium był wówczas przyszły biskup, ksiądz Bolesław Pylak. W rozmowie z nim powiedziałem, że chyba nie jestem gotowy do pójścia tą drogą. – Musisz podejmować decyzje już w tej chwili? – zapytał ksiądz Pylak. – Jedź na wakacje, przemyśl, przemódl to wszystko i wtedy zdecydujesz. Powiedział mi to w tak szczególny sposób, że zdałem sobie sprawę, że decyzja właśnie zapadła. Podobnie zachował się mój proboszcz. Kiedy po pierwszym roku seminarium przyjechałem do domu na wakacje, zacząłem stronić od dawnych kolegów i koleżanek. Proboszcz zareagował natychmiast: - Tadzik, tylko mi tu nie dziwacz! Tyle lat się znacie, zapraszają cię, to idź. Jak będziesz dziwaczył, szybko skończysz z seminarium….I wtedy zrozumiałem, że kapłaństwo ma być radością służenia, a nie lękiem, izolacją od ludzi.

- A gdyby Ksiądz miał wyznaczyć kamienie milowe swojej posługi?

- Nie jest to szczególnie trudne. Najpierw była Kazimierzówka i nieodłączny rower, na którym raz się jechało, a czasem, na różne sposoby, ciągało go po błocie do Świdnika, żeby zdążyć na lekcje religii. Warunki do życia miałem mało komfortowe. Pokoik z łóżkiem robionym na miarę, bo normalne się nie mieściło, zimna woda na korytarzu, toaleta na zewnątrz. Tak przetrwałem siedem lat, chociaż czasem korciło, żeby, choćby nocą, stanąć na drodze, złapać jakąś okazję i uciec do domu. Pamiętam, że po przenosinach do Świdnika, które były kolejnym kamieniem milowym, jeśli chcemy tak to nazwać, budząc się w wygodnym pokoju z ciepłą wodą, zastanawiałem się, czy przypadkiem nie trafiłem już do nieba…

Wracając jeszcze na chwilę do Kazimierzówki – najgorsze były pierwsze wakacje. Zostałem sam z księdzem kanonikiem Janem Hryniewiczem, który dopiero po tygodniu zorientował się, że jestem mocno markotny: - Jak znajdę na niedzielę jakiegoś zastępcę, to ksiądz sobie pojedzie do rodziny – powiedział. No i znalazł się zastępca, nawet na cały tydzień. W niedzielę wieczorem ksiądz Hryniewicz obwieścił mi więc: - Jutro ksiądz sobie pojedzie. Jutro, jakie jutro?! – odpowiedziałem. – Ja już jestem spakowany!

Ważnym okresem były z pewno pewnością początki mojego proboszczowania w Modliborzycach. Miałem tam bardzo aktywnych parafian, którzy zgłaszali coraz to nowe potrzeby: załatanie przeciekającego dachu, utworzenie punktu katechetycznego, remont dzwonnicy. I wtedy zdałem sobie sprawę z tego, jak trudna jest funkcja proboszcza, choć bardzo się do niej rwałem. Ogromnym wyzwaniem była budowa kościoła w Adampolu. Szedłem tam jak na skrzydłach. Potem jednak było sporo nieprzespanych nocy, chociaż wielu myśli, że nie ma nic łatwiejszego, niż jak ksiądz buduje kościół. Zaczynałem od kilku desek na placu budowy, w trudnym czasie. Ludzie byli niepewni jutra. Wielu z nich przechodziło właśnie na emerytury. Nie byli pewni czy zdołają utrzymać dorobek życia. Wszystko drożało lawinowo. Jak tu w takich warunkach budować kościół? Dzięki Bogu, udało się. Potem przeszedłem do parafii pw. Najświętszej Marii Panny Matki Kościoła. Zastałem surowy budynek nowego kościoła i pomyślałem, że jeśli uda mi się postawić ołtarz, moja misja będzie wypełniona. Jednak niezbadane są wyroki Boże: mamy ołtarz, Drogę Krzyżową i organy. Za nami konsekracja kościoła.

