Wspomnienia pioniera
Józef Łapa
Był rok 1950, gdy po ukończeniu Gimnazjum Ogólnokształcącego w moim mieście rodzinnym Myślenicach i trzyletnim Liceum Budowlanym w Krakowie z nakazem pracy w ręku, udałem się do Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego w Mielcu, gdzie podjąłem pierwszą w mym życiu pracę zawodową 16 lipca 1950 roku, mając 22 lata. Muszę na wstępie podkreślić, iż byłem oczarowany, mile zaskoczony troska, opieką, uprzejmością i spokojem przyjęcia nas do pracy. Z Krakowa i innych stron Polski, w różnych zawodach, w młodym wieku, przyjechało nas kilkunastu. Po krótkim spotkaniu z jednym z dyrektorów przedsiębiorstwa, przedstawiciel kadr wręczył i pomógł nam wypełnić druki związane z przyjęciem, przebadaniem, przeszkoleniem bhp i ppoż., otrzymaniem z kasy zakładowej bezzwrotnej pożyczki w kwocie tys. zł, ulokował nas w służbowych mieszkaniach w blokach. W następnym dniu byliśmy już na stanowiskach pracy.

Ja rozpocząłem pracę w służbie inwestycyjnej zakładu jako inspektor nadzoru budowlanego, jednego z obiektów rozbudowującej się części już potężnego przedsiębiorstwa. Ilość zadań, a jednocześnie brak kadr zmuszał kierownictwo do zatrudnienia nas po godzinach. Toteż otrzymana pierwsza wypłata zasadnicza, plus płace za godziny nadliczbowe i wspomniana zaliczka uczyniły mnie posiadaczem prawie fortuny, za którą zakupiłem prawie wszystko co było niezbędne do ubrania się „od stóp do głowy”, część wysłałem rodzicom, a za resztę żyłem do następnej wypłaty. Po chudych latach szkolnych i niedostatkach było to dla mnie szokującym przeżyciem. Ogrom zakładu, rodzaj produkcji i perspektywa możliwości uczestniczenia w jego dalszej rozbudowie były powodem mej dumy i wyróżnienia. Radość była jednak zbyt krótka, gdyż w sierpniu Centralny Zarząd Przemysłu Sprzętu Komunikacyjnego w Warszawie polecił dyrekcji WSK Mielec oddelegować mnie do dyrekcji Budowy Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego w Świdniku koło Lublina.
Niepewność nowych warunków pracy i bytu zniechęcała mnie do wyjazdu. Kierownictwo służby inwestycyjnej również starało się do tego nie dopuścić, lecz mimo odwołania od decyzji, 14 września 1950 roku udałem się do Lublina, gdzie w hotelu „Polonia” zostałem czasowo zakwaterowany. Mieszkał tu już inż. Konrad Biały, dyrektor budowy WSK Świdnik i mgr Bohdan Zachorodny, jego zastępca do spraw administracyjno-prawnych.
Wstępne oględziny Lublina wywarły na mnie wrażenie ujemne na korzyść Krakowa, jako miasto zaniedbane, biedne, w pełni potwierdzające moje wyobrażenie o Polsce „B”.
15 września udałem się do Świdnika jedynym środkiem lokomocji jakim był pociąg (przyjeżdżał o godz. 10 z minutami i wracał do Lublina o 17.20). Po wyjściu z pociągu zobaczyłem rozległy obszar typowo wiejski z bezkresną łąką (było to rzekomo lotnisko), z polami, lasem i wiejskimi zabudowaniami.
Innym nieco obiektem był widoczny z dala hangar na prawym obrzeżu lotniska. Na stacji kolejowej masa wagonów z materiałami budowlanymi i wyładowanymi dawniej na poboczach wzdłuż torów. W oddali również widoczne były składy materiałów, a szczególnie niezliczone ilości ton konstrukcji stalowej zdemontowanej gdzieś i zwiezionej do Świdnika. Jak się okazało później, była to konstrukcja zdemontowana w Krzesinach koło Poznania z poniemieckich hangarów i hal produkcyjnych. Dojście do nieogrodzonego jeszcze terenu przyszłego Zakładu stanowiła wąska ścieżka biegnąca na ukos do wspomnianego wyżej hangaru drewnianego, przez łąkę istniejącego lotniska. Obok hangaru była rozpoczęta budowa nowego hangaru B-7. Teren za tym obiektem we wszystkich trzech kierunkach to właśnie plac budowy Zakładu.
