To byli prawdziwi bohaterowie
31. rocznica pierwszej audycji radia Solidarność Świdnik

W 1983 roku, w jednym z mieszkań lubelskiego wieżowca, powstał nadajnik dla świdnickiego Radia Solidarność. Jego twórcą był Ireneusz Haczewski, działacz społeczny, pasjonat dziennikarstwa, fotografii, filmu, a przede wszystkim elektroniki.

Ireneusz Haczewski podkreśla, że trzydzieści lat to okres wystarczający, by z pewnej już perspektywy – a więc bez zbędnych emocji, ale jeszcze z wystarczająco świeżą pamięcią, przypomnieć lata walki prowadzonej przez garstkę zdeterminowanych „szaleńców”. Walki przeciw potężnemu aparatowi przemocy, prowadzonej w eterze i - co najważniejsze - zakończonej sukcesem. Wspomnienia płyną jak rzeka.

- Wszystko zaczęło się znacznie wcześniej – opowiada Ireneusz Haczewski. – Kiedy miałem 15 lat, skonstruowałam pierwszy nadajnik radiowy. Retransmisje Wolnej Europy i audycje muzyczne, do których dodawałem własne zapowiedzi, słyszał cały Lublin i okoliczne wsie. Po kilku miesiącach Urząd Bezpieczeństwa zabrał mnie, wprost z lekcji, na przesłuchanie. Zrobili rewizję w domu. Przesłuchania trwały trzy miesiące. Sprawa trafiła do Sądu dla Nieletnich. Na szczęście nie zostałem skazany. Już wtedy miałem nadzieję, świadomość i pewność, że moje młodzieńcze hobby jeszcze kiedyś się przyda w poważniejszej sprawie. Na początku 1982 roku zaprojektowałem i zbudowałem dwa nadajniki UKF, o mocy 2 i 3W. Zamontowałem je wewnątrz magnetofonu kasetowego B-113 „Kapral”. Nie odniosły spodziewanego sukcesu. Jeden z nich przepadł. Kilka osób miało nadać audycję z wieżowca na Czechowie. W pewnym momencie usłyszeli sygnał karetki, przestraszyli się, wcisnęli klawisz i zostawili pracujący sprzęt na ulicy. Ale podobno ktoś przez chwilę słyszał audycję.

Tu Radio Solidarność

W 1983 roku Barbara Haczewska skontaktowała męża z Henrykiem Gontarzem, pracownikiem WSK Świdnik, który poszukiwał sprzętu nadawczego, by zorganizować podziemne radio. Pan Ireneusz wykonał dla niego nadajnik o mocy 5W. Wykorzystał do tego magnetofon kasetowy – Kapral z Unitry Lubartów, kilka tranzystorów, obwody rezonansowe i osiemnaście baterii R-20 spiętych w szereg.

- Nie znałem Henryka, okazał się jednak skutecznym, odważnym i pomysłowym organizatorem – mówi twórca nadajnika. - Otrzymał od kolegów fundusze na zakup magnetofonu, służącego do kamuflażu nadajnika. Resztę sfinansowałem już sam. Po paru dniach przekazałem mu skonstruowany sprzęt. I to jest właśnie moment powstania Radia Solidarność Świdnik - pierwszego ogniwa radiowej sieci.

Radio rozpoczęło działalność 29 kwietnia 1983 roku. W ciągu 5 lat i 4 miesięcy nadało 43 audycje. Początkowo na falach UKF, a od 14 lutego 1984 roku na ścieżce fonii 2 programu telewizji. Starano się zachować nadzwyczajne środki ostrożności i angażować jak najmniej osób. Sprzęt najczęściej uruchamiał Franciszek Zawada. Nieco liczniejszą, kilkuosobową grupę stanowili spikerzy oraz osoby przygotowujące nagranie, między innymi: Alfred Bondos, który zredagował wiele audycji, Maria Mańko, Bogumiła Górka, Leszek Fijołek, „Jagoda”, Bolesław i Waldemar Karczmarczykowie, Andrzej Niewczas, Mirosław Sola.

Ireneusz Haczewski przyznaje, że na początku nie wierzył, by udało się nadawać audycje wielokrotnie tym samym sprzętem. Ryzyko wpadki było ogromne. Natychmiast po rozpoczęciu emisji w miasto wyjeżdżały milicyjne radiowozy, by zlokalizować radiostację.

- Na szczęście obawy okazały się bezpodstawne – śmieje się pan Ireneusz. - Ekipa Gontarza potrafiła przez lata nadawać audycje bez utraty sprzętu. To był absolutny fenomen, bo w tym samym czasie, w innych regionach, sprzęt był konfiskowany przy każdej prawie próbie emisji. Nasz sukces zawdzięczamy nieprawdopodobnej wręcz konspiracji, ale i ogromnej odporności psychicznej operatorów nadajnika. Dzięki temu mogłem też zbudować sprzęt wyższej generacji, o wielokrotnie większym zasięgu.

Audycja na fonii TVP

Ogromną niespodzianką i zaskoczeniem, zarówno dla świdniczan, jak i Służby Bezpieczeństwa, było nadanie audycji solidarnościowej w 2 programie TVP. 14 lutego 1984 roku, po godz. 20.00, podczas transmitowanego z Moskwy pogrzebu Jurija Andropowa, widzowie zamiast Konstantina Czernienki, przemawiającego nad trumną, usłyszeli: „Tu radio Solidarność”. Audycja informowała o aresztowaniach działaczy „Solidarności” i innych represjach w Świdniku. Wzywała też załogę WSK do gotowości strajkowej. Była słyszalna również na przedmieściach Lublina.

- Pomysł przekazu „telewizyjnego” przyszedł mi do głowy przypadkiem – wyjaśnia I. Haczewski. - Zastosowałem zbieg paru zjawisk fizycznych, ale nie byłem pewien czy eksperyment się powiedzie. To przebijało nawet mityczną walkę Davida z Goliatem. Kilkusetkrotnie słabszy nadajnik walczył z potężną rządową maszyną, uzbrojoną w ogromną wieżę antenową i... pokonał ją całkowicie. Podobno na początku ludzie nie zdawali sobie sprawy z tego, co widzą i słyszą. Wydarzenie komentowano przez wiele dni. Opowieści wydłużały czas emisji, dodawały różne informacje, których w audycji nie było. SB zareagowała natychmiast. Równocześnie aresztowano mnie i Henryka Gontarza. Po wielogodzinnych przesłuchaniach znaleźliśmy się w siedzibie SB przy ul. Narutowicza w Lublinie, później przewieziono nas na ul. Północną. Nie przyznaliśmy się do zarzucanych nam czynów. Henryka wypuszczono po 48 godzinach. Mnie, ponieważ podczas rewizji znaleziono w moim domu kasety z nagraniami poprzednich audycji Radia Solidarność, aresztowano na 6 miesięcy.

Według I. Haczewskiego nadawanie w telewizji miało parę znaczących cech. Po pierwsze nie trzeba było informować słuchaczy o terminie kolejnej audycji. Wystarczyło wybrać atrakcyjny program w TV i publiczność była zapewniona. Po drugie uniemożliwiało zagłuszanie audycji. Służby bezpieczeństwa wykonały wprawdzie specjalne urządzenie, ale Warszawa zakazała zagłuszania oficjalnej częstotliwości telewizji. Po trzecie zaś urządzenia radiopelengacyjne, nawet te przywiezione z NRD, nie potrafiły precyzyjnie namierzyć radiowego sygnału.

Rodzinna konspiracja

Dziś trudno wyobrazić sobie, co przeżywali ludzie podlegający ciągłej obserwacji i inwigilacji. Nie wiadomo było komu można zaufać, kogo należy podejrzewać o donoszenie bezpiece. By pracować nad nadajnikami, Ireneusz Haczewski w swoim mieszkaniu urządził tajne laboratorium i schowek. Wejście ukrył w specjalnie zrobionym regale na książki. Mimo wielokrotnych rewizji i dokładnego pomiaru pomieszczeń przez ubeków, kryjówki nigdy nie znaleziono. Żona i troje dzieci pana Ireneusza, choć często ponosili ryzyko, pomagali jak mogli w konspiracyjnej działalności.

- Nie baliśmy się – mówi I. Haczewski. – Nie mogliśmy dać się zaszczuć. Żona kilkakrotnie przenosiła nadajnik, była też organizatorem podziemnego kina, które w naszym mieszkaniu wyświetlało filmy niezależne. Obejrzało je ok. 1700 osób. Nasza trójka dzieci też dzielnie nam pomagała. Każde wykazało się pomysłowością i inicjatywą oraz niezwykłym poświęceniem. Kiedyś w areszcie, podczas rutynowej próby przesłuchania, funkcjonariuszka bezpieki zwróciła się do mnie z dziwną interwencją: „Nasz ekspert prosił szefa o natychmiastowe przeniesienie z dzielnicy, bo czuje się zagrożony, wraz ze swoją rodziną. Pana dzieci chodzą za nimi i ich śledzą. Niech im pan zakaże”. A ja byłem dumny, że mają odwagę bawić się w podchody z agentem, którego dobrze zapamiętali z domowej rewizji. Innym razem, gdy byliśmy szczególnie obserwowani a należało na umówiony czas wyprowadzić z domu nadajnik, nasza córka Anna umówiła się na szóstym piętrze wieżowca z Elżbietą Gontarz, córką Henryka. Windą zawiozła zamaskowany sprzęt, a Elżbieta schodami wniosła książki, w identycznym opakowaniu. Agenci przeoczyli tę szybką wymianę. Dziewczyny całkowicie świadomie zdecydowały się na poniesienie najwyższego w tej walce ryzyka.

Przeciwko monopolowi informacji

Poza Świdnikiem Radio Solidarność Lubelszczyzna miało swe ogniwa w paru innych miejscowościach. Nadawano w Puławach, Poniatowej i Lubartowie, sporadycznie także w Łęcznej i Kazimierzu Dolnym.

- Nasze radio różniło się od reszty w kraju – podkreśla I. Haczewski. – W Świdniku audycje redagowali robotnicy, więc znacznie celniej trafiały do słuchaczy – ich kolegów z fabryki, niż audycje nagrywane przez profesjonalnych autorów i lektorów. Byliśmy zaangażowani osobiście, bo każdego z nas spotkało aresztowanie kogoś z rodziny, kolegi z pracy, znajomego. Często naśladowały nas grupy opozycyjne innych regionów. Szczególnie dotyczyło to przekazu na telewizyjnej ścieżce fonii.

Do wykrycia świdnickiej stacji angażowano, podczas pojedynczej akcji, kilkuset funkcjonariuszy bezpieki, milicji. Sprowadzono nawet agentów z radiokontrwywiadu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, którzy mieli do dyspozycji najlepszy sprzęt. Mimo tego SB była bezsilna. Przez 6 lat nie wykryła żadnego czynnego nadajnika w całej radiowej sieci. Koniec Radia Solidarność w Świdniku nastąpił w 1988 roku, w wyniku działania agenta, któremu po pewnym czasie udało się wniknąć w szeregi konspiratorów.

- Radio było najskuteczniejszym sposobem sprzeciwienia się monopolowi informacji, które podawał Dziennik Telewizyjny i Trybuna Ludu – kończy swoje wspomnienia Ireneusz Haczewski, który za swoją działalność odznaczony został w 2006 roku Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. - Tak działała również Wolna Europa (której - nie przypadkowo – byłem korespondentem krajowym, obecnym na jej antenach przez 50 godzin), Głos Ameryki, Londyn. Słuchaliśmy tego, chociaż groziły kary, ale to dawało nadzieję. Świdniczanom otuchę w serca wlewało Radio Solidarność. Służba Bezpieczeństwa chciała je zniszczyć za wszelką cenę. Nie udało się przez wiele lat, bo nasza konspiracja była bardzo skuteczna. Mam olbrzymi szacunek dla Henryka i ludzi, którzy z nim współpracowali. Także dla naszych rodzin. Na nich wszystkich mogłem zawsze polegać – do końca. To byli prawdziwi bohaterowie.

Wysłuchała Agnieszka Wójcik

Głos Świdnika nr 26/2013
Fot. archiwum Ireneusza Haczewskiego