Premiera
Historia Radia Solidarność (II)

Pamięć ludzka posiada tę szczególną cechę, że z biegiem czasu zaciera kontury mocno niegdyś przeżywanych wrażeń i odczuć. Czy ktoś z nas tak naprawdę pamięta jeszcze dzisiaj dokładnie, jak bardzo czuł się sponiewierany i przytłoczony rygorami ciągnącego się w nieskończoność stanu wojennego? Na pewno nikt. Dlatego wspominając początki świdnickiego Radia Solidarność powinniśmy zadać sobie trud przywołania kontekstu, w jakim pojawiło się ono na antenie. Ilu wśród nas bało się wówczas nawet własnego cienia? A jednak znaleźli się tacy, którzy gotowi byli dla wspólnej sprawy pójść na tak wielkie ryzyko.

Kiedy 29 kwietnia 1983 roku świdnickie Radio nadało swoją pierwszą audycję, był to dla społeczności miasta i regionu niewątpliwy szok. Po raz pierwszy w ogóle „Solidarność” pojawiła się wprawdzie w eterze już ponad rok wcześniej, podczas Wielkanocy 1982 roku w Warszawie, słyszały już swoje audycje i inne – nieliczne – przodujące w oporze największe miasta Polski. Koncentracja sił i środków SB w celu rozbicia tej działalności była jednak bezprecedensowa, stąd i koszty społeczne niesłychanie wysokie. W ciągu kilku miesięcy wpadły właściwie chyba wszystkie pionierskie radiostacje „Solidarności” w kraju, a odtworzenie ich było niezmiernie trudne. I w tym to właśnie momencie jak grom z jasnego nieba dotarło do naszej świadomości, że jeszcze coś znaczymy, że to właśnie do nas nadało swoją pierwszą audycję nasze Radio.

Ale jak się to wszystko zaczęło? Po raz pierwszy myśl o uruchomieniu radiostacji „Solidarności” narodziła się jeszcze podczas pamiętnego strajku okupacyjnego WSK, bezpośrednio po ogłoszeniu stanu wojennego. Zastanawiano się wówczas poważnie nad możliwością przełamania blokady informacyjnej i powiadomieniu świata o sytuacji w mieście i regionie za pośrednictwem krótkofalówki lotniskowej. Wówczas okazało się to technicznie niemożliwe, ale myśl raz rzucona padła na podatny grunt. I w przyszłości przyniosła owoce przerastające oczekiwania. Otóż gorący rzecznik tej idei, członek Komitetu Strajkowego z WSK, HENRYK GONTARZ, dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności zetknął się z mieszkającym w Lublinie niezwykle uzdolnionym specjalistą i pasjonatem w tej dziedzinie, IRENEUSZEM HACZEWSKIM. Tu może warto odnotować, że swój pierwszy nadajnik Haczewski skonstruował i zbudował w wieku szesnastu lat, jeszcze w 1958 roku. Wywołało to wówczas pewne reperkusje. Fakt ten skrzętnie odnotowała w swojej kartotece Służba Bezpieczeństwa. I – jak się później okazało – nigdy o nim nie zapomniała.

W wyniku przyjętych ustaleń Henryk Gontarz zajął się stroną organizacyjną, a Ireneusz Haczewski konstrukcyjną i wykonawczą. Trafne przemyślenia teoretyczne sprawiły, że już pod koniec 1982 roku zbudowany został prototyp nadajnika o mocy 2 W. Lubelskie próby nadajnika nie zakończyły się jednak pomyślnie. Pozostawiony w miejscu planowanej emisji przez spłoszonych operatorów, przepadł bez wieści. Dzięki drugiemu nadajnikowi, jaki wyszedł z rąk tego samego konstruktora i wykonawcy w jednej osobie, zaczyna się prawdziwa historia naszego Radia. Trafił on bowiem do naszego miasta. Cechowały go następujące parametry: moc wyjściowa wynosiła początkowo 3 W, zaś w wyniku sukcesywnych przeróbek konstrukcyjnych doszła do 6 W; zasięgiem nadawania, przy sprzyjającej pogodzie miał promień około 1,5 km. Ten wbudowany w zwykły kasetowy magnetofon nadajnik posiadał jedną wadę. Otóż po przekroczeniu przezeń mocy 6 W, magnetofon przestawał spełniać swoją funkcję; zagłuszał po prostu sam siebie. Długość fal radiowych UKF, do jakich był przystosowany, wahała się w przedziale od 65 do 67,5 MHz.