Następny obiekt, do którego zmierzałem, to murowany baraczek czteroizbowy z korytarzem w poprzek, z którego były wejścia do Dyrekcji Budowy WSK, gdzie się udałem i do pomieszczeń Kierownictwa Grupy Robót Społecznego Przedsiębiorstwa Budowlanego z siedzibą w Lublinie. Po przywitaniu się zostałem przez dyrektora K. Białego przedstawiony panu Zachornemu, Jerzemu Burkiemu, który zajmował się produkcją przyszłą i sekretarce Marii Sawickiej. Tylu było wówczas pracowników WSK. Po zapoznaniu mnie z podstawowymi obowiązkami przez dyrektora oraz przekazaniu dwu szaf stalowych, pełnych dokumentacji projektowo-kosztorysowej przyszłych obiektów, zapoznałem się wstępnie z planem sytuacyjnym zabudowy, granicami projektowanego zakładu i udałem się na obchód całego terenu budowy.
W niewielkiej odległości od opisanych obiektów tymczasowo zlokalizowana była siedziba kierownictwa Robot „Mostostal” Zabrze wraz z brakowanymi pomieszczeniami na biura, dla załogi, pomieszczeniami magazynowymi i warsztatami. Była również tymczasowa kuchnia i stołówka, z której prócz pracowników z „Mostostalu” korzystali również nasi pracownicy WSK. „Mostostal” Zabrze było przedsiębiorstwem, które opracowało całą inwentaryzację demontowanej konstrukcji stalowej w Krzesinach, jak również kierownictwem budowy kompletującym, uzupełniającym całość konstrukcji stalowej hangarów i hal w Świdniku. Całość zaplecza tej firmy cechował ład i porządek oraz dobra organizacja robót.
Dalsza część terenu, tak od strony torów, jak wschodnie i północnej była mocno zalesiona. W części północnej pokryta lejami po minionej wojnie, jak również rowami i stanowiskami obronnymi.
Obszar poza terenem budowy także zalesiony i poszatkowany polami, wiejskimi dróżkami, łąkami z małą ilością zabiedzonych gospodarstw rolnych, z przestarzałymi zabudowaniami mieszkalnymi i gospodarczymi, niejednokrotnie pokrytymi słomianą strzechą. Od strony północnej widoczna była droga łącząca miejscowość Mełgiew i inne z Lublinem. Widok terenów od strony południowej torów kolejowych identyczny.
Po kilkudniowym zapoznaniu się z dokumentacją na niektóre hale produkcyjne, przewidziane w pierwszej kolejności drogi, ogrodzenia i uzbrojenie terenu oraz obiekty pomocnicze, jak również po zapoznaniu się ze stanem budowy hangaru B-7, hali B-4 (przyszłej stolarni), hali B-2 (hala montażu) – rozpoczęta wycinka lasu, dyrektor budowy Zakładu inż. Konrad Biały na naradzie 27 września 1950 roku dokonał pierwszego pisemnego podziału pracy, w wyniku którego mnie przypadł nadzór techniczny budowlany nad wszystkimi robotami budowlano-montażowymi.
O powyższym powiadomił również kierownictwa poszczególnych przedsiębiorstw budowlanych i ich kierownictwa robót. Od tej pory rozpocząłem pracę na moja odpowiedzialność za każdą robotę wykonaną przez wykonawcę. Każdy dzień był wypełniony wszelkiego rodzaju czynnościami jak codzienna kontrola postępu robót, odbiory jakościowe robót i ich zgodność z dokumentacją projektowo-kosztorysową oraz normami budowlanymi, odbiory robót zanikowych, międzyfazowe i cząstkowe, nitowanie węzłów w konstrukcjach stalowych przed i po montażu całych elementów, koordynacja robót poszczególnych wykonawców na każdym obiekcie, sprawdzanie faktur na roboty itp., czynności związane z pełnieniem funkcji inspektora nadzoru.
