Od Bugu do Wisły
W rocznicę wyzwolenia Warszawy
17 stycznia minęła kolejna rocznica wyzwolenia Warszawy. Z tej okazji drukujemy wspomnienia byłego żołnierza Ludowego Wojska Polskiego, a obecnie pracownika naszego zakładu Feliksa Teodoruka (art. z roku 1967-przyp. red.), który brał udział w wyzwoleniu naszego kraju spod okupacji hitlerowskiej. Wspomnienia te są bardzo rozległe, gdyż dotyczą niemalże wszystkich ważniejszych bitew Wojska Polskiego i Armii Radzieckiej na terenie naszego kraju, rozpoczętych forsowaniem Bugu, a zakończonych forsowaniem Odry i Nysy oraz zdobyciem ostatniego gniazda hitlerowskiego oporu – Berlina.
Dlatego też postanowiliśmy podzielić je na trzy odcinki i drukować w okresie poprzedzającym rocznicę większych bitew. Odcinek dzisiejszy poświęcony jest walkom na prawym brzegu Wisły i zakończonych wyzwoleniem naszej stolicy.
Front przesuwał się na zachód. Armia Radziecka, po przełamaniu oporu wroga pod Moskwą, Leningradem i Stalingradem, rozpoczęła swój zwycięski marsz. Wraz z nią kroczyła I Armia Wojska Polskiego im. Tadeusza Kościuszki, powstała na ziemi radzieckiej, wyszkolona przez dowódców Armii Czerwonej i wyposażona w sprzęt wyprodukowany w ZSRR. Armia ta, miała już za sobą chrzest bojowy, zwycięstwo pod Lenino.
Miałem wtedy 17 lat. Jak wszyscy Polacy rozsiani po szerokim świecie zawieruchą wojenną, tęskniłem do mojej ojczyzny, szukając właściwej drogi powrotu. Ja wybrałem tę najtrudniejszą, ale i najkrótszą oraz najzaszczytniejszą – drogę walki. Przebywałem wówczas na terenie ZSRR.
Wiadomość o zwycięskich bitwach Armii Czerwonej i Wojska Polskiego, staczanych na drodze do Polski, chęć czynnego udziału w walce była silniejsza od świadomości wojennych trudów – od śmierci. Zgłosiłem się na ochotnika do Armii Czerwonej. Byłem trochę za młody, ale przyjęli.
Jakaż to była wielka radość! Będę walczył! Od razu chciałem być wśród tych, którzy odnosili zwycięstwa, wśród żołnierzy frontowych. Tymczasem skierowano mnie na tyły, za Moskwę, do miasta Wołogdy, na kilkutygodniowe szkolenie przy czołgach.
- No cóż, trudno – pomyślałem, trzeba się szkolić. Dni ćwiczeń upływały powoli, ale za to stawałem się prawdziwym żołnierzem. Kiedy okres szkolenia dobiegał końca, otrzymałem radosną wiadomość. Na mocy rozkazu naczelnego dowództwa Armii Radzieckiej, zostałem wraz z innymi Polakami przeniesiony w szeregi walczącej już I Armii Wojska Polskiego. Radość była ogromna, choć trudno było się rozstać z towarzyszami broni.
- Nie martw się Felek – mówili do mnie radzieccy czołgiści – spotkamy się na froncie i wtedy podwieziemy pod sam nos „germańcom”, aby zobaczyli, jaki dzielny, polski żołnierz do nich strzela… bo z daleka trudno cię zobaczyć – żartowali z mego niskiego wzrostu i młodego wieku. Po przyjeździe do I Armii Wojska Polskiego zostałem przydzielony do specjalnej wyodrębnionej jednostki artylerii lekkiej i ciężkiej, która niejednokrotnie rozpoczynała przygotowanie przed natarciem nieprzyjaciela u boku słynnych „katiusz”. Artyleryjskie szkolenie bojowe przechodziliśmy za pozycjami frontowymi, posuwając się jednocześnie na zachód w kierunku Brześcia nad Bugiem. Tu doczekałem się pierwszego rozkazu bojowego…
Był świt 18 lipca 1944 roku. Skupieni wyczekiwaliśmy przy działach na komendę ognia! Obok nas, na ten sam rozkaz, czekali artylerzyści radzieccy, z którymi połączone były nasze jednostki. Za chwilę miały polecieć na drugą stronę Bugu pociski z polskich dział, torując piechocie drogę do ojczyzny. Trudno dziś opisać wewnętrzne przeżycia, zanim padła komenda: ognia! Wiem dobrze, że przyrzekłem sobie w duchu, że będę dokładnie wykonywał bojowe zadania, by jak najszybciej znaleźć się po tamtej stronie Bugu.