Gdy tylko nadajnik ten dotarł wiosną 1983 roku do Świdnika, cała grupa osób, którym idea Radia była bliska, zabrała się do zakonspirowanych działań umożliwiających jak najszybsze wyemitowanie audycji. Pisaniem tekstów oraz ich nagrywaniem zajmował się w tym okresie autor audycji „Solidarności” nadawanych w 1980 i 1981 roku przez zakładowy radiowęzeł – ALFRED BONDOS. Oto jak wspomina on swoje doświadczenia z tego czasu:

„Mnie przypadła w udziale rola tworzenia audycji. Przygotowanie kasety z nagranym tekstem nawet w warunkach normalnych wymaga pewnych zabiegów, a w warunkach stanu wojennego staje się problemem skomplikowanym. Najtrudniejszym było dla mnie znalezienie odpowiednich spikerów. Wykluczyłem siebie (chociaż mnie korciło), a także osoby najbliższe, bo one też mogły być rozpoznane i wpadka gotowa. W sumie jednak przez okres kilku lat znalazło się chyba z dziesięć osób, które mówiły do nas głosem ludzi wolnych. Wszystkim im, na jakiś czas, należało zabronić pewnych działań. I tak ludziom tym nie wolno było zabierać publicznie głosu, na przykład w kościele. Nie wolno im też było zbytnio się narażać na innych odcinkach pracy podziemia, żeby nie stwarzać niepotrzebnego zagrożenia dla całego Radia, które musiało być traktowane jako sprawa najważniejsza. Co prawda były zachowywane zasady konspiracji, ale przecież ostrożności nigdy nie za wiele… Na żadnym ze swoich współpracowników nigdy się nie zawiodłem, i dzisiaj, korzystając z okazji, pragnę im wszystkim podziękować.

Kolejnym problemem było mieszkanie, to znaczy studio. Z tej racji, że umówienie kilku osób na ten sam czas, przy nagminnym braku telefonów już samo w sobie było bardzo uciążliwe, żeby uniknąć dodatkowych kłopotów z „załatwianiem” mieszkań, najczęściej nagrywałem u siebie w domu. Sprzęt do nagrywania, to kolejny ważny element. Ściany przewodzą głos w obie strony, a tymczasem do wysłużonych „Grundigów” trzeba było prawie krzyczeć. Znany sygnał Radia zawsze podczas nagrywania przyprawiał mnie o ciarki. Czy można było mieć całkowitą pewność, że ktoś zza ściany mieszkania zamienionego w studio nie skojarzy faktów i nie doniesie, gdzie trzeba? Bywało, że kilkuminutową audycję robiło się i dwie godziny.

Pamiętam na przykład nagrywanie ze spikerką, u której w mieszkaniu znajdował się wilczur. Kiedy audycja miała się ku końcowi, psisko postanowiło obszczekać kogoś idącego po schodach. Trzeba było nagranie powtarzać od początku. Mąż spikerki „wyprowadził się” więc z psem w późny, zimowy wieczór. A tu jak na złość, nagrywanie nie wychodzi. I znów, gdy już wszystko było prawie gotowe, psisko wraca z panem i radosnym szczekaniem „Wykańcza” audycję. Ręce opadały. Trzeba było znowu zabierać się do nagrywania od początku, ale już w innym terminie. A ile było zagrożeń, to trudno wszystko spamiętać. Chociażby były i takie, których nie da się zapomnieć…”.

Kaseta z gotowym nagraniem trafiała do rąk operatora poprzez łączników. Role koordynatora różnych działań, między innymi i tych związanych z Radiem, pełnił ANDRZEJ SOKOŁOWSKI, był więc czas, że kasety „szły przez niego”. Dzisiaj ze śmiechem wspomina on, na przykład taką sytuację związaną z pierwszą audycją. Kiedy nagranie trafiło do jego rąk, okazało się, że przez przeoczenie zapomniano nagrać jakże ważne – pierwsze słowa: „Solidarność Świdnik na antenie”. Nie było już czasu na to, aby kaseta wracała do spikerów. Słowa te, mówiąc do mikrofonu przez szklankę (to dla lepszego efektu) dograła więc jego, wówczas dziesięcioletnia córka. Termin emisji był ustalony. Jak wielu spośród nas być może to jeszcze pamięta, poufnymi kanałami związkowymi rozeszła się wieść: tego i tego dnia, o godzinie takiej i takiej, należy nastawić radio na falę UKF-u tuż obok czwartego programu. Innego sposobu na poinformowanie społeczności miasta o planowanej audycji jeszcze wtedy nie było. I nadszedł wreszcie ten wieczór. 29 kwietnia 1983 roku, godzina 21.05. Henryk Gontarz i FRANCISZEK ZAWADA rozpoczęli nadawanie pierwszej audycji!

Włączamy archiwalną kasetę: - Sygnał muzyczny („Strogow”) – Trochę zniekształcony głos „kobiecy”: „SOLIDARNOŚĆ ŚWIDNIK NA ANTENIE” – Powtórzenie sygnału muzycznego. – Głos kobiecy: Na falach eteru witamy i pozdrawiamy mieszkańców naszego miasta w pierwszej audycji wolnej radiostacji. Nie informujemy słuchaczy o dniach nadawania audycji. Prosimy radioodbiorniki włączać codziennie na fali UKF w paśmie 65,5 do 66 MHz. – Głos męski: Prosimy o uwagę. Komunikat Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” Świdnik. W związku ze zbliżającym się świętem robotniczym 1 Maja Komisja Zakładowa NSZZ „Solidarność” wzywa swoich członków, sympatyków i całe społeczeństwo Świdnika…”

Rezonans społeczny tej historycznej, około ośmiominutowej audycji, był ogromny. Chociaż nie wszystkim udało się ją usłyszeć, to przecież już na drugi dzień wiadomość o tym fakcie obiegła całe miasto. I nie tylko nasze… W „Informatorze” Regionu Środkowo-Wschodniego z 2 maja w korespondencji ze Świdnika czytamy: „Swe tegoroczne robotnicze święto mieszkańcy Świdnika rozpoczęli już w piątek 29 kwietnia, o godz. 21.00. Punktualnie o zapowiedzianej porze swą pierwszą audycję na falach UKF nadało RADIO SOLIDARNOŚĆ ŚWIDNIK. Emisja trwała niemal pół godziny. Słyszalność, mimo pewnych zakłóceń, była dobra. Mimo bardzo małego obszaru miasta, Służbie Bezpieczeństwa nie udało się zlokalizować nadajnika. Na treść audycji złożyły się komunikaty KZ WSK Świdnik oraz teksty publicystyczne. Niejednemu łzy napływały do oczu, gdy słuchał, na przykład sygnału dźwiękowego: „wyrwij murom zęby krat…”.

Pytam dzisiaj swojego męża, który w tamtym czasie pełnił, między innymi rolę korespondenta ze Świdnika do „Informatora” Regionu, skąd wzięły się takie nieścisłości w przekazanej przez niego informacji, szczególnie te dotyczące sygnału Radia czy czasu trwania audycji. Otóż – jak wyjaśnił – tak się wówczas złożyło, że z braku doświadczenia nie udało mu się „złapać” właściwej fali. Z konieczności musiał więc oprzeć się na relacjach znajomych. I wszyscy z nich mówili, że audycja trwała bardzo długo. Ile? Pół godziny, to było minimum… A sygnał? W trakcie audycji została nadana, między innymi piosenka „Mury” w wykonaniu Jacka Kaczmarskiego. Ponieważ od czasu Zjazdu w hali Olivii melodia ta była sygnałem „Solidarności” w ogóle, o przekłamanie nie było trudno. Tym bardziej, że korespondencję trzeba było nadać najpóźniej wczesnym popołudniem 1 maja, bo okolicznościowy numer miał być w kolportażu już nazajutrz… A z Fredkiem widział się dopiero wieczorem… Tak tworzyła się legenda.
A przecież to był dopiero początek. Radiowcy nakazali włączanie odbiorników na tę samą falę o godz. 21.00 przez cały tydzień. Służba Bezpieczeństwa, dla której wykrycie tego typu działań miało znaczenie pierwszoplanowe, miotała się bezradnie po całym mieście…

Anna Listowska-Waszczuk

Głos Świdnika nr 11/1990