Moim ideałem pięściarskim był Laszlo Papp
Z Henrykiem Kukierem na temat boksu zawodowego
1 stycznia 1930 roku, w Lublinie, urodził się Henryk Kukier, trener, znakomity pięściarz lat pięćdziesiątych zwany „maszynką do bicia”, mistrz Europy (1953), olimpijczyk z Helsinek (1952), Melbourne (1956) i Rzymu (1960). Walczył w barwach Lublinianki, CWKS Warszawa i Avii Świdnik w latach 1948–1961.
Sześciokrotny Mistrz Polski i były Mistrz Europy w wadze muszej Henryk Kukier pożegnał na zawsze ring!!! Zakończył karierę pięściarską!!!
Henryk Kukier, żelazny reprezentant kraju rozstał się z ringiem! Tymi i jeszcze innymi tytułami zaopatrzyły przy końcu listopada niemal że wszystkie dzienniki krajowe swoje długie, sążniste i wielokolumnowe artykuły sportowe.
„Przegląd Sportowy” i „Sport!” poświęciły sylwetce naszego Mistrza bardzo wiele miejsca. Redakcja „Kuriera Lubelskiego” i OZB zorganizowały niezapomniany, uroczysty pożegnalny wieczór w hali sportowej „Lublinianki”. Czego tam nie było. I wspomnienia, i kwiaty, łzy i oklaski, tradycyjne sto lat i niezliczone podarunki. Motocykl, telewizor, dyplomatki, koperty z nagrodami pieniężnymi, pamiątkowe albumy, bombonierki, powędrowały do rąk zasłużonego Mistrza. Taksówka nie mogła pomieścić wszystkich darów, a szofer oczywiście przewiózł bagaż… gratisowo. Jednym słowem odszedł wielki Mistrz pięści, lecz odchodząc przyrzekł solennie wychowywać swoich następców.
***
Ze „świąteczną wizytą” do PP. Kukierów wybrałem się pewnego niedzielnego, grudniowego popołudnia. Henryk pakował akurat swoje walizki przed odjazdem do Cetniewa na kurs trenerski. Nowo otrzymany telewizor, u którego zainstalowano antenę, pomimo braku stacji przekaźnikowej odbierał wcale nieźle program Warszawy.
Popatrzyłem przez chwilę w „lufcik” i zabrałem się z miejsca do „pracy”. Czasu było niewiele.
Na fali wspomnień z bogatek kariery pięściarskiej Henryka postanowiłem tym razem sięgnąć do tematów, o które nie pytał chyba żaden ze sprawozdawców krajowych.
Zapytałem Henia – Czy np. nie chciałby zostać bokserem zawodowym? Jak długo jego zdaniem potrafiłby być zawodowcem? I czy w ogóle zetknął się on z bokserami zawodowymi?
Opowiedział wiele ciekawych szczegółów, które zanotowałem. Czytajcie.
„W roku 1954 wraz z reprezentacją Polski przylecieliśmy samolotem do Paryża, na mecz z Francją. Po raz pierwszy w życiu ujrzałem wówczas te piękne miasto. W Paryżu poznałem także tajniki boksu zawodowego. W ciągu dwóch dni zetknąłem się z pięściarzami, którzy walczyli zarobkowo, zdobywając w gruncie rzeczy, albo grube pieniądze, albo też przedwcześnie kończąc swoją karierę. W przededniu oficjalnego meczu bokserskiego Polska – Francja, zawędrowaliśmy na jedno z przedmieść paryskich, do niewielkiego domku, w którym mieściła się sala treningowa zawodowców. Po raz pierwszy obejrzałem wówczas trening pięściarzy zawodowych. W niewielkiej sali gimnastycznej, wysłanej matami i ustawionymi wewnątrz błyszczącymi lustrami przygotowywało się do spotkań trzech bokserów. Dwóch białych i jeden Murzyn z Martyniki. Nie były to gwiazdy francuskiego boksu zawodowego na miarę Halimiego, Humeza czy Langloisa, lecz na pewno obiecujący pięściarze. Ich kocie ruchy, silnie zbudowane sylwetki, wspaniałe mięśnie, przykuwały uwagę wszystkich zainteresowanych. Szczególnie Murzyn z Martyniki mógł się podobać.
Trenowali niesłychanie intensywnie. Po dwanaście rund. Ich trening trwał około półtorej godziny. Ćwiczyli sami. Bez jakichkolwiek wskazówek trenerów. Sami regulowali czasem. Ich impresaria, panowie w dużych kapeluszach z cygarami w zębach, w otoczeniu zgrabnych młodych blondynek, bądź też czarnych jak heban artystek teatrów rewiowych, zabawiali się grą w karty lub kostki. Od czasu do czasu któraś z kobiet lub któryś z mężczyzn krzyknął w stronę trenujących: Allez, allez mon cheri!!! C Est bien!!! (Dalej, dalej najdroższy, bardzo dobrze!!!).
I to było chyba wszystko. Z trenujących pot lał się dosłownie strumieniami. A co charakterystyczne, trenowali oni w niesłychanie grubych dresach i swetrach. Prócz samych ćwiczeń prowadzonych mimo wszystko według naszych wzorów na uwagę zasługuje chyba tylko tempo. Bokserzy zawodowi wzmacniają niesłychanie tempo szczególnie na tarczy i przy workach. Mają wspaniałą szybkość. Ich styl wybitnie mi odpowiada. „Wojaczka” to moja najskuteczniejsza broń. To mój żywioł. Osobiście twierdzę, że bez jakiegokolwiek ale, mógłbym zostać zawodowcem. Oczywiście, nie dla pieniędzy, ale dla samego stylu właśnie. Tak jak to np. uczynił Laszlo Papp. A Papp to mój ideał boksera.
Szybki jak błyskawica, zwinny jak pantera, dysponujący niesłychanie silnym uderzeniem. Dla mnie osobiście, jak już zaznaczyłem, bożyszcze boksu. Oglądałem go w Helsinkach, na Mistrzostwach Europy w Warszawie, na olimpiadzie w Melbourne, w Budapeszcie i Berlinie. Nawet sam słynny Floyd Patterson nie wywarł na mnie takiego wrażenia, jak bokser węgierski. Patterson boksował na olimpiadzie w Melbourne w wadze średniej, zdobył wówczas tytuł Mistrza Olimpiady, uznano go za najlepszego pięściarza olimpijskiego, ale ponieważ był najmłodszym zawodnikiem, nagrodę przyznano półciężkiemu Lee. Na olimpiadzie tej zetknąłem się z innym późniejszym pięściarzem zawodowym Johansonem. Piliśmy w barze sok z południowych owoców.
Johanson okazał się po prostu „tchórzem”. Podczas walki uciekał jak tylko mógł przed amerykańskim olbrzymem Sandersem. Zdyskwalifikowano go wówczas i odebrano srebrny medal. Z innych bokserów, późniejszych zawodowców walczyłem przecież z Finem Lukkonenem. Dwa razy przegrałem i dwa razy wygrałem. Widziałem także Hamalainena, przed jego karierą zawodową. Obaj Finowie nie zyskali wiele na sporcie zawodowym. Przebywając w Paryżu, obserwowałem walkę francuskiego zawodowca Hamii, którego pokonał na Mistrzostwach Europy w Warszawie Józek Kruża. Hamia wygrał wówczas ze swoim przeciwnikiem w dziesiątej rundzie przez tko. Muszę przyznać, że nie był to już „warszawski” Hamia. Za rok czasu był Niue do poznania. Zmienił się na lepsze. Ciekawe czy Józek potrafił sobie wówczas z nim poradzić?
Innymi słowy, wg mojej opinii, boks zawodowy nie jest dla mnie straszny. Jak przynajmniej to sobie wyobrażam, aczkolwiek z Murzynami nigdy nie walczyłem. Podobnie z tymi ostatnimi jest najgorzej. Ale kiedy zobaczyłem jak Piórkowski znokautował Assagę (Francja) i ja przestałem się bać „czarnego Luda” – kończy z uśmiechem sympatyczny Henio.
Nie pragnę go absolutnie dalej zatrzymywać. O godzinie 17.50 odjeżdża pociągiem do Cetniewa. Żegnam się z nim serdecznie, zabieram w międzyczasie kilka pamiątkowych zdjęć, prawie biegiem udaję się w stronę trolejbusu. Tego dnia o godz. 20.15 przedświąteczny wywiad już gotowy.
Czytaliście – prawda? Dopiszę do tego jeszcze jedno zdanie.
Trenerowi przyszłej lubelskiej szkółki pięściarskiej, zasłużonemu mistrzowi sportu, Henrykowi Kukierowi – Do siego roku!!!
Z góry wiem, że sympatycy boksu podpiszą się pod tym obydwoma rękami.
Mieczysław Kruk
Głos Świdnika nr 21-22/1960