Nie mogłem stać z boku

W wyborach do samorządu terytorialnego, które odbyły się 27 maja 1990 roku, w Świdniku zwyciężyli kandydaci Komitetu Obywatelskiego. Zajęli wszystkie miejsca w nowej Radzie Miejskiej. Znamienny był tytuł artykułu w naszej gazecie, informujący o tym wydarzeniu - „28:0”. O tym jak doszło do tak miażdżącego zwycięstwa, mówi Andrzej Sokołowski, ówczesny przewodniczący KO:

- Jeśli chcieliśmy odsunąć komunistów od władzy, to zbliżające się wybory samorządowe były do tego najlepszą okazją. Sukces wojewódzkich Komitetów Obywatelskich w wyborach parlamentarnych 1989 roku sprawił, że Lech Wałęsa i krajowy KO wyszli z inicjatywą tworzenia komitetów w miastach i gminach. U nas powstał Komitet Obywatelski Mieszkańców Świdnika. Jego działalność niezbyt jednak satysfakcjonowała założycieli, więc Andrzej Borys i Marian Król, z zakładowej Solidarności, poprosili, abym stanął na jego czele. Zgodziłem się, bo zdawałem sobie sprawę, że to wielkie wydarzenie dla mojego pokolenia, podobnie jak czerwcowe wybory parlamentarne. Nie mogłem więc stać z boku. Postawiłem jednak warunek – będę współpracował z Solidarnością z WSK, która jednak nie będzie się wtrącać do naszej działalności. Decyzje podejmować będę z moimi przyszłymi kolegami z KO.
Uzgodniłem z A. Borysem, że wybory do Komitetu odbędą się 7 grudnia 1989 roku, w jednej z sal katechetycznych okrągłego kościoła. Zależało mi, by przyszli także ludzie niezwiązani z WSK. Założyłem bowiem, że KO odniesie sukces tylko wtedy, gdy znajdą się w nim reprezentanci całego miasta, a nie tylko zakładu. Na spotkanie stawiło się kilkadziesiąt osób. Wiele z nich widziałem po raz pierwszy, co trochę ostudziło mój zapał. Nie przyszedł żaden z moich dawnych kolegów z Solidarności. Każdy z obecnych mógł się wpisać na listę KO i z nich wybrano ludzi do prezydium. W jego skład weszli: Andrzej Sokołowski – przewodniczący, Andrzej Borys – wiceprzewodniczący, Stanisław Skrok – sekretarz, Krystyna Jakubowska – skarbnik oraz członkowie: Cezary Listowski, Dariusz Mańka, Jan Kondrak, Zygmunt Sobstyl i Kazimierz Bachanek. W KO pracowali również: Elżbieta Wilhelm, Andrzej Łepecki, Kazimierz Suseł, Krzysztof Domański, Jadwiga Ciołek, Andrzej Piasecki i Bronisława Budzyńska.
Znałem tylko Sobstyla, Bachanka i Czarka Listowskiego. Pani Jakubowska pracowała w SP nr 1, Darek Mańka na kolei, Skrok był nauczycielem w liceum. I to właśnie z nim znalazłem natychmiast porozumienie. Razem wybraliśmy się do naczelnika Stanisława Kucharuka, by powiadomić go o zawiązaniu KO i prosić o przydzielenie lokalu.

- Jakie były pierwsze posunięcia KO?

- Główny cel stanowiły wybory do Rady Miasta. Byłem przekonany, że je wygramy, więc chcieliśmy zdobyć jak najwięcej informacji o funkcjonowaniu organizmu miejskiego. Musieliśmy być przygotowani do przejęcia władzy, dlatego należało poznać wszelkie niuanse rządzenia miastem. Początkowo naczelnik zwlekał z przekazywaniem danych. Tłumaczył, że są tajne. My jednak nie ustępowaliśmy i w końcu pewne dokumenty dostaliśmy. Dość szybko, bo już 30 grudnia 1989 roku, przydzielono nam lokal. Było to mieszkanie, o powierzchni 26 mkw., przy ul. Sławińskiego 17/1. Tablica informacyjna na nasze potrzeby stanęła na skwerku przy poczcie. Gdy mieszkańcy dowiedzieli się o siedzibie KO, napłynęli pierwsi interesanci. Zajęliśmy się sprawą powrotu do pracy nauczycieli wyrzuconych ze szkół w latach 80., złym stanem służby zdrowia w mieście, brakiem mieszkań, pracą milicji, fatalną komunikacją z Lublinem. O tym wszystkim dyskutowaliśmy z naczelnikiem Kucharukiem, który zaczął traktować nas coraz poważniej. Niektórzy koledzy mieli mi za złe tak częste kontakty z ówczesną władzą. Obawiali się, że może jestem w zmowie z komunistami albo, że dajemy sobą manipulować starym wyjadaczom partyjnym. Tłumaczyłem wszystkim, że za kilka miesięcy to my będziemy rządzić miastem, dlatego musimy być jak najlepiej do tego przygotowani.

- Wkrótce rozpoczęliście proces wyłaniania kandydatów na radnych.

- Spotkania członków KO były otwarte, każdy mógł w nich uczestniczyć. Nie chcieliśmy, by zarzucano nam, że tylko grupa ludzi coś ustala. To nasze miasto, problemy dotyczą wszystkich mieszkańców, więc rozwiązujmy je wspólnie. Razem też podejmujmy istotne decyzje. 11 stycznia 1990 roku omówiliśmy poczynania KO, przygotowujące do wyborów samorządowych. Ustaliliśmy, że kandydatów mogą zgłaszać grupy społeczne, na przykład komisje zakładowe Solidarności, Solidarność Młodych, Rolników, Emerytów, ale braliśmy także pod uwagę ludzi, którzy sami zgłaszali chęć działania na rzecz miasta. Mieli pracować w komisjach, podobnych do tych, jakie będą istniały w Radzie Miasta, by w ten sposób zapoznać się, z tym, co ich czeka za kilka miesięcy. Wyłoniliśmy też komisję, której zadaniem było stworzenie listy kandydatów do samorządu. Znalazły się w niej osoby, które nie startowały w wyborach. Liczyła 6 osób: Andrzej Sokołowski, Zygmunt Sobstyl, Kazimierz Bachanek, Jan Kondrak, Andrzej Borys i Elżbieta Wilhelm.
Gdy robiło się coraz bliżej do wyborów, zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Ugrupowania postkomunistyczne - ZNP, ZSMP i SDRP utworzyły Komitet Obywatelski „Porozumienie". Musieliśmy na to zareagować, wysłaliśmy więc protest do komisji wyborczej w Świdniku. Nasze argumenty były proste: nie może istnieć drugi KO, bo utrudni to wyborcom prawidłowe rozeznanie, na kogo mają głosować. Niestety, komisja odrzuciła nasz protest.
Po długich dyskusjach doszliśmy do wniosku, że wybierając kandydatów na radnych, nie możemy brać pod uwagę tylko ludzi zakładowej Solidarności. Osobiście uważałem, że to się nie sprawdzi w praktyce.

- Czy dużo świdniczan zgodziło się kandydować w wyborach?

- W lutym lista liczyła 56 osób. Postanowiliśmy przeprowadzić coś w rodzaju prawyborów. Organizowaliśmy spotkania z wyborcami w każdym z 28 okręgów. Kandydaci mieli okazję zaprezentować się. Natomiast komisja KO mogła w ten sposób ocenić ich wiedzę i możliwości. Przed ostatecznym wyborem kandydatów zaproponowałem dwa kryteria ich doboru: wiedza o samorządzie oraz różnorodność grup społecznych i zawodowych. Uważałem, że pomoże to w rządzeniu miastem. Doszliśmy też ze Staszkiem ( Skrokiem, przy. red.) do wniosku, że należy do kandydatów na radnych dołączyć Zytę Gilowska i Krzysztofa Żuka. Poprosiłem ich również o pomoc w opracowaniu programu ekonomicznego przyszłego samorządu. Oboje bardzo dobrze się z tego wywiązali. Wielu kolegów widziało we mnie kandydata na burmistrza. Stanowczo im odmówiłem. Niemal od początku uważałem, że powinien zostać nim właśnie Staszek.
19 marca podjęliśmy decyzję o oficjalnym rozpoczęciu kampanii. Jednym z jej punktów był majowy festyn, zorganizowany na placu przed budowanym domem kultury. Chcieliśmy w ten sposób przedstawić świdniczanom kandydatów oraz pokazać, że potrafimy nie tylko gadać lecz również zorganizować fajną imprezę. Chodziło też o zebranie funduszy na kampanię wyborczą oraz powstały niedawno Komitet Pomocy SOS, stworzony przez Kazia Susła i Urszulę Radek.
Festyn był bardzo udany. W jego organizację włączyło się wiele osób, ale szczególne słowa uznania należą się Jankowi Kondrakowi, który przygotował część artystyczną i poprowadził imprezę.

- Nadszedł w końcu 27 maja 1990 roku.

- Jak przewidywałem, wygraliśmy 28:0. Bardzo się z tego cieszyliśmy, jednocześnie zdawaliśmy sobie sprawę z wielkiej odpowiedzialności, jaka spadła na nową radę. Ponieważ jeszcze przed wyborami ustaliliśmy, jak będzie wyglądała rada i zarząd miasta, wszystko poszło bardzo szybko. Przewodniczącym RM został Krzysztof Żuk, zaś burmistrzem Stanisław Skrok. Uznałem, że moja rola dobiegła końca. Należało się zastanowić, co dalej z Komitetem. Początkowo myślałem, że pozostanie, jako forum dyskusyjne, na którym można byłoby omawiać z mieszkańcami ważne dla miasta sprawy. Jednak uwarunkowania polityczne, ogłoszenie przez Lecha Wałęsę „wojny na górze" sprawiły, że postanowiłem rozwiązać Komitet Obywatelski.

Anna Konopka

Głos Świdnika nr 39/2014