Chętnie wracam do Świdnika

W 1954 roku, 18-letni Zygmunt Piprek z Bielska-Białej, otrzymał 24 miesięczny nakaz pracy w WSK Świdnik. Tak mu się jednak spodobało nasze miasto, że został tu znacznie dłużej. Dzisiaj, po 60 latach od momentu pierwszego spotkania ze Świdnikiem, wspomina czasy, które spędził w biurze konstrukcyjnym oraz piłkarskiej drużynie Avii.

Pan Zygmunt przyjechał w tym roku do Świdnika, by odwiedzić kolegę. Poznałam go kilka tygodni temu, kiedy zajrzał do Strefy Historii MOK. Z zaciekawieniem oglądał eksponaty i archiwalne zdjęcia, szczególnie sekcji sportowych Avii. Na biało-czarnej fotografii rozpoznał siebie. Nie mogłam nie zainteresować się historią jednego z pierwszych świdnickich piłkarzy.

W biurze konstrukcyjnym

- Moją klasę z Technikum Budowy Płatowców w Bielsku-Białej, podzielono na dwie grupy: jedna pojechała do pracy w Mielcu, druga do Świdnika – opowiada Zygmunt Piprek. - Nie było możliwości odwołania się od takiego nakazu. Miałem 18 lat i mocno przeżywałem rozstanie z rodziną. Do Świdnika jechaliśmy pociągiem. Był taki tłok, że spaliśmy na półkach bagażowych. Na miejsce dotarliśmy rano. Zaprowadzono nas do hotelu, znajdującego się tu, gdzie dzisiaj mieści się szpital. Zakwaterowali nas w pokojach czteroosobowych, z piętrowymi łóżkami. Przy ulicy Sławińskiego (obecna Niepodległości) stało już kilka bloków, a za nimi rosła pszenica. Widać było wiejskie gospodarstwa.
Na drugi dzień poszliśmy do zakładu. Dostaliśmy przydziały do różnych wydziałów. Komuś chyba spodobało się moje pismo techniczne, bo skierowano mnie do biura konstrukcyjnego. Byłem konstruktorem przez 8 lat. Na początku pracowaliśmy na dokumentacji rosyjskiej, mieliśmy wówczas licencję na budowę fragmentów samolotu MiG-15. Robiliśmy tylną część kadłuba i skrzydła. Pozostałe części przygotowywano w Mielcu, a montaż całości odbywał się w Czechosłowacji. Potem uzyskaliśmy licencję na śmigłowiec SM-1. Zajmowaliśmy się konstrukcyjną obsługą produkcji, kartami usterek. Na korytarzu, przy wejściu do biura, siedział strażnik z karabinem. Pilnował, żebyśmy nie wynosili dokumentów, albo żeby nie wszedł ktoś obcy. Zresztą, jak tylko zaczęliśmy pracę, musieliśmy podpisać dokument o zachowaniu tajemnicy wojskowej.
Co trzy miesiące, na trzy dni, mogliśmy pojechać do domu. Skrupulatnie z tego korzystaliśmy. Po dwóch latach, kiedy skończył się nakaz pracy, niektórzy koledzy wrócili do domu. Ja zostałem. Podobało mi się tutaj, między innymi dlatego, że grałem już w drużynie piłkarskiej Klubu Fabrycznego Stal.

Piłka, treningi, mecze

Zygmunt Piprek dostał się do zespołu w momencie, który przyniósł pierwszy awans w historii klubu. W 1955 roku Stal Świdnik wyprzedziła imienniczkę z Lublina i weszła do III ligi.
- Pamiętam konkurs na nazwę klubu, który ogłoszono w 1954 roku – mówi pan Zygmunt. - Padały różne propozycje, w końcu jednak wybraliśmy nazwę „Avia”, podaną przez kierownika drużyny Wacława Kosza. Przybraliśmy też żółto-niebieskie barwy. Moim pierwszym trenerem był Marian Foryszewski, później zastąpił go Józef Madej. Tableau, które wisi na korytarzu w Strefie Historii, przedstawia skład drużyny z 1955 roku. Za wejście do III ligi otrzymaliśmy nagrody rzeczowe. Dostałem skórzaną walizkę. Spaliłem ją dopiero dwa lata temu, bo już nie nadawała się do użytku.
Początkowo mieliśmy tylko 3 treningi tygodniowo. Jednak w III lidze trzeba się było mocno starać i zajęcia odbywały się już codziennie. Czasami zwalniali nas z pracy o godz. 11.00 i przez dwie godziny biegaliśmy po boisku, a potem wracaliśmy do zakładu. Najczęściej jednak trenowaliśmy po godz.15.00. Soboty mieliśmy wolne. W niedzielę wyjeżdżaliśmy na mecze albo graliśmy u siebie.
Rywalizowaliśmy, między innymi z Lublinianką, Lewartem Lubartów, Lotnikiem Zamość (dzisiaj Hetman Zamość), z którego już w III lidze przyszło do nas kilku chłopaków: Sławek Nowak, Hubert Sieroń - środkowy napastnik. Edwin Wieczerzak dołączył do nas ze Stali Mielec, a z Chełma doszli Czesław Słoniewicz – prawy obrońca i Eugeniusz Bondarenko. Miło wspominam bramkarza Romana Siarkę, Bogdana Jaświłko, Tadeusza Rysaka.
Mecze, które najbardziej zapamiętałem? Było kilka. Na przykład w Stalowej Woli złamałem obojczyk, ale wytrwałem do końca gry. Nie było zawodników rezerwowych, nie miał mnie kto podmienić, więc założyli mi temblak na rękę i dalej biegałem po boisku. Niestety, nie strzeliłem wtedy żadnej bramki, chociaż była okazja. Często chodziłem poobijany, z urazami nóg. Piłka to sport kontaktowy, nie uniknie się kontuzji. Bramek się wtedy nie liczyło, więc nie pamiętam, ile ich zdobyłem w swojej karierze, ale sporo. Redaktor Mieczysław Kruk w audycjach zakładowych zawsze zdawał relację z naszych piłkarskich zmagań.
Grałem do 1961 roku, później wróciłem do Bielska-Białej. Tam nie miałem już kontaktu z piłką nożną.

W wolnym czasie…

- Rozrywek nie brakowało – śmieje się pan Zygmunt. - W tym wieku, bez dozoru rodziców, trzeba było korzystać z życia. Tak naprawdę jednak sportowców bacznie obserwowano i pilnowano, więc o żadnych ekscesach, pijaństwie, nie mogło być mowy. Musieliśmy być zawsze w formie. Chodziliśmy więc jedynie na dansingi, które odbywały się w domu kultury, do kina, do kawiarni przy basenie. Była też świetlica sportowa, gdzie można było pograć w ping ponga lub bilard. Czasami jeździliśmy do lubelskich kawiarni. Często jednak byliśmy tak zmęczeni po treningu czy meczu, że sił wystarczało jedynie na dotarcie do pokoju i rzucenie się na łóżko. W 1956 roku przenieśli nas do hotelu przy ul. Niepodległości, gdzie dzisiaj mieści się Starostwo Powiatowe. Mieszkali tam sami sportowcy, miedzy innymi bokserzy Stanisław Czajęcki, Łapiński, Zbigniew Kita. Z klubu dostawaliśmy 100 zł miesięcznie na dożywianie i chodziliśmy na posiłki do Świdniczanki. Serwowali tam bardzo dobre obiady.
- Pobyt w Świdniku to dobry i ciekawy okres w moim życiu – kończy swoją opowieść Zygmunt Piprek. – Nie żałuję, że skierowano mnie właśnie tutaj. Zawsze bardzo chętnie wracam do tego miasta. Przyjeżdżam średnio co trzy miesiące, odwiedzam kolegów, wspominamy dawne czasy. Lubię obserwować jak Świdnik się zmienia, z roku na rok pięknieje.

Agnieszka Wójcik

Głos Świdnika nr 29/2014
Fot. Agnieszka Wójcik