Pod koniec roku 1950 przedsiębiorstwa budowlano-montażowe posiadały około 500 pracowników, w tym 470 fizycznych w różnych zawodach oraz niewykwalifikowanych i około 60 wozaków miejscowych i przyjezdnych, zatrudnionych przy wycince lasu, wywożeniu drewna, wykopach ziemnych i przemieszczaniu urobku, jak również transporcie wewnętrznym i rozładunku wagonów.
Ze sprzętu „Mostostal” posiadał jeden żuraw wieżowy samojezdny, kilka dźwigów samochodowych 3 t, dwa traktory oraz kilka samochodów ciężarowych. SPB Lublin kilka betoniarek o napędzie spalinowym i elektrycznym.
Na placu budowy była jedna studnia głębinowa i podstacja elektryczna.
W tym czasie, ze względu na napięte terminy wykonania robót, praca wykonawców prowadzona była na I i II zmianę, a niejednokrotnie i na trzecią. Czynności związane z nadzorem musiały być dostosowane do tempa i terminów j.w. Miało więc miejsce częste dowożenie mnie do pracy w godzinach nocnych celem dokonania odbioru robót, od zakończenia których uzależniony był dalszy postęp. Dzień następny rozpoczynany był o 7.00 lub nawet przed, po krótkiej drzemce w pomieszczeniach biurowych. Z braku dróg o trwałej nawierzchni, jak również dojść oraz ciągłe wykopy pod różne rodzaje robót, w okresie słot i dreszczów, poruszanie się po terenie wymagało butów gumowych i nie lada umiejętności w przemieszczaniu się z miejsca na miejsce. Liczebny stan pracowników WSK zwiększył się o 5 techników-mechaników, którzy w połowie października skierowani zostali tu z Ursusa, lecz funkcji inspektora żaden z nich pełnić nie mógł. Zajęli się więc przygotowaniem prac związanych z oprzyrządowaniem przyszłej produkcji, zaopatrzeniem w materiały itp. Nadzór był nadal jednoosobowy.
Tak dobiegł końca rok 1950 przynosząc wymianę pieniędzy z dużych wielkości cyfrowych na małe, a dla mnie pierwszą nagrodę z C.Z.P.S.K. Warszawa, w kwocie 300zł, za wkład pracy przy budowie naszego zakładu.
Dalszy postęp robót na obiektach rozpoczętych i rozpoczynanych wraz z rozpoczęciem pierwszego etapu wszelkich sieci zewnętrznych , oczyszczalni, ujęć wody, podstacji elektrycznych, kotłowni c.o., itp., wymagał zwiększenia zatrudnienia w służbie inwestycyjnej, jak również dla przyszłego programu produkcyjnego. W I półroczu roku 1951 powstała dyrekcja Zakładu z dyr. Józefem Domżalskim oraz przybyło wielu nowych pracowników. Dokonano szeregu zmian organizacyjnych, w wyniku których powstała wydzielona służba inwestycyjna z kierownikiem działu mgr inż. Adamem Hadrawą i jego zastępcą inż. Henrykiem Strumińskim. Na stanowisku inspektorów nadzoru przyjęci zostali Franciszek Zienkiewicz i Tadeusz Niedzielski z Gdańska oraz miejscowi z Lublina jak Marian Zmysłowski, Roman Cieślak i inni. Powiększony skład pracował już w wielopokojowym baraku przyjętym od wykonawców robót.
Zwiększający się front robót na budowanych obiektach i rozpoczynanych, wymagał również zmian organizacyjnych w kierownictwach robót i przedsiębiorstwach.
Wówczas ze Społecznego Przedsiębiorstwa Budowlanego powstało Lubelskie Przedsiębiorstwo Budownictwa Przemysłowego Lublin z Kierownictwem Grupy Budów w Świdniku. Na plac budowy weszły kierownictwa Robót Przedsiębiorstwa Instalacji Przemysłowych Lublin oraz Przedsiębiorstwa Robót Elektrycznych „Elektromontaż” Lublin i inne.
