Wpadłem na chwilę, zostałem 13 lat
Świdniczanin Roku 2012

Kontynuujemy cykl archiwalnych materiałów z Głosu Świdnika, prezentujący osoby wybrane przez Czytelników naszej gazety i uhonorowane tytułem "Świdniczanin Roku". Dzisiaj Świdniczanin Roku 2012 - Stanisław Kubiniec, społecznik, prezes świdnickiego koła Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta, wieloletni radny Rady Miasta.

…a dokładnie było tak – mówi Stanisław Kubiniec, prezes Towarzystwa Pomocy św. Brata Alberta. – Zostałem zaproszony do pracy w Towarzystwie przez profesora Antoniego Mieczkowskiego, założyciela koła, które działa już prawie od ćwierćwiecza. Wcześniej, jako radny, miałem już z Towarzystwem kontakt. Jednak na pierwsze spotkanie przyszedłem z wahaniem, ponieważ nie do końca wiedziałem, z czym wiąże się ta działalność. Dwie godziny później zostałem prezesem.

- Zaimponowało to Panu?

- Nie, tym bardziej, że szybko przekonałem się, że ta droga nie jest usłana różami. Towarzystwo było w sporych tarapatach. Trzeba było stawić czoła różnego rodzaju problemom, w tym finansowym.

- Czyli początek działalności polegał na „prostowaniu”…

- Towarzystwo miało niezapłacone rachunki za ogrzewanie, sprawa miała nawet trafić do sądu. Zaproponowałem wtedy dyrektorowi Stanisławowi Podniesińskiemu, który odpowiadał za sprawy administracyjne w Zakładzie Opieki Zdrowotnej, że zimą będziemy odśnieżać otoczenie starego szpitala. Zgodził się i był to pierwszy krok w dobrą stronę. Potem pomogli nam lokalni przedsiębiorcy i udało się wyjść na zero. Siedziba schroniska dla bezdomnych mężczyzn, które prowadzi Towarzystwo, tymczasowy barak pamiętający budowniczych WSK, okazał się najtrwalszym budynkiem. Wiadomo było, że trzeba zmienić pokrycie jego dachu. Nie spodziewaliśmy się takiej ilości papy, materiału szkodliwego dla zdrowia, a więc wymagającego utylizacji w specjalnych warunkach. I znowu znaleźli się życzliwi ludzie. Tym razem Starostwo Powiatowe i Krzysztof Falenta, prezes spółki Rethmann, obecnie Remondis, pomogli nam utylizować papę za połowę ceny. A różnica była niemała. Naprawdę dużego wysiłku wymagała poprawa warunków bytowania ludzi w schronisku i zrobiliśmy w tej sprawie duże postępy. Ale ciągle mamy do wymiany kilkadziesiąt okien i drzwi.

- Co człowiekowi, który wpadł do Towarzystwa na chwilę, kazało zostać w nim 13 lat?

- Chęć niesienia pomocy i nie mniej ważne poczucie, że nie jesteś w tej pracy sam, że działasz w drużynie.

- Czy zawsze pomoc spotyka się z wdzięcznością? To nie są łatwe charaktery…

- Nie można wrzucać ludzi do jednego worka. Są tacy, którym żadne wsparcie nie pomoże. Ale są też tacy, którzy wygrzebują się mozolnie z problemów osobistych, rodzinnych… Nie omijają one nikogo, niezależnie od wieku, wykształcenia, stanu cywilnego. Takim warto pomagać. W naszej pracy musimy zachować dystans. Człowiek powinien być miłosierny, ale nie naiwny. Czasem trzeba być naprawdę twardym.

- Dużo ludzi wraca do normalnego życia?

- Nie bijemy rekordów świata, bo to naprawdę ciężka praca. Mieliśmy chłopaka, który opuścił dom dziecka. Nie miał nałogów, ale też żadnego wsparcia z zewnątrz. Nie potrafił sobie w życiu poradzić, bo zawsze ktoś za niego myślał. Próbowałem go ukierunkować. Był po szkole zawodowej, w której się zapewne nie za bardzo przykładał do nauki, bo nawet podstawy rysunku technicznego były mu obce. W końcu trafił do firmy ochroniarskiej. Długo utrzymywał z nami kontakt i chyba nie jest mu teraz źle, bo gdyby było, zawsze mógłby do nas wrócić.

- Jaki jest status osoby mieszkającej w schronisku?

- Jedni zostają dłużej, inni krócej, ale zawsze jest to status tymczasowy. Wbrew pozorom dość często zdarza się, że jeśli rodzina widzi, że ktoś idzie w dobrym kierunku, próbuje dać mu kolejną szansę.

- Do ośrodka nie trafiają tylko ludzie ze Świdnika.

- W całej Polsce działa nieco ponad 60 kół Towarzystwa. Jeśli trafiają do nas ludzie spoza powiatu świdnickiego, a zdarza się to bardzo często, ponieważ nasz ośrodek znany jest w całym województwie, to idą za nimi również pieniądze.

- Ilu mężczyzn przebywa w ośrodku?

- 37… jak na lato, to dużo. Zimą jest ich znacznie więcej. Tej zimy było blisko 60. Jeśli jest taka potrzeba, kwaterujemy ich na korytarzu.

- Jak Towarzystwo finansuje swoją działalność?

- Zarząd koła, któremu przewodniczę, pracuje na zasadzie wolontariatu. Mniej więcej 30 procent finansowania działalności pochodzi z dotacji gminy. Ostatnio udało się pozyskać z Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej około 100 tys. zł, na poprawę warunków bytowania osób bezdomnych i potrzebujących. Kupimy za nie łóżka, pościel, ubrania. Współpracujemy również z lokalnym biznesem, staramy się aktywizować naszych podopiecznych zawodowo. Dzięki szczodrobliwości darczyńców, nie mamy problemów z pieczywem. Staramy się także oddziaływać na świadomość społeczną i uwrażliwiać ją na potrzeby osób żyjących w ubóstwie. Zorganizowaliśmy tak zwaną Akcję Kartonową, zwracającą uwagę na problem bezdomności.

- Od 25 lat Towarzystwo prowadzi również kuchnię w centrum miasta…

- Korzysta z niej około 200 osób dziennie. Na pokrycie kosztów pojedynczego obiadu dostajemy 4,38 zł. Resztę, czyli ponad 70 procent musimy zdobyć sami. Część surowca dostajemy z Banku Żywności, część pieniędzy wypracowują nasi podopieczni ze schroniska. Są też osoby, które kupują obiady w kuchni. One również częściowo finansują jej działalność. Oprócz wydawania obiadów, w ubiegłym roku rozdaliśmy mieszkańcom Świdnika, będącym w trudnej sytuacji materialnej, ponad 10 ton żywności. Staramy się współpracować z Miejskim Ośrodkiem Pomocy Społecznej, który ma najlepsze informacje na temat rodzin żyjących w ubóstwie.

- Komu w pracy społecznej zawdzięcza Pan najwięcej?

- Oczywiście rodzinie… Jej wyrozumiałości i wsparciu, bez którego pewnie nie dałbym rady.

Jan Mazur