Zbudować kościół ludzkich serc

„…nawiązując do pisma księdza biskupa, z dnia 24 października 1988 roku oraz wychodząc naprzeciw potrzebom społecznym – wyrażam zgodę na budowę kościoła w osiedlu Adampol w Świdniku k/Lublina…”
Tej treści dokument wydany 27 lutego 1989 roku przez wojewodę lubelskiego zapoczątkował tworzenie trzeciej świdnickiej parafii.

W ślad za nim przyszło inne pismo, tym razem skierowane przez księdza biskupa do księdza Tadeusza Nowaka, odwołujące go ze stanowiska administratora parafii w Modliborzycach i mianujące budowniczym kościoła w Adampolu.

Ksiądz Tadeusz Nowak nie jest postacią nieznaną w Świdniku. Trafił do pobliskiej Kazimierzówki po ukończeniu studiów, w 1971 roku. Z chwilą utworzenia pierwszej parafii w mieście, przeszedł do niej. Trwało to 15 lat, co jest raczej rzadkim przypadkiem, gdyż młodzi księża przechodzą przez wiele parafii, by zdobyć doświadczenie i nie popaść w rutynę. – Żartowano ze mnie, że świata nie widzę poza Świdnikiem – wspomina ksiądz Tadeusz Nowak. – Dlatego gdy na początku lat osiemdziesiątych załamała się idea budowy trzeciej świątyni, w którą byłem już zaangażowany, a nadarzyła się okazja objęcia parafii w Modliborzycach – poszedłem tam. To była szansa pracy na własny rachunek, sprawdzenia siebie. Jak kusząca jest podobna sytuacja, wie na pewno większość młodych ludzi.

Mimo wszystko wyjazd ze Świdnika bardzo przeżyłem. Miałem tu przecież wspaniałego proboszcza, który zawsze pomógł, doradził. Poza tym pracowałem w zespole. Byłem w ciągłym ruchu, zgiełku. Zajęcia katechetyczne prowadziłem w sześćdziesięciu klasach. W ten sposób spełniały się moje marzenia. Byłem księdzem i jednocześnie mogłem uczyć. Jako dziecko często bawiłem się w szkołę. Cała rodzina wróżyła mi, że będę księdzem, ale o mały włos stałoby się inaczej. Zawsze myślałem o seminarium, jednak po zdaniu matury zapragnąłem tę decyzję jeszcze odsunąć.

Ukończyłem studium nauczycielskie o kierunku matematyczno-fizycznym i dopiero wtedy rozpocząłem naukę w lubelskim seminarium.
W czasie mego pobytu w Świdniku, bardzo lubiłem wieczory, gdy po skończonych zajęciach wracaliśmy na plebanię, potem wspólna kolacja, długie rozmowy. Wtedy mijało zmęczenie. Mogłem rozwijać swoje zainteresowania. Dużo czytałem. Przez kilka miesięcy udało mi się wygospodarować trochę czasu, by raz w tygodniu pojeździć konno.
Konie to moja miłość, może nie przez duże „M”, ale zajmują mnie na tyle, że gromadzę wszelkie wydawnictwa, obrazy o tych zwierzętach. Zdarza mi się nawet zatrzymać samochód, wysiąść, by podziwiać urodę napotkanego konia.

I nagle zostałem sam, za to z cała gamą spraw do natychmiastowego załatwienia. Administrowanie parafią w Modliborzycach rozpoczęło się w lipcowy, ale zimny i deszczowy dzień, w jednym, ledwo wykończonym pokoiku nowo budowanej parafii.
Nie był to jedyny problem do rozwiązania. Równie pilnym stał się stary, z XVII wieku kościół, nieogrzewany, z rozsypującymi się ołtarzami i dziurawym dachem.
Po trzech miesiącach wytężonej pracy, niedospanych nocy, w październiku plebania gotowa była na przyjęcie księży. Potem przyszła pora na remont kościoła.
Efekty ponad dwuletniej pracy zostały pozytywnie ocenione podczas wizytacji księdza biskupa, a w niedługim czasie przyszło wezwanie do Kurii w Lublinie.

Okazało się, że nareszcie klimat polityczny sprzyja budowie kościoła w Świdniku. Ksiądz T. Nowak bez namysłu zgodził się prowadzić rozpoczęte przed laty dzieło.
Strach przyszedł później, ale ksiądz Tadeusz, bo tak nazywają go parafianie, nie lubi mówić o odwadze, poświęceniu, jakie wykazał podejmując się tworzenia od podstaw nowej parafii. Przyjęcie tak wielkich obowiązków oznaczało przecież rezygnację z dotychczasowego, ułożonego już życia. Znowu bezdomność, wynajęta stancja, nierozpakowane pudła z rzeczami. I ciągły brak czasu, pośpiech, by zrealizować ideę Kościoła jednoczącego wszystkich parafian.

Jak odnotowano z kronice parafialnej „…oficjalnego powitania księdza budowniczego dokonał 9 kwietnia 1989 roku ksiądz Jan Hryniewicz. Było to jednocześnie oficjalne poinformowanie wiernych o decyzji budowy kościoła w Adampolu. Ma to być świątynia pod wezwaniem świętego Józefa Opiekuna Rodzin…”.

Kolejnym etapem, po przebrnięciu przez wszelkie formalności, było znalezienie odpowiedniego placu pod budowę. 5 lipca 1989 roku, działka przy ulicy Partyzantów zamieniła się w plac budowy.
Potem już wszystko potoczyło się szybko. Przygotowano teren pod prowizoryczną kaplicę i zaplecze budowlane. Materiały dostarczono z likwidowanego punktu katechetycznego w osiedlu Nałkowskich w Lublinie.

W trzy miesiące później nastąpiło uroczyste poświęcenie placu. Wtedy to padła obietnica wykończenia kaplicy na święta Bożego Narodzenia. Dzięki ogromnemu poświęceniu parafian termin został dotrzymany, a nawet przedświąteczne rekolekcje odbyły się już w kaplicy.
Nastąpiło kilka dni radości i … tragedia. Ksiądz T. Nowak jeszcze dzisiaj nie może o tym mówić spokojnie.
- Ja to tak określam – zacząłem chodzić po gwiazdach, śpiewając gloria i nagle poczułem nóż w plecach. Rano, z piątku na sobotę, obudził mnie kościelny, mówiąc, że do kaplicy ktoś się włamał.
Widok był okropny. Wszystko zdemolowano, skradziono naczynia liturgiczne, organy, sprzęt nagłaśniający, piękne lichtarze. Nogi się pode mną ugięły. Po raz pierwszy załamałem się. Wszyscy byli zaszokowani, nawet milicjanci prowadzący śledztwo.
Później, gdy minęło pierwsze, najstraszniejsze wrażenie, przypomniałem sobie pewną prawidłowość – wszędzie, gdzie buduje się kościół, musi uderzyć szatan.
Przy końcu stycznia, część rzeczy podrzucono na przystanek autobusowy obok nadleśnictwa. Reszta przepadła.

I znów doświadczyłem pomocy moich parafian. Roztoczyli opiekę nad kaplicą, uzupełnili skradziony sprzęt. Zatroszczyli się o mnie.
W tym roku nie było jeszcze wielkiego natężenia prac budowlanych. Te poważniejsze zaczną się dopiero po świętach Wielkanocnych. Na przygotowanych już fundamentach staną dwie sale katechetyczne, a na górze mieszkanie dla dwóch księży. To jeszcze nie będzie właściwa plebania, lecz prowizoryczne miejsce do nauczania religii.

Aby budowa postępowała sprawnie, wśród mieszkańców każdej ulicy, wyznaczono człowieka, który w razie potrzeby zorganizuje odpowiednią grupę ludzi do pomocy. Zacznie się najtrudniejsza część budowy, codzienna, żmudna praca. Wiele łatwiej o pomoc, gdy ma być ona doraźna i na krótko. Tak przynajmniej wykazały dotychczasowe doświadczenia.
- To nie sprawa obojętności – zastrzega ksiądz T. Nowak. – Osiedla tworzące moją parafię są dość specyficzne, odmienne od miejsko-blokowych. Ich mieszkańcy, w większości ludzie interesu są bardzo zajęci na co dzień. Niektórzy, po pracy zawodowej wykańczają własne domy, więc trudno im zdobyć się na częstą obecność na placu budowy.
Pracę natomiast ułatwia mi fakt, że znam to środowisko. Należą do niego ludzie, których kiedyś uczyłem religii, udzielałem ślubu, chrzciłem dzieci. Śmielej mogę prosić o pomoc.

Jestem przerażony sytuację finansową wielu moich parafian. Boję się wyciągać rękę po pieniądze, a przecież tylko dzięki nim możliwa jest dalsza budowa. Całe finanse opierają się na zasadzie – Panie Boże, ratuj. Gromadzimy ofiary zbierane podczas wizyt duszpasterskich, z tacy. Nie mamy przecież żadnych dotacji.
Dlatego w tym wszystkim wyznaję ideę, by najpierw zbudować kościół ludzkich serc. Jeżeli ludzie będą się cieszyć z budowy kościoła, będą tym żyć, pragnąc tego, to i ze sprawami finansowymi jakoś sobie poradzimy.

Obok zaplecza katechetyczno-mieszkalnego, pod koniec roku, gotowy będzie projekt przyszłego kościoła. Wiadomo już, że bryła budynku będzie nawiązywać do klasycznego kształtu – prostokąta na krzyżu, z tradycyjną więźbą dachu i mocno zaakcentowaną wieżą. Jego piękno polegać ma nie na skomplikowanych rozwiązaniach, a na prostocie pomysłu. Zaplanowano budynek o powierzchni około 600 mkw., a więc będzie to najmniejszy z istniejących w mieście.

Jego budowę poprzedziły wieloletnie starania o utworzenie trzeciej parafii w Świdniku. To, kiedy zostanie odprawiona pierwsza msza święta, zależy od dobrej woli mieszkańców parafii, bo tylko ich pomoc pozwoli księdzu budowniczemu doprowadzić tak wielkie dzieło do końca.

Anna Konopka

Głos Świdnika nr 14/1990