Frontowe drogi Edwarda Klembowskiego

Edward Klembowski mieszka w Świdniku 25 lat (materiał z 1985 roku-przyp. red.). Ma tu wielu przyjaciół i kolegów, chociaż urodził się daleko stąd. Edward Klembowski walczył o wolność Ojczyzny. W styczniu 1945 roku wyzwalał stolicę. Warszawę. Swój frontowy życiorys wspomina tak:

- Pochodzę ze Związku Radzieckiego. W wojsku – I Dywizja Armii Radzieckiej – służyłem do 1941 roku. Ostatnim etapem mojej służby w Armii Czerwonej były walki pod Stalingradem.

Po Stalingradzie znalazłem się w Sielcach. Byłem przy formowaniu Wojska Polskiego od 15 maja 1943 roku. Z zawodu byłem mechanikiem, a że wyszperano to w moich dokumentach zostałem oddelegowany do kwatermistrzostwa. Przez to „nie zdążyłem” pod Lenino. Moim zadaniem było uruchamiać stacje pomp, dbać o oświetlenie dywizji, dywizyjne łaźnie, itp. Niedługo potem postanowiłem jednak trochę „cichaczem” dostać się na front. Za przyzwoleniem dowódcy trafiłem do kompanii rusznic III Dywizji WP im. Romualda Traugutta, 9 pułku. Stamtąd ruszyłem na front.

Pierwszym moim zadaniem bojowym w polskiej armii była przeprawa na Pilicy, potem zdobywanie Kalwarii. W tym czasie wybuchło powstanie warszawskie. Wkrótce zapadła decyzja o naszym udziale w walce. Podmieniły nas inne jednostki, a my spod Pilicy forsownym marszem udaliśmy się prosto na Pragę. Nasze stanowiska mieściły się na Saskiej Kępie, w pobliżu mostu Kierbedzia. Nasz udział w walkach trwał 7 dni. Zginęło wielu żołnierzy, z batalionu pozostały plutony. Do przeprawy mieliśmy zwykłe łodzie sklecone z surowego drewna przez saperów. Łodzie przepełnione, niesterowane, ponad miarę przeciążone – każdy miał potrójną porcję amunicji – stanowiły łatwy cel dla Niemców. Na wodzie pozostało wiele żołnierskich czapek…
Tylko pierwszy rzut przeprawy powiódł się; następne niestety nie. W tym okresie zetknąłem się z łącznikiem z powstania. Pamiętam do dziś jego nazwisko – Alers. Był oficerem.

Na jakiś czas wycofano nas do wsi Zielonka. Tam otrzymaliśmy uzupełnienie. Kilka razy brałem udział w wypadach na lewy brzeg po „języka”. Wiele z nich się powiodło.

Na ofensywę czekałem w Rembertowie i Otwocku. Wisłę przechodziliśmy po lodzie poniżej Kalwarii. Pamiętam, że nad głowami mieliśmy wtedy samoloty radzieckie i niemieckie, ale „stary” żołnierz niewiele na to zwracał uwagi. Niemcy czuli, że są okrążeni w Warszawie i zawczasu się wycofywali. Jak wyglądała stolica? Tragicznie. Wszystko, dosłownie wszystko zdruzgotane, ludzie jeśli mieszkali to w warunkach okropnych, jak szczury. Gdzie nie spojrzeć, kawałki muru, sterczące żelastwo, gruzy. Morze gruzu. Ale nie ten widok Warszawy utkwił mi najbardziej w pamięci. Do dzisiaj mama przed oczami Warszawę z okresu powstania. Tę widzianą z Pragi. Płonącą. Ginącą.

Po wyzwoleniu Warszawy nie zatrzymaliśmy się, lecz od razu ruszyliśmy na Bydgoszcz, Słupsk, Koszalin. Brałem udział w zdobywaniu Kołobrzegu. Potem walki w kolejnych miastach Złotów, Jastrów, Kostrzyń. Było wyzwolenie obozu jenieckiego. Bitwa z SS-manami ze specjalnej szkoły, wyposażonymi w doskonałą broń. Byłem wreszcie w Berlinie. Potem jeszcze udział w walce z bandami. Zdemobilizowany zostałem w połowie 1946 roku. Byłem wówczas podporucznikiem. Niedługo potem zginął z rąk UPA generał Świerczewski…

Potem były podróże, pierwsza praca. Najpierw w Darłowie, potem w Elblągu. Tam przez 10 lat byłem pierwszym turbiniarzem. Pracowałem w aparacie partyjnym. Remontowałem „Burzę” i „Błyskawicę”. Prawie rok z 1952 na 1953 przebywałem w Leningradzie, celem zapoznania się z dokumentacją, budową turbin produkowanych obecnie w kraju.

Wreszcie trafiłem do Świdnika. Do emerytury pracowałem w WSK przy budowie prasy tunelowej, u głównego energetyka i na weryfikacji przyrządów. Jak pan widzi, sporo się przeżyło…

Głos Świdnika nr 2/1985