Zwiększające się ilości zatrudnionych przy budowie, początkowo 1 tys., następnie 2 tys. i 3 tys., wymagały budowy zaplecza socjalno-mieszkaniowego o charakterze tymczasowym, lecz zabezpieczającego niezbędne warunki delegowanym z całej Polski do Świdnika. Rozpoczęcie budowy tegoż zaplecza miało miejsce w IV kwartale 1950 roku i trwało kilka lat. Z tego okresu do obecnej chwili pozostał dom kultury i przedszkole w jednym z baraków.
Realizowane rok rocznie zadania inwestycyjne dawały do dyspozycji Zakładu coraz większą powierzchnię produkcyjną wraz z nowymi stanowiskami pracy. Brak fachowców na terenie Lubelszczyzny zmuszał w szybkim tempie zabezpieczyć Świdnik w budynki mieszkalne i tak w I półroczu 1951 roku rozpoczęto, a pod koniec roku oddano kilka murowanych baraków oraz po żniwach tegoż roku rozpoczęto budowę osiedla, które w następnych latach stało się miastem wielotysięcznym, a obecnie trzydziestokilkutysięcznym.
Tych kilka słów odzwierciedla część moich odczuć i przeżyć smutnych i radosnych, miłych i trudnych, a w sumie jest cząstką mego życia związanego z rozpoczęciem pracy w tutejszym przedsiębiorstwie, którą wykonywał będę przez wiele lat następnych na różnych stanowiskach, od inspektora nadzoru przez kierownika sekcji odbiorów, zastępcy kierownika działu do spraw wykonawstwa i nadzoru, kierownika działu i głównego specjalistę do spraw inwestycji.
W roku 1952 roku założyłem tu rodzinę, a więc wrastałem coraz trwalej w tę ziemię. Urodzona tu czwórka dzieci nadal twierdzi, że miasto Świdnik jest ich miastem rodzinnym i najlepszym z miast.
Praca moja dotyczyła udziału w zakończeniu I etapu budowy zakładu, a następnie w dalszej rozbudowie, adaptacji, przebudowie, modernizacji czy renowacji w zależności od rodzaju i wielkości produkcji.
Wraz z rozwojem zakładu powstały obiekty socjalne jak: ośrodek wypoczynkowo-wczasowy w Darłówku, Polańczyku i inne, oraz obiekty sportowe jak boisko do piłki nożnej i siatkówki, korty tenisowe, basen otwarty wraz z zapleczem i hala sportowa z basenem krytym. W każdym z tych obiektów pozostawiłem utrwaloną cząstkę mego życia, jako pracownik kierownictwa służby inwestycyjnej naszego zakładu.
W pierwszych latach po uruchomieniu produkcji byłem organizatorem zakładu prefabrykacji i grupy własnego wykonawstwa inwestycyjnego O.W.I., która przetrwała do dzisiaj jako W-160, wykonujący szereg bardzo pilnych, w warunkach najtrudniejszych robót inwestycyjnych, a w tym prawie wszystkie obiekty sportowe.
W okresowych wydawnictwach z okazji rocznic 10-lecia, 20-lecia, 30-lecia istnienia Zakładu zostały opisane w utrwalone ważniejsze wydarzenia z działalności inwestycyjnej, których tu omówić nie sposób ze względu na ich zakres, wielkość i ilość.
W okresie mej pracy w latach 1966-70 ukończyłem wyższe studia budowlane. Jestem członkiem partii od 1956 roku, a wcześniej członkiem ZMP od 1948 roku. Za zasługi w pracy przy rozpoczęciu budowy Zakładu byłem w dniu 1 maja 1952 roku odznaczony Brązowym Krzyżem Zasługi w pierwszej pięcioosobowej grupie. W dalszych latach otrzymałem szereg dyplomów okolicznościowych z okazji świąt państwowych czy zakładowych, „Medal 30-lecia PRL”. Za pracę w kole PZITB otrzymałem srebrną i złotą odznakę, a za wieloletnie honorowe krwiodawstwo – odznakę „Zasłużony Honorowy Dawca Krwi”.
W latach 1959 – 1964, kiedy nasilenie prac inwestycyