Miasto pięściarskich talentów
Zdarzyło się w Świdniku...

Historia świdnickiej sekcji pięściarskiej liczy sobie tyle samo lat, co historia świdnickiego sportu. Dzisiejsze Gminno-Powiatowe Towarzystwo Bokserskie – Avia Świdnik jest kontynuatorem działalności Klubu Sportowego Stal, założonego w 1952 roku, a od 1954 r. noszącego nazwę Avia Świdnik. Pierwszy bokserski pojedynek świdniccy pięściarze, występujący pod nazwą Stal, stoczyli w 1952 roku, z Budowlanymi Lublin. Od początku 1953 roku spotkania bokserskie rozgrywano w Zakładowym Domu Kultury.

W 1954 roku bokserzy Avii, pod wodzą trenera Jana Kowalczyka, podjęli batalię o II ligę. Przez dwa sezony nie udawało się im wygrać rywalizacji z Budowlanymi Warszawa, Stalą Stalowa Wola i Polonią Świdnica. Pięściarska drużyna Avii, wzmocniona w tym czasie kilkoma renomowanymi zawodnikami, dopięła swego w 1957 roku. Stało się to w trzecim historycznym, decydującym spotkaniu ze Stalą Rzeszów, na neutralnym ringu w Radomiu. Bohaterem tego meczu był niewątpliwie Stanisław Czajęcki „Czaja”. Pięściarz Avii zdecydował się wtedy na wystąpienie w wadze półciężkiej, o dwie kategorie wyżej, po to, by skrzyżować – po raz drugi – rękawice z bombardierem zespołu rzeszowskiego – Wiszem. Zwycięstwo Czajęckiego nad Wiszem miało być kluczem do końcowego sukcesu drużyny.
W ciągu dwóch potyczek Avii ze Stalą utarło się przekonanie, że zespół z Rzeszowa miał lepszych zawodników w wyższych kategoriach wagowych i to mogło się srogo zemścić. Z tego to głównie powodu „oddelegowano” Czajęckiego do wagi półciężkiej. Zanim to jednak nastąpiło nasz zawodnik wypił chyba ze dwa wiaderka ciężkiego płynu. W bezpośrednim pojedynku Czajęcki nie dał żadnych szans Wiszowi. Po ogłoszeniu zwycięstwa kibice ze Świdnika oszaleli ze szczęścia. Avia była w II lidze.
Jak pisał wówczas znany komentator sportowy Mieczysław Kruk - Czajęcki był pięściarzem o wybornej technice. Wnosił do ringu spokój i porządek. Imponował szybkością i nienaganną pracą nóg. Bił ostro i celnie. Najczęściej z dystansu. Na jego walki ściągały tłumy. Zaczął boksować w Avii w doborowym towarzystwie. W barwach Avii występowali wtedy: Tadeusz Góralski, Bogdan Wilk, Zbigniew Kita, Mieczysław Trojanek, Jerzy Krasnożon, Władysław Bachanek i Jan Biesiada. Ta drużyna nie miała równych sobie rywali w okręgu.
Czajęcki, przystojny i elegancki pięściarz Avii, był na co dzień ułożonym i statecznym człowiekiem. Lubił książki. W rozmowach z przyjaciółmi i kolegami bokser Avii nie krył, że chciałby kiedyś wyjechać do jakiegoś wielkiego kraju. Jego marzenia się ziściły. Wrócił do Krakowa, spakował manatki i … wyemigrował za ocean.
Lata 60. przyniosły świdnickiemu boksowi nowe wyzwania. Sukcesy na ringach krajowych i zagranicznych odnosili tacy zawodnicy jak: Henryk Kukier, Jerzy Krasnożon, Bogdan Wilk, Zdzisław Sygacz, Władysław Bachanek, Tadeusz Wotkiewicz, Stanisław Czajęcki, Czesław Ostrówka, bracia Henryk i Tadeusz Góralscy, Marian Królikowski, Jerzy Jankowski, Poldek Bieniek, Marian Karbowniczek i inni. Trenerem Avii w owym czasie był Henryk Kukier, jeden z pierwszych architektów złotych lat świdnickiego boksu, trzykrotny olimpijczyk i wielokrotny mistrz i reprezentant kraju. W barwach Avii zdobył w 1960 roku indywidualne mistrzostwo Polski.

