Warto było spróbować
Świdniczanin Roku 2006
Kontynuujemy cykl archiwalnych materiałów z Głosu Świdnika, prezentujący osoby wybrane przez Czytelników naszej gazety i uhonorowane tytułem „Świdniczanin Roku". Dzisiaj Świdniczanin Roku 2006 – spółka Konsorcjum, właściciel Galerii Venus, czyli Roman Joć, Mirosław Badurowicz, Stanisław Jusiak i Andrzej Wirski. Tytuł zdobyli za odważną decyzję, wysiłek finansowy i organizacyjny oraz osiągnięty efekt, który jest sukcesem na miarę całego miasta.
Rozmowa z Romanem Jociem, prezesem spółki Konsorcjum.
Warto było spróbować
Jeszcze trzy lata temu stał tu „straszny dwór” – niedokończony dom kultury, najbrzydszy obiekt Świdnika. Wokół porozrzucane były deski i kawałki betonu. Odwiedzali go tylko amatorzy tanich win. Teraz jest to wizytówka naszego miasta, a wszystko dzięki czterem ludziom, którzy postanowili zaryzykować.
- Przejeżdżając wiele razy obok tego miejsca, myślałem czy nie dałoby się zrobić z niego czegoś pożytecznego, nie tylko dla siebie, ale i dla miasta – mówi Roman Joć, prezes Konsorcjum s.c. – właściciela Galerii Venus. – W 2004 roku rozesłałem „wici” po miejscowych biznesmenach, namawiając ich do zainwestowania w tę kupę gruzu. Mam zdaje się siłę przekonywania, bo początkowo znalazłem aż ośmiu chętnych. Kiedy jednak przyszło do wyłożenia pieniędzy i zaciągnięcia kredytu, pozostało nas czterech. Oprócz mnie do spółki weszli: Mirosław Badurowicz, Stanisław Jusiak i Andrzej Wirski.
Znam się trochę na budowaniu, więc wiedziałem, że betonową konstrukcję da się wykorzystać dla naszych potrzeb. Mimo to, cały rok łaziliśmy po ruinie z projektantami i kolegami ze spółki, żeby nakreślić koncepcję i przeznaczenie przyszłych pomieszczeń budynku, a potem sporządzić szczegółowe plany.
Ryzyko było duże. Udziałowcy Konsorcjum obawiali się nie tylko o to, czy zgromadzą wystarczająco dużo pieniędzy na inwestycję, ale też czy w międzyczasie konkurencja nie zbuduje w Świdniku czegoś na kształt galerii. Są przecież wielkie, bogate sieci handlowe, dla których takie budowy to codzienność. Po dwóch latach Venus była jednak pierwsza.
- Skąd wzięła się nazwa?
- Urodziła się gdzieś tam, w trakcie jednej z dyskusji z projektantem. Powiedział, że budynek będzie tak ładny, że galerii warto dać nazwę nawiązującą do piękna. A że piękno kojarzy nam się z kobietą i czymś boskim, to wyszła z tego Venus. Z symbolem galerii, posągiem stojącym na parterze atrium wiąże się zresztą zabawna historia. Do zakładu wykonującego posąg, zawiozłem rysunek twarzy Venus znaleziony w jakiejś książce. Kiedy jednak figura do nas dotarła, twarz była zupełnie inna, podobna do twarzy wykonującej ją artystki. Taki autoportret…
- Zdaje się, że jednak nie wszystkie plany wypaliły…
- Owszem. Początkowo chcieliśmy urządzić w podziemiu kręgielnię. Okazało się jednak, że nawet w Lublinie tego rodzaju obiekty nie mają dużego powodzenia, więc zrezygnowaliśmy.
- Venus stała się nie tylko miejscem zakupów, ale i spotkań świdniczan.
- Właściwie od pierwszego dnia. Początkowo baliśmy się czy ruchome schody to wytrzymają, bo wydawało się, że każde dziecko w mieście chce je przetestować przynajmniej kilkanaście razy. Myślę, że potrzebowaliśmy takiego miejsca, w którym nie tylko da się zrobić zakupy, ale również wypić kawę, usiąść i pogadać ze znajomymi. Nie porównujemy się w tej funkcji z galeriami w dużych metropoliach, ale na skalę Świdnika to już jest coś.
- Czego brakuje galerii?
- Zauważamy kilka braków, z którymi postanowiliśmy sobie poradzić. Wydaje się, że brakuje segmentu usługowego: gabinetu kosmetycznego, fryzjera, a także – na przykład – sklepu z markowymi ciuchami. Ponieważ w budynku galerii niczego już nie zmieścimy, postanowiliśmy, na działce za urzędem miasta, postawić drugi obiekt. Będzie można przejść z niego z galerii łącznikiem ponad ulicą. Przy okazji powiększymy galerię z 6 do około 10 tysięcy metrów kwadratowych, czyli 10 hektarów pod dachem.
- Na Waszej inwestycji zyskał nie tylko biznes, ale i kultura…
- Dotrzymaliśmy danego słowa i przekazaliśmy bezpłatnie Miejskiemu Ośrodkowi Kultury 500 metrów kwadratowych pomieszczeń wykończonych „pod klucz”. Myślę, że ludzie z zewnątrz, niezakorzenieni w naszym środowisku, nie zrobiliby tego tak chętnie. MOK nie płaci również za obsługę sal, a jedynie za zużywane media. Czuję duża satysfakcję, widząc, jak te pomieszczenia żyją, że odwiedza je sporo młodych ludzi, którzy mogą tu realizować swoje pasje. No i znalazło się wreszcie miejsce, gdzie niezmiernie zasłużona dla miasta orkiestra Henryka Maruszaka może odbywać próby!
- Warto więc było zaryzykować?
- Oczywiście, chociaż przez kilka kolejnych lat zyski galerii pozostaną jeszcze w sferze marzeń. Uważam, że nasza czwórka sprostała wyzwaniu i dała dobry przykład, że ludzie ze Świdnika mogą coś zrobić dla swojego miasta. Udowodniliśmy, że nie święci garnki lepią.
Jan Mazur
Głos Świdnika nr 14/2007