Historia pewnej kapliczki

W Świdniku, podobnie jak w wielu innych miejscowościach, stoi kilka przydrożnych kapliczek. Większość chyba w osiedlu Adampol. Jedną z nich, przy ul. Traugutta, ktoś w ubiegłym roku uszkodził. Członkowie Rady Parafialnej przy kościele św. Józefa podjęli decyzję, by ją odnowić.
- Kapliczka z figurą Matki Boskiej ma dla nas ogromną wartość, nie tylko sentymentalną – mówi Kazimierz Patrzała, przewodniczący Rady. - Dlatego przy wsparciu księdza proboszcza Krzysztofa Czerwińskiego postanowiliśmy zrobić wszystko, by odzyskała dawny blask. Jest to także prezent dla parafian z okazji 60. rocznicy nadania Świdnikowi praw miejskich. Uroczystego poświęcenia kapliczki dokonano podczas tegorocznej procesji Bożego Ciała.

Mieszkańcy pobliskich domów – Krystyna Rudzka, Alina i Kazimierz Wawrzyszkowie twierdzą, że gdy kupili tu działki, przydrożna kapliczka już stała. Trudno dziś dokładnie stwierdzić, kiedy powstała.
- 50 lat temu była tu na pewno, ale w nieco innym miejscu – mówi pani Krystyna. – Przestawiono ją, może o kilkanaście metrów, gdy kolejna osoba kupiła działkę i rozpoczęła budowę domu. W czasach, gdy w Świdniku nie było kościoła, to tutaj spotykaliśmy się na nabożeństwach majowych i czerwcowych. Przychodzili także ludzie spoza naszego osiedla. Było im bliżej niż do Kazimierzówki czy Lublina. Tym bardziej, że przyjeżdżał ks. Józef Bieńkowski z Kazimierzówki i odprawiał msze święte. W pewnym momencie ówczesnym władzom przestało się to podobać. Rozganiali nas, a księdzu zabronili sprawowania posługi kapłańskiej.

Państwo Wawrzyszkowie rozpoczęli budowę domu w Adampolu w latach 60. – Pierwszy kupiłem tu działkę – wspomina pan Kazimierz. – Dookoła był sosnowy las, a na polanie stała kapliczka. Dalej rosły stare dęby. Nieopodal znajdował się niewykończony drewniany domek pana Kotera. Pamiętam też willę Jutrzenka, której właściciel przyjeżdżał tylko na letni wypoczynek. Na północy rozciągał się duży sad Jakubczyka. Z miasta prowadziła tu jedynie droga gruntowa. Pochodzę ze wsi, więc odpowiadało mi takie otoczenie. Początkowo wodę przywoziliśmy beczkowozem. Później jednak pociągnęliśmy wodociąg. Działka z kapliczką długo nie miała nabywcy, aż wreszcie, w latach 70. kupił ją pan Mendoń i przesunął figurę bliżej drogi.

O kapliczkę dbały mieszkanki Adampola, ale pierwsze zadaszenie wykonał pewien świdniczanin z „miasta”. – Po remoncie zrobiłem wykaz rodzin, które będą sprawować nad nią pieczę - dodaje pan Kazimierz. – Dyżury trwają tydzień. Dbamy o porządek i rośliny wokół Matki Bożej. Inni mieszkańcy również przynoszą kwiaty i wkłady do zniczy palących się pod figurą.

Nieco dokładniejsze dane o historii kapliczki ma pani Jadwiga, która kupiła działkę w 1961 roku. Z przechowywanych przez nią pożółkłych dokumentów wynika, że właścicielami znacznych terenów wokół kapliczki było rodzeństwo Halina i Janusz Podolszyńscy. – My kupiliśmy ziemię od Nowickiego, męża Haliny – wyjaśnia pani Jadwiga. – To właśnie jej matka, chyba jeszcze przed wojną postawiła kapliczkę, by mieć się gdzie modlić. Gdy poznałam państwa Podolszyńskich, rodziców Haliny i Janusza, byli już starszymi ludźmi. Często się odwiedzaliśmy. Za naszą działką rozciągał się ładny, iglasty las i w nim stała figura Matki Bożej. Chodziliśmy tam na nabożeństwa, odmawialiśmy różaniec. Pamiętam, że młodzi księża przyjeżdżali na motorach. Zbierało się dużo ludzi i to nie podobało się władzom. W końcu zabronili księdzu Bieńkowskiemu odprawiać w szatach liturgicznych. Musiał się do tego dostosować. Później zakazali mu tu przychodzić, więc modlitwy prowadziła jedna z pań. Niestety, zapomniałam jej nazwiska. Pewnej letniej niedzieli, akurat podczas nabożeństwa, usłyszeliśmy warkot helikoptera. Obniżył się nad nami i rozpylił gaz. Uciekaliśmy w popłochu, bo bardzo nas piekły oczy. Łzawienie było tak straszne, że ledwie trafiliśmy do domu. Zabraliśmy ze sobą znajomych, którzy przyszli pomodlić się tu z miasta. Bali się wracać, więc przeczekali u nas kilka godzin.

dan

Głos Świdnika nr 30/20014
Fot. Anna Konopka