- Czy kapłaństwo jest bardziej służbą Bogu czy ludziom? Na chłopski rozum – Pan Bóg nie potrzebuje przecież służby.

- Służba ludziom jest drogą prowadzącą do Boga. Syn Boży objawił się nam jako jeden z nas: człowiek, nasz brat, który oddał za nas życie. W ten sposób pokazał nam sens życia, którym jest miłość. Kochając drugiego człowieka, służąc mu, manifestujemy miłość do Boga i pokazujemy, że zrozumieliśmy sens znaków, które On dał nam przed wiekami.

- Gdyby Ksiądz zechciał pokusić się o zdefiniowanie współczesnego pojęcia wiary…

- …z pewnością nie jest to wiara przekazywana przez matki i ojców kolejnym pokoleniom. Postęp cywilizacyjny, wielkie migracje ludzkie, oderwanie od korzeni sprawiają, że każdy musi dojść do Boga na własny sposób i przyjąć Go świadomie.

- A chwile największej radości i największego rozczarowania?

- Wspomnienie największej radości wiąże się z poświęceniem kościoła na Adampolu i konsekracją kościoła w parafii NMP Matki Kościoła. Ze zdefiniowaniem największego rozczarowania mam dużo większy kłopot….chyba nie przeżyłem aż tak wielkiego, skoro nic natychmiast nie przychodzi mi do głowy.

- Każde pokolenie różni się od poprzedniego. Czy zauważa Ksiądz to również u młodych wikariuszy, że ich postawa życiowa, podejście do kapłaństwa i wiary jest inna, niż kilkadziesiąt lat temu?

- Naturalnie. To ludzie epoki współczesnych mediów i Internetu. Kiedyś nie do pomyślenia było pokazanie się księdza na ulicy bez sutanny. Jeździliśmy nawet w sutannie na rowerach, mimo że kończyło się to czasem wkręceniem jej w tryby. Młodzi są otwarci na świat bardziej niż ich starsi koledzy. Należy wziąć również pod uwagę różnicę klimatu politycznego czy też społecznego, w którym przychodzi nam pracować. Niewątpliwie problemy stojące przed nimi, jako duszpasterzami, też są inne. Ale próbują im sprostać, choćby pracując z młodymi ludźmi na wielkich zlotach nazywanych polskim Woodstock. Jest nawet anegdotka, która odzwierciedla różnice między księdzem starszego i młodego pokolenia: proboszcz pyta młodego – niech mi ksiądz powie, co to jest ten Internet? Młody odpowiada: proszę księdza, a co to jest konfesjonał? Młodzi, jak wszędzie indziej, łamią konwenanse, ale nie znaczy to, że ich wiara jest mniejsza. Zresztą każde pokolenie jest na swój sposób reformatorskie. Pamiętam, że kiedy zorganizowałem, jeszcze w Kazimierzówce, pierwszy młodzieżowy zespół śpiewający podczas mszy, babcie wkładały im „stówkę” w gitarę, żeby szli na lody i nie gorszyli ludzi w kościele. Jednak owocem było odbudowanie frekwencji podczas mszy dla młodzieży, która odprawiana była w bolesnej, jak na niedzielę porze, bo o 8 rano.

- Utkwiła mi w pamięci opowieść Księdza o rozmowie z księdzem biskupem Bolesławem Pylakiem. Mówił wtedy Ksiądz o swoich wątpliwościach, co do powołania do stanu kapłańskiego. Było to już w trakcie zaawansowanych studiów na seminarium duchownym. Człowiek myślący, czujący musi mieć takie wątpliwości. Potraktował wtedy Ksiądz biskupa jak ojca. Rozumiem, że w pewnych szczególnych sytuacjach rodzina w powszechnym tego słowa znaczeniu, nie jest w stanie pomóc.

- To prawda. Biskup nie jest, na terenie podlegającej mu diecezji, menedżerem przedsiębiorstwa o nazwie „Kościół”. To w wyjątkowo specyficznym tego słowa znaczeniu ojciec dla kapłanów swojej diecezji. Jest ich zwierzchnikiem, ale także powiernikiem. Do jego naturalnych w tej sytuacji, ojcowskich obowiązków, należy podtrzymywanie na duchu wątpiących. W sprawach duszpasterskich pomoc naturalnej rodziny nie zda się na wiele. - Powoli, bo czas płynie nieubłaganie, Ksiądz sam wchodzi w rolę mentora młodych kapłanów. Jakie przesłanie stara się Ksiądz im przekazać? - Powtarzam stale: pamiętajcie, żebyście nie stali się urzędnikami. Żeby nie wydarzyło się to, do czego doszło na Zachodzie, gdzie duszpasterstwo zostało zbiurokratyzowane, zamknięte. Jak w skansenie. Jeśli tak się stanie, zatracicie ducha. Musicie siadać do konfesjonału, rozmawiać z ludźmi, ogromną wagę przywiązywać do starannego przygotowania katechezy tak, by dziecko zapragnęło realizować postawę miłości Boga i bliźniego przez całe życie. W kancelarii nie możesz być urzędnikiem. Masz tak podejść do sprawy, żeby osoba, która ci ją powierzyła, wyszła ze świadomością, że zrobiłeś wszystko, żeby jej pomóc.

- Każdego człowieka, w tym kapłana zapewne, nachodzi pytanie: czy słusznie wybrałem…

- Przychodzą nawet dosyć często, szczególnie na początku drogi. Potem życie weryfikuje ten wybór, dowodząc, że był słuszny. Przychodzi to przekonanie z pewnym doświadczeniem i satysfakcją. Wtedy człowiek myśli sobie, że wybór był chyba słuszny. Mówię chyba, bo tylko Pan Bóg wie to z całą pewnością. Jednak mówienie o samotności w stanie kapłańskim wydaje mi się nieporozumieniem. Jeśli ksiądz jest samotny, to znaczy, że z jego kapłaństwem nie wszystko jest do końca w porządku. Że zamknął się przed ludźmi…

- …bo albo ksiądz powinien być u ludzi, albo ludzie u księdza?

- Powiem szczerze, że przez wiele lat marzyłem o chwili samotności. Żeby wziąć książkę, albo po prostu się przespać.

- Ma Ksiądz perspektywę 45 lat obserwacji zmieniającego się społeczeństwa. Coraz więcej w nim obojętności na bliźnich i moralnego relatywizmu. Jak ratować wartości, które stanowią o jego zdrowiu i sile?

- Myślę, że zdrowie wspólnoty powinno opierać się na trzech filarach: wartościach moralnych, komunikacji i rodzinie. Bez niewzruszonego trzymania się kilku podstawowych, znanych od tysiącleci zasad, narażamy się na atomizację jednostki, jej wyalienowanie. Bez komunikacji nie jesteśmy w stanie zrozumieć potrzeb i problemów własnych, jak i ludzi, którzy nas otaczają. Jeśli ich nie znamy, choćbyśmy nie wiem jak chcieli, nie potrafimy udzielić bliźniemu pomocy. A przecież wzajemna pomoc jest jednym z najważniejszych fundamentów życia we wspólnocie. Wreszcie rodzina – jak najwięcej bliskości, nawet kosztem kariery zawodowej, powodzenia materialnego.

- Nie nudzi się Księdzu na emeryturze?

- Wręcz przeciwnie. Wciąż mam wiele obowiązków i z satysfakcją zauważam, że wypełniam je nawet z większą radością, niż kiedy pełniłem funkcję proboszcza. Być może bierze się to z faktu, że ubyły uciążliwe, chociaż konieczne czynności administracyjne. Z chęcią udzielam się jako spowiednik i homileta.

Jan Mazur

Głos Świdnika nr 21/2016
z dn. 27.05.2016