Cztery dni trwały walki, zanim nastąpiło ostateczne przełamanie obrony hitlerowskiej nad Bugiem. Odnieśliśmy zwycięstwo. Moment przeprawy przez Bug był wielkim przeżyciem. Mieliśmy stanąć na polskiej ziemi, pod polskim sztandarem, z bronią w ręku, jako wyzwoliciele. Ci, którzy nas witali kwiatami, którzy brali w objęcia polskich i radzieckich żołnierzy, mieli łzy w oczach – łzy radości. Dla nich skończył się koszmarny okres okupacji – byli wolni.
Łzy radości osuszył widok pomordowanych na lubelskim zamku, ponury obraz Majdanka, jednego z największych obozów śmierci. Minęło roztkliwienie – przyszła chęć zemsty, dalszej walki, aż do ostatecznego zwycięstwa nad faszystowskimi ludobójcami.
Kiedy wojska radzieckie i polskie prowadziły zwycięską ofensywę na ziemiach polskich, zaczęto organizować II Armię Wojska Polskiego, pod dowództwem gen. Karola Świerczewskiego. Po dotarciu nad Wisłę, I dywizja WP została wycofana na odpoczynek do Włodawy, w czasie którego uzupełniono straty w ludziach przez ogłoszenie poboru oraz w sprzęcie, dzięki dalszej pomocy ZSRR. Naszą jednostkę połączono z II Armią WP i przemianowano na Samodzielną II Szturmową Dywizję Artylerii Lekkiej i Ciężkiej. 20 grudnia 1944 roku znowu wyruszyliśmy na front, by razem z artylerzystami radzieckimi zasypać gradem pocisków niemieckie pozycje obronne na lewym brzegu Wisły w Warszawie. Zadaniem naszego pułku było rozpoznać kilka ugrupowań nieprzyjacielskich – zadanie było trudne. Nieprzyjaciel bez przerwy wystrzeliwał w górę rakiety tak, że najmniejszy ruch nie mógł być niezauważony, bez przerwy „grały” niemieckie karabiny maszynowe i moździerze. Pociski padały coraz bliżej nas. Pomimo tego, wykonaliśmy nasze zadanie i na szczegółowych mapach zaznaczyliśmy pozycje nieprzyjaciela. O wyznaczonej godzinie rozpoczęliśmy półgodzinne przygotowanie artyleryjskie, po to, by lepiej poznać tajemnice wroga. Od 12 stycznia z południa zaczęły nadciągać posiłki radzieckie.
14 stycznia zajęliśmy pozycje bojowe, by wspólnie z tysiącami dział i katiusz radzieckich rozpocząć przygotowania artyleryjskie przed forsowaniem Wisły. Przed nami, na drugim brzegu, płonęła stolica. Niemcy skrupulatnie wykonywali rozkaz Hitlera – równali ją z ziemią. W nocy z 16 na 17 stycznia wojska polskie i radzieckie sforsowały Wisłę. 17 stycznia Warszawa była wolna.
Nie była to ta Warszawa, którą wyobrażaliśmy sobie w okopach. Było to cmentarzysko pełne gruzów i popiołów, przesiąknięte krwią tych, którzy walczyli o jej wolność – krwią tysięcy powstańców, rozstrzelanych i pomordowanych przez faszystów. Z ruin wychodzili ku nam wynędzniali ludzie o smutnych oczach i bladych policzkach, osierocone dzieci przesiąknięte zapachem spalenizny. To był obraz rozpaczy. Witali się z nami w milczeniu, jak gdyby nie chcieli przerywać ciszy umęczonego miasta, a później odchodzili, by tymi samymi wychudłymi rękoma podnosić pierwsze cegły i usuwać pierwsze gruzy. Patrzyliśmy na nich wzruszeni, podziwialiśmy ich odwagę i wolę odbudowania na ruinach nowej, jeszcze piękniejszej stolicy.
Feliks Teodoruk
Głos Świdnika nr 1/1967