Sprzężenie zwrotne
Historia Radia Solidarność (IV)

„Zaczęło się 12 stycznia 1984 roku po południu od rewizji na bramie i w domu u jednego z pracowników zakładu. Następnego dnia dalsze rewizje i kilka osób z tego samego działu pojechało na przesłuchanie. Druga fala nastąpiła w dniach 19-21 stycznia. Znowu rewizje i przesłuchania. Tym razem objęły już większą liczbę osób, Trzecia fala zaczęła się 21 stycznia.” W ten sposób „Grot” relacjonował początek najsilniejszego ataku przeprowadzonego przez Służbę Bezpieczeństwa na podziemne struktury „Solidarności” od 13 grudnia 1981 roku. Wprawdzie represje trwały nieprzerwanie tak w całym kraju jak i w regionie, niemniej ta próba rozbicia Związku w Świdniku została przeprowadzona z wyjątkową zaciekłością i determinacją. Tym większą, że SB jak do tej pory nie mogła wykazać się w naszym mieście większymi osiągnięciami w rozpracowywaniu struktur związkowych, a tym czasem opinia o niezłomności świdniczan już od kilku lat zataczała w całym kraju i poza jego granicami coraz szersze kręgi. No i jeszcze od ponad pół roku to radio… Dla podziemnego Świdnika zaczął się trudny okres.

Nie można się było do tego wówczas otwarcie przyznać, ale w wyniku zmasowanej fali rewizji, przesłuchań i aresztowań, struktury Związku zostały porażone. Śledztwem objęto co najmniej kilkadziesiąt osób, w kręgu podejrzenia znalazło się dziesięć razy więcej. Umiejętnie nękając całe środowisko, SB starała się wywołać atmosferę niepewności i zagrożenia, rozbić jedność, pozbawić ludzi zaufania do siebie nawzajem. Z dnia na dzień wszyscy czekali. Kto następny? Czy to już ja? Około dziesięciu osób siedziało w aresztach z sankcjami prokuratorskimi. I – niestety- w większości nie były to osoby przypadkowe. Wśród nich znalazł się między innymi aresztowany 20 stycznia 1984 roku jeden ze współpracowników Radia- ALFRED BONDOS.

Wprawdzie Związek bronił się jak mógł, posuwając się nawet, w tym momencie, do ogłoszenia gotowości strajkowej w WSK, ale Służba Bezpieczeństwa orientowała się przecież doskonale, że struktury związkowe, a przede wszystkim Komisja Zakładowa, zostały w bardzo poważny sposób rozbite. Zachodziła obawa, że straty mogą być jeszcze większe. Jeszcze jeden atak i macki SB mogą dosięgnąć do ostatnich już przedstawicieli władz związkowych, oraz do najbardziej zakonspirowanych komórek- do „Grota” i do otoczonego legendą Radia „Solidarność”.
I wtedy właśnie to Radiu wypadało zdać niesłychanie trudny egzamin. Należało się spieszyć, żeby zdążyć uprzedzić SB. Kolejny najbardziej zagrożone możliwością aresztowania, Andrzej Sokołowski, gorączkowo wiązał pozostałe nici. Chociaż wymagało to nie lada odwagi jeszcze dwukrotnie uruchamiano nadajnik. Na znanej fali UKF-u nadano w dniach 26 i 28 stycznia audycję, w której informowano o wzmożonej fali represji oraz uspokajano członków „Solidarności”, że ich Związek działa nadal i nie ma powodów do paniki.

Ponieważ siedział już Bondos, który -jak wiadomo- pisał i nagrywał do tej pory teksty większości audycji, trzeba było działać „sposobem”. W krótkim czasie mój mąż, Cezary Listowski, napisał cały blok krótkich tekstów publicystycznych o treściach na tyle uniwersalnych, żeby- w zależności od rozwoju sytuacji- można było je wykorzystać równie dobrze od razu, jak i za miesiąc, dwa, lub trzy. Były też komunikaty Komisji Zakładowej (a właściwie jej kolejnego, „awaryjnego garnituru”), była uchwała o ogłoszeniu gotowości strajkowej, tekst apelu do Sejmu… Z tych wszystkich materiałów mógł skorzystać Gontarz. Sięgając po całkiem nowych spikerów, za jednym zamachem nagrały więc kilkanaście audycji. Również on był zagrożony aresztowaniem, toteż zadbano i o to, aby audycje te miał kto nadawać i w takim przypadku. Zdążono! O dzień, czy dwa „za późno” aresztowany został Sokołowski. Swoje ostatnie próby z nadajnikiem zakończył w Lublinie Haczewski. Można było zaczynać…

I oto, w dniu 14 lutego 1984 roku, świdnickie Radio „Solidarność” brawurowo zadebiutowało na fonii drugiego programu telewizji! W momencie, gdy Służba Bezpieczeństwa była pewna, że tylko już jeden dzieli ją od ostatecznego rozgromienia „Solidarności” w tym niepokornym Świdniku, Henryk Gontarz i Franciszek Zawada w trakcie trwania transmisji z pogrzebu Andropowa nadali audycję. Reakcja SB nastąpiła natychmiast. Już nazajutrz rano aresztowano IRENEUSZA HACZEWSKIEGO i HENRYKA GONTARZA. Haczewski przesiedział w areszcie kilka miesięcy aż do tak zwanej amnestii, mimo iż nie dysponowano przeciwko niemu żadnymi dowodami ani nawet zeznaniami. Przetrzymywano go jedynie w oparciu o domysły, że w tym środowisku tylko jego stać było na takie dokonania. Gontarz zwolniony po sakramentalnych czterdziestu ośmiu godzinach mógł wrócić do Świdnika i z powrotem włączyć się do roboty. Ponieważ przez pewien czas choroba zmusiła go do pobytu w szpitalu, ciężar związany z nadawaniem kolejnych audycji wziął na swoje barki Zawada. Miało to zresztą o tyle dobrą stronę, że wywołało sporą dezorientację w szeregach SB.

Ale SB nie próżnowała. Trwały przesłuchania i rewizje, a przy tym wiadomo było, że poszukiwania dotyczą już- w głównej mierze- tylko Radia i „Grota”, wobec których pozostawała nadal bezsilna. Według panującej powszechnie opinii ściągnięto do Świdnika wozy pelengacyjne, których celem było zlokalizowanie pracującego nadajnika. Temu także celowi służyć miał podobno krążący często nad miastem helikopter. Bo też i chodziło o ważną sprawę. O złamanie moralne miasta.

A tymczasem, właśnie dzięki Radiu „Solidarność” zaczęło działać jak gdyby sprzężenie zwrotne. Nastroje społeczne uległy stosunkowo szybkiej poprawie i już wiosną można było pełną parą podjąć działania mające na celu odbudowanie struktur związkowych. Podkreślamy to jeszcze raz- decydującą rolę odegrały w tym momencie głównie Radio i „Grot”. Podnosiły ludzi na duchu, pozwoliły im na nowo nabrać sił, przełamać bierność, apatię i przygnębienie. I to zarówno przekazywanymi treściami, jak i- może nawet w większym stopniu- przykładem. To właśnie one przyniosły nadzieję, na to, że nie wszystko jeszcze stracone, że struktury nie odrodziłyby się tak szybko. No i w chwili powrotu z więzień – po lipcowej amnestii- aresztowanych w początkach roku działaczy, struktury te zupełnie nieźle już funkcjonowały.

Ale audycje radia podniosły na duchu nie tylko tych, którzy tu zostali. Wspomina Alfred Bondos:… „W areszcie śledczym na Mokotowie mam pierwsze widzenie z rodziną przy stoliku (wcześniejsze były wyłącznie przez szybę). Podbiega do mnie Ania i w moich ramionach szepce mi jednym tchem do ucha: Tatusiu, Radio gra. „Grot” wychodzi! Więcej nie zdążyła, bo SB-ek wyrwał mi ją z rąk i zagroził przerwaniem widzenia. Tych parę słów dziecka podniosło mnie na duchu i bardzo umocniło. To była wielka radość dowiedzieć się, że pod moją nieobecność inni robili ofiarne audycje”…

Anna Waszczuk-Listowska

Głos Świdnika nr 13/1990