Saga rodu Szczerbakiewiczów

4 września mija 10. rocznica śmierci Romana Szczerbakiewicza (na zdjęciu 6 od lewej), zawodnika, trenera, działacza sekcji motorowej Klubu Avia. W czerwcu tego roku odszedł jego brat, Jan Remigiusz Szczerbakiewicz (na zdjęciu 3 od lewej), zawodnik sekcji motorowej Klubu Avia, zdobywca 6 złotych medali mistrzostw świata, 24 krotny mistrz Polski w rajdach motocyklowych, 4 krotny zwycięzca Międzynarodowych Rajdów Tatrzańskich. Szybcy i nieugięci, waleczni i nieustępliwi w walce zapisali się złotymi zgłoskami w historii świdnickiego sportu. Przypominamy dzisiaj Ich sylwetki.

Roman

We wczesnej młodości „zapatrzył” się w swego wuja FELIKSA KASPRZAKA – znanego motocyklistę warszawskiego w latach 1929-36. Pasją tego drobnego przedsiębiorcy handlowego był sport motorowy. Nic też dziwnego, że część zarobionych pieniędzy wydawał na motocykle. Na kilka lat przed wybuchem wojny sprowadził zza oceanu nowy, mocny, niesłychanie zrywny motocykl marki INDIAN 600. Na tej maszynie wygrał Rajd Świętokrzyski. W nagrodę otrzymał wielką statuetkę polskiego orła w koronie, z nogami przewiązanymi złotym łańcuchem. Wuj startował również w zawodach motorowych o Puchar Tatr, ścigał się także w zawodach „Dookoła Warszawy”. Kiedy wracał do domu, Romek nie odstępował go na krok, często czyścił maszynę.

Rodzina Szczerbakiewiczów mieszkała w stolicy. Żyła dostatnio. Tragedia nastąpiła po wybuchu Powstania Warszawskiego. Po jednym z nalotów hitlerowskich „stukasów”, pod zwałami gruzów jednej ze starszych warszawskich kamienic zginęli – matka i brat Ludwik. Tych, którzy przeżyli popędzili Niemcy do Rawy Mazowieckiej. Wśród nich był również i Romek. 17 stycznia 1945 roku, kiedy życie w stolicy zaczęło wracać do normy, młody Szczerbakiewicz zdecydował się na powrót do miasta. W czasie kilkudniowej wędrówki natrafił na pole minowe. W porę zauważyli go i ostrzegli żołnierze 11 pułku 4 dywizji I Armii WP, a następnie przygarnęli do siebie. Jako syn pułku przeszedł szlak bojowy od Warszawy do Łaby. Był rusznikarzem, zajmował się rozbrajaniem pocisków. Po klęsce Niemiec 13-letni Romek Szczerbakiewicz rozstał się z armią. Powrócił do kraju, odszukał kuzyna na Żeraniu. Odnalazł też ojca, siostrę Alinę i siedmioletniego brata Jana-Remigiusza. Cała czwórka wyjechała do Lubania Śląskiego. Od pierwszych dni pobytu w nowej miejscowości los zetknął Romka z rodziną Ociepów. Kazimierz i Henryk byli pasjonatami sportu motorowego, należeli do sekcji motorowej Spójni Lubań. Coraz częściej zaczął zaglądać tam również i Romek.