Złote lata 70…

To największy rozkwit i pasmo sukcesów świdnickiego boksu. Uwieńczeniem był awans do pierwszej ligi pod wodzą trenerów - Zbigniewa Cebulaka a później Józefa Króży, których wspierali wychowawcy młodych talentów: Jerzy Krasnożon i Tadeusz Ścibior. Filarem tych sukcesów była swoista „armia zaciężna”, złożona z wybitnych pięściarzy, ściągniętych do miasta helikopterów z różnych stron Polski przez świdnickich działaczy sportowych. Na szczycie świdnickiej elity pięściarskiej stał wtedy mistrz Europy z Rzymu i brązowy medalista z Bukaresztu Ryszard Petek, świetnie wyszkolony technicznie zawodnik. To właśnie tytuł mistrza Europy wywalczony przez niego w Rzymie był największym sukcesem klubowym Avii. Petek nie dawał się „zbić”, nawet gdy trafiał na mocniejszego od siebie przeciwnika.
Ogromną popularnością cieszyli się nasz „bombardier” Waldemar Kowalski (poźniejszy trener Avii) oraz wielokrotny reprezentant Polski Ryszard Sitkowski, który występował w Avii przez 14 sezonów. Ma on na swym koncie dwa tytuły wicemistrza Polski oraz jeden brązowy medal MP. Czterokrotnie bronił barw reprezentacji naszego kraju. Drużyna ze Świdnika w latach 70. stanowiła czwartą ekipę w rozgrywkach pierwszej ligi pięściarskiej w Polsce. O sile naszego boksu stanowili wtedy również: bracia Jan i Andrzej Andrachiewiczowie, Józef Czyszczoń, Paweł Grudziński, Józef Wyszomirski, Zbigniew Stańko, Jerzy Lewandowski, Józef Radziewicz, Piotr Osiak, Mieczysław Wółkiewicz, Leszek Janik, Jerzy Wiater, Wiesław Furmankiewicz, Zbigniew Rajchert, Marian Kozłowski, Zenon Głowala, Andrzej Piekarz, Władysław Maciejewski. Warto również wspomnieć o dublerach tej ekipy: Marianie Michalaku, Leszku Ciołku, Bogdanie Papierzu, Marku Szeremecie, Andrzeju Kraczuku, Włodzimierzu Swenarku, Edwardzie Limku, Tadeuszu Pochwatce, Henryku Adamczyku, Tadeuszu Stecu, Stanisławie Krzyżowskim, Ryszardzie Kachno, Stanisławie Chodeckim, Tadeuszu Kozaku, Piotrze Lewandowskim, Zbigniewie Metyku, Waldemarze Jacynie, Zbigniewie Dudzińskim, Zdzisławie Byciu, Zdzisławie Olejniku, Leszku Rzeczyckim, Janie Barszczu czy Sławomirze Celegracie.

Kowalski kontra Kasprzyk

Większość kibiców pięściarstwa uważa, że najważniejszym wydarzeniem w świdnickiej historii tej dyscypliny sportu była walka Avii o wejście do I ligi. Uczestnik tych zmagań Waldemar Kowalski tak wspomina tamte chwile: - O awans walczyliśmy z drużyną Górnika Wesoła. Trener Cebulak, nie chcąc, abym spotkał się z Marianem Kasprzykiem, złotym medalistą z Tokio, przesunął mnie do innej wagi. Niska przegrana dawała Avii szansę w rewanżu. Okazało się jednak, że trener Kasprzyka zrobił ten sam manewr i w konsekwencji spotkaliśmy się w ringu. Pierwszy pojedynek odbył się na Śląsku. Kasprzyk chyba trochę mnie lekceważył i trzymał lewą rękę zbyt nisko. Zobaczyłem wtedy szansę na swój prawy sierpowy. Trafiłem go dwukrotnie, po czym sędzia odesłał go do narożnika. Dzięki temu zwycięstwu przegraliśmy tylko 12:8. Rewanż w Świdniku okazał się również dla nas szczęśliwy. Kasprzyk nie przyjechał razem z drużyną. Wszyscy myśleli, że bał się ponownego spotkania i został w domu. Okazało się, że to taktyczny fortel gości. Kasprzyk pojawił się w Świdniku tuż przed spotkaniem. Marian wyciągnął wnioski z poprzedniej walki i trakcie decydującego pojedynku nie odsłaniał już głowy. Przez 9 długich minut trwała zażarta wymiana ciosów i niepewność co do losów meczu. W trzeciej rundzie Kasprzyk „pociągnął” mnie lewym sierpowym. Z trudem zniosłem ten cios, ale udało się dotrwać do końca. W ten sposób, w Świdniku wygraliśmy 13:7, zdobywając awans do ekstraklasy.
W najlepszym teamie lat z 70. trenował, jeszcze jako 17-latek, Sławomir Celegrat, dziś członek zarządu GPTB Avia Świdnik. Przyznaje, że w owych czasach boks dawał kibicom, jak i zawodnikom mnóstwo emocji. - Zawodnicy, którzy trenowali w Świdniku byli dla społeczeństwa idolami – wspomina S. Celegrat. - Odnosili wielkie sukcesy na arenach ogólnopolskich. Ale żyło się wtedy zupełnie inaczej niż obecnie. Nie mieliśmy dużego wyboru sposobów na spędzanie wolnego czasu. W grę wchodził rodzinny spacer albo uczestnictwo w imprezach sportowych. Młodzież nie miała innych atrakcji, takich jak komputer czy internet. Sport był więc odskocznią od tego zwykłego, szarego życia.
W latach 70., na wstępne eliminacje do treningów bokserskich przychodziło średnio od 80 do 100 chłopców. Ci, którzy nie czuli się na siłach odchodzili. Pozostawała jednak spora grupa adeptów pięściarstwa. A uprawianie sportu przynosiło mnóstwo korzyści. Od kształtowania siły charakteru poczynając, przez utrzymanie kondycji zdrowotnej, po… możliwość podróży po Polsce, a nawet i Europie. Bardzo łatwo sobie wyobrazić jakie emocje towarzyszyły kibicom. Zdarzało się, że na meczach ligowych Avii pojawiało się w świdnickiej hali dwa tysiące osób. Następne 2 tysiące gromadziło się przed halą przy głośnikach, za pośrednictwem których spiker relacjonował na bieżąco przebieg meczu.

Od siatkówki do… boksu

Sławomir Celegrat przygodę ze sportem zaczął w 1971 od… siatkówki. Pomimo niewielkiego wzrostu ciągnęło go do tej dyscypliny. Trenował nawet trochę w drużynie z Lechem Łasko. Jednak, ze względu na niski wzrost, musiał zrezygnować. Przyglądał się z zainteresowaniem kolegom, którzy trenowali boks, na przykład, Włodkowi Swenarkowi, Jurkowi Zulke, Mirkowi Krupińskiemu, Stasiowi Krzyżowskiemu. - Dzięki nim złapałem bakcyla do boksu i trenowałem tę dyscyplinę przez kilkanaście lat. W 1974 roku, w wieku 17 lat wszedłem do I-ligowej Avii. Początki były ciężkie. Byłem szczupły, niewysoki i chciałem nabrać tężyzny fizycznej. A boks doskonale to zapewniał. Początkowo byłem jednym z niewielu zawodników, którzy zaczynali w najlżejszej kategorii, papierowej – 48 kg. Poza tym boksowałem w wadze muszej, koguciej, w zależności od potrzeb zespołu. Byliśmy wtedy wychowankami, nieżyjącego już trenera, Jerzego Krasnożona. Pomagał mu też wspaniały trener Tadeusz Ścibior. Trenował mnie także, nieżyjący już szkoleniowiec Józef Króża. Miałem też zaszczyt być pod opieką Waldemara Kowalskiego.
Najważniejsza walka? Ze Zbigniewem Orsztem, starym wyjadaczem, reprezentantem Polski i kadry narodowej, reprezentantem Stoczniowca Gdańsk. W pierwszym spotkaniu, w Gdańsku dostałem lekcję pokory. Natomiast w walce rewanżowej trener Józef Króża powiedział mi przed wyjściem na ring: - Wcale nie jesteś od niego gorszy. Przeciwnie masz możliwość zrobienia czegoś, czego inni wcześniej nie zrobili. W rewanżu wyciągnąłem wnioski i pokonałem Orszta przed czasem. Tak więc boks nauczył mnie wiary w siebie. Pomimo mikrej postury nigdy nie dawałem sobie „napluć w kaszę”.
Piotr Kostian, w latach 80. kierownik drużyny pięściarskiej Avii Świdnik, kibicował świdnickim bokserom niemal od początku działalności sekcji, czyli od 1954 roku. - W 1965 roku zacząłem pracę w WSK, w wydziale inwestycyjnym - wspomina. - Tam poznałem pięściarza Janka Komendarskiego, później dołączył do nas Ryszard Petek. To była jego pierwsza praca. Dzięki nim zainteresowałem się boksem. Coraz częściej chodziłem na walki bokserskie do domu kultury czy do parku, gdzie na scenie toczyły się pojedynki. W latach 60 wszystkie hotele robotnicze w Świdniku zapełnione były młodymi ludźmi, którzy przyjeżdżali z okolicznych miejscowości. Co mieli ze sobą robić? W szarej rzeczywistości wszyscy garnęli się do sportu. W 1962 roku moim szkolnym wychowawcą był siatkarz pan Pielak. Zaprowadził całą naszą klasę do trenera Kaźmierczaka, na trening bokserski. Byliśmy zachwyceni tym, co zobaczyliśmy. W tych czasach, na treningu można było mieć do dyspozycji 30 równorzędnych zawodników. Avia wystawiała na mecz, średnio 2 lub 3 bokserów w jednej wadze. Kiedyś zdobycie tytułu mistrza województwa było tak trudne, jak dziś zdobycie tytułu mistrza Polski. Poza tym zawodnicy byli sprawdzali się w prawie każdej dyscyplinie sportu. Wtedy cały świdnicki sport tworzył jedną wielką rodzinę. Piłkarze przychodzili na mecze bokserskie, pięściarze siedzieli na trybunach piłkarskich. Teraz tego nie widzę. W latach 70. działacze sportowi wzmocnili drużynę zawodnikami, którzy się liczyli na arenach ogólnopolskich. Na przykład ściągnięcie do Świdnika Wółkiewicza, dwukrotnego mistrza Polski juniorów było ogromnym wydarzeniem. Trenerzy Cebulak i Krasnożon skonstruowali świetną drużynę. Kosztowało to ich wiele wysiłku i zaangażowania. Pamiętam, że przychodzili na treningi rano, a wychodzili wieczorem. Taka była cena sukcesu. Odpowiedzialność za finansowanie sportu brała na swoje barki WSK i dobrze sobie z tym radziła. Warunki do treningów też były ponad przeciętne – sala, basen, sauna…. Dlatego nie dziwię się, że do Świdnika zawodnicy przyjeżdżali z różnych stron Polski, i to z rodzinami. Do dziś wracam wspomnieniami do meczu Avii z Górnikiem Wesoła, o wejście do pierwszej ligi. Bolały mnie dwie porażki Petka. Byłem też w Mielcu, na walce Petka z Kulejem. Pamiętam też sukces Waldemara Kowalskiego, który w jednym sezonie, nie przegrał żadnej walki w ekstraklasie. Obejrzałem wszystkie najważniejsze wydarzenia sportowe w Świdniku, nie tylko boks, ale także wspaniałe mecze piłkarskie, rajdy motorowe, siatkówkę… Czasami zastanawiałem się, czy nie za dużo sekcji mieliśmy w Świdniku. Dziś zostały tylko wspomnienia, ale dzięki zaangażowaniu obecnych działaczy Sławka Celegrata, Zbyszka Skrzetuskiego czy Waldka Kowalskiego, w boksie dzieje się już lepiej.

Początek lat 80

To odejście starej gwardii i wejście młodego pokolenia pięściarzy, takich jak: Jerzy i Dariusz Płoszaj, Ludwik Kawalec, Marek Kozak, Sławomir Łukasik, Ryszard Murat, Mirosław Dąbrowski, Zbigniew Cieślak, Tomasz Kańczugowski, Tomasz Bielecki, Sławomir Krzykowski, Arnold Pakuła, Krzysztof Wróblewski, Zdzisław Tatys, Marek Kufel, Marek Kuliński, Marian Klepka, Janusz Stanicki, Ryszard Marolski, Andrzej Dziewulski, Piotr Gołębiowski.
Nie wszyscy wiedzą, że Świdnik był miejscem narodzin boksu zawodowego. To właśnie w naszym mieście odbywały się przygotowania do pierwszej walki zawodowej w Polsce i tu odbył się pierwszy nabór kandydatów na pięściarzy zawodowych. Jerzy Kulej ściągnął do Świdnika legendy boksu: Przemysława Saletę, Dariusza Michalczewskiego i Andrzeja Gołotę, który właśnie w Świdniku stoczył swoją ostatnią walkę przed wyjazdem do USA. Waldemar Kowalski wspomina: - Pomogliśmy zdobyć licencję świdniczaninowi Andrzejowi Dziewulskiemu, który wygrał walkę z Albertem Sosnowskim, pretendentem do tytułu mistrza świata WBC. Sędziowałem również cztery walki zawodowe. Jedną z nich była walka Przemysława Salety z Larry’m O’Connollem. Niestety, boks zawodowy wymaga dużych nakładów finansowych i nasze przedsięwzięcie nigdy nie zostało do końca zrealizowane.
W latach 90. z powodu kryzysu gospodarczego i zmian społeczno-politycznych, świdnicki boks chylił się ku upadkowi. Doszło do zawieszenia działalności sekcji. Skończyły się dotacje z zakładu. Zabrakło powszechnego zainteresowania tym sportem. Społeczeństwo po prostu zmieniło swoją mentalność . -Staram się zrozumieć młodzież, która ma teraz wiele innych form spędzania wolnego czasu, w przeciwieństwie do nas – mówi S. Celegrat.- Za moich czasów liczyła się tylko szkoła, bieganie za piłką i treningi sportowe. Czasem jednak patrzę na dzisiejszych młodych ludzi z lekkim zażenowaniem. Zdarza się często, że chłopak 14- letni, nie potrafi zrobić przewrotu w przód. W rozwoju fizycznym cofamy się.

Szanse na przyszłość

Z totalnego upadku udało się jednak podnieść. Sekcja pięściarska wróciła do działalności. Jej odtworzeniem zajęli się Józef Radziewicz i Robert Władysiuk. Po roku 2000 sekcja zaczęła prężnie funkcjonować i osiągać wyniki na poziomie krajowym, chociaż obecnie dysponuje znikomym zapleczem. - Nie mamy siedziby, odpowiedniej bazy treningowej – dodaje S. Celegrat. - Trenujemy dzięki przychylności Gimnazjum nr 1. Nie mamy gdzie zorganizować zawodów, aby pokazać swoich wychowanków, szkolonych przez Ludwika Kawalca i Leszka Ciołka. Wcześniej trenowali pod okiem Józefa Radziewicza. Jestem jednak optymistą. Z upływem czasu może to się poprawi. Młodzież jest wspaniała, tylko trzeba do niej dotrzeć. Pomimo wielkich trudności, chyba się nam to udaje. Adepci boksu byli przyzwyczajeni do innego funkcjonowania sekcji, jednak z czasem przybywa ich coraz więcej. Warto inwestować w świdnicki sport, bo są wyniki. Mieliśmy mistrzów spartakiady młodzieżowej. Mówię o boksie młodzieżowym, bo nie stać nas prowadzenie profesjonalnego boksu w wykonaniu seniorów. Mamy ogromne talenty w Świdniku: na przykład Stasio Głowacki, Helena Cichoń, Rafał Pomorski. Przy bardzo ciężkiej pracy, mogą mieć dobre efekty.
Wyniki uzyskane przez zawodników Avii Świdnik zaliczają nasz klub do jednego z lepszych w okręgu lubelskim i na arenie ogólnopolskiej. Przykłady sukcesów świdniczan to: tytuł wicemistrza Polski 2006 Marcina Żelechowskiego, brązowy medal Ogólnopolskiej Spartakiady Młodzieży 2006 Ernesta Sochalca, brązowy medal OOM 2006 Michała Krupińskiego, tytuł mistrza Polski młodzików i brązowy medal OOM 2007 Damiana Kasperka. Brązowe medale MMO wywalczyli również Wojciech Krupiński, Adam Noga i Grzegorz Siarka, zaś srebrny krążek Maciej Mardoń. Krystian Kolompar był członkiem kadry narodowej juniorów w latach 2011-2012.
Być może królowie ringu znowu kiedyś powrócą do Świdnika…

Opr. słs

Głos Świdnika nr 10/2014