W 1946 roku zatrudnił się w Fabryce Maszyn Włókienniczych Juliusza Millera, w dziale obróbki skrawaniem. Pierwsze zarobione pieniądze schował skrzętnie do szuflady. Następne wypłaty także. W kilka lat później był już posiadaczem własnego Zundappa 200. W tym okresie do Lubania zawitali wysłannicy działu kadr Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego ze Świdnika poszukujący chętnych do pracy w nowo budowanym zakładzie lotniczym na Lubelszczyźnie. A ponieważ oferowali z miejsca dobry zarobek i przydziały na mieszkania – klamka zapadła! Rodzina Szczerbakiewiczów przeniosła się do Świdnika. Roman szybko związał się z Robotniczym Klubem Sportowym Stal, w którym była sekcja motorowa. Niebawem na listę pierwszych zawodników sekcji wpisali się: Jan Remigiusz Szczerbakiewicz, Jan Podeszwa, Jerzy Liszka. W połowie 1952 roku Roman Szczerbakiewicz wziął udział w wyścigu motorowym ulicami Lublina. Na starcie stanęło około pół setki zawodników. Okrężna trasa wyścigu (ze startem i metą przy Poczcie Głównej) prowadziła obok hotelu EUROPA, wokół Placu Litewskiego, w kierunku ulicy Ewangelickiej z wylotem na Krakowskie Przedmieście. Świdniczanin zajął w tym wyścigu III miejsce.

Z czasem świdnicka WSK otrzymała z Kielc szesnaście nowiutkich SHL-ek. Cztery sprzedano, a za pieniądze kupiono sporo sprzętu dla zawodników. Skórzane kombinezony, buty, rękawice, okulary. Sekcja powiększyła się, należeli do niej: Kryspin Kmicik, Ryszard Zdzichowski (posiadał własny motocykl Royal 500) i inżynier Wiesław Gawarow. Ten trzeci miał Sokoła 600 z przyczepą. Z biegiem lat przybywało zawodników i maszyn. Utworzony został fabryczny zespół motorowy WSK, który przekształcił się w Klub Motorowy. W tym czasie Roman Szczerbakiewicz porzucił wyczyn i zajął się szkoleniem młodych adeptów motorowych. Wychowankami Romana Szczerbakiewicza byli późniejsi mistrzowie kierownicy – Ryszard Siuda, Edward Pranagal i Krzysztof Serwin.

„Złoty okres” rozwoju sportu motorowego w Świdniku przypada na lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte. Współtwórcami sukcesów świdnickich motorowców byli m. innymi : mgr Mieczysław Ziemiński, mgr Wiesław Zwolak, inż. Adam Kuklewicz, mgr Aleksander Mitręga. Tytuł Mistrzów Sportu otrzymali w tym czasie Jan Kopiel i Stanisław Grześ, tytuły „Zasłużony Mistrz Sportu” – Jan Remigiusz Szczerbakiewicz i Jerzy Brendler.
Po sportowe laury sięgali: bracia – Jan, Józef, Tadeusz Buciorowie, Zbigniew Domina, Zbigniew Matysiak, Edward Pranagal, Ryszard Siuda, Eugeniusz Rechul, Krzysztof Serwin, Wiesław Doroba (a następnie jego syn Wojciech). Wspierał ich często swym doświadczeniem i fachowymi radami dziś już nestor sportu motorowego – Roman Szczerbakiewicz.

Jan Remigiusz

Kariera sportowa Jana Remigiusza Szczerbakiewicza (młodszego brata Romana) potoczyła się błyskawicznie. Już w młodym wieku tego filigranowego chłopca uznawano za talent. Czarował widzów nienaganną jazdą na motocyklu na zawodach, pokazach i festynach. Niebawem stał się gwiazdą. Jego nazwisko i zdjęcia zaczęły ukazywać się w ilustrowanych magazynach krajowych i zagranicznych. Jeździł stylowo, nowocześnie, ładnie technicznie, często -wręcz brawurowo! Przez szereg lat rywalizował z najlepszymi motorowcami Europy: Szkotem Brownem, Anglikiem Jaksonem, Czechosłowakami Pudilem i Polanką, Włochem Rossim i Niemcem Zaleskim.

W kraju wygrał współzawodnictwo z takimi asami jak: Mirosław Malec i Zenon Wieczorek. Nazywano go „Królem Tatr”. Bił rywali na głowę profesjonalnym przygotowaniem do zawodów, szybkimi startami, znajomością wielu sztuczek technicznych. Interesowały go tylko i wyłącznie zwycięstwa. Dążył zawsze do uzyskania przewagi nad rywalami, po to, by być spokojnym na finiszu. Kolekcja tytułów tego fenomena sportów motorowych jest imponująca. Cztery zwycięstwa w Rajdzie Tatrzańskim( jedna z najtrudniejszych imprez w Europie), 24 tytuły Mistrza Polski w rajdach szybkich i obserwowanych, dziesięć zwycięstw w Rajdzie Studenckim. Reprezentując barwy kraju zdobywał liczne medale i trofea w zawodach motocyklowych najwyższej rangi. Oklaskiwano go i podziwiano na rajdowych trasach : USA, Austrii, Szkocji, Anglii, Francji, Hiszpanii, NRD i RFN, CSRS, Finlandii, we Włoszech.

Z Janem Remigiuszem widziałem się ostatnio sześć lat temu tuż przed jego wyjazdem do Stanów Zjednoczonych. Ożyły wspomnienia. Długo będę pamiętał - powiedział wtedy - występ na ziemi włoskiej. W Bergamo! Trasa wiodła przez Alpy. Były to trzy dni wielkiego trudu i mozołu. Ciężkie podjazdy i zjazdy w górach, zwały kamieni i cierniste krzewy to tylko „wyrywkowy” obraz „pola bitwy”. Ostro rywalizowaliśmy wtedy pozostali zawodnicy - ja, brat Roman oraz dwaj pozostali zawodnicy naszego zespołu Konrad Stabliński ze Sparty Wrocław i Jerzy Marciniak z tramwajarza Łódź, z Anglikami, Niemcami, Austriakami i Włochami. Tych ostatnich było na trasie aż czterdziestu. Trzecie miejsce naszego zespołu było wtedy sukcesem! Bankiet po zawodach przypominał biesiadę na dworze cesarskim… Z czasem była mordercza, szkocka sześciodniówka. Woda, błoto sterty ostrych kamieni. „Rżnęliśmy” tam dętki i opony, które należało zmienić w ciągu kilku dziesięciu sekund!

Bardzo źle wspominam wyjazd do Finlandii. Na granicy radziecko – fińskiej panowała epidemia czarnej ospy. Skuto nas igłami. Jeździliśmy w rajdzie, jak pijani. „Pękały” nam głowy! Ten koszmar ustał dopiero po powrocie do kraju. Bardzo ciężko jeździło się także w Czechosłowacji. Organizatorzy wymyślili niesłychanie trudne przeszkody. Łąki pełne błotnistej mazi, tamy z wodą, wysokie, ostre bale drzewne obsypane piachem. Te ostatnie cięły koła niczym piły. Mimo to zawsze powtarzam . Jazda na czarnym torze (żużlu) był to sport nie dla mnie. Wciąż w kółko i w kółko, aż do znudzenia. W jarmarcznej beczce („ścianie śmierci”) czuje się z kolei człowiek jak zwierzątko zamknięte w klatce.

W rajdach jest zupełnie inaczej. Ten sport wymaga wielkiego wysiłku. To prawda! Tu jednak trzeba umieć wszystko. Starannie przygotować motocykl, a także i paliwo. Inne na jazdę w górach, inne w obszarach nizinnych. Bezbłędnie odczytywać mapie jazdy, pokonywać przeszkody, być jeźdźcem i mechanikiem w jednej osobie! Czy ja byłem takim? Być może!

Mieczysław Kruk

PS. Legendarny już dziś „Jaś Motorek” ze Świdnika przebywa obecnie w USA. Mieszka i pracuje w Chicago. Przyjaźnie się między innymi z popularnym pięściarzem świdnickiej Avii – Stanisławem Czajęckim, który prowadził sklep delikatesowy w Detroit. Obaj wspominają często z łezką w oku młode lata spędzone w Świdniku. Są nadal energiczni, przebojowi, weseli i zadowoleni z siebie. Jak na wielkich sportowców przystało!

Głos Świdnika nr 47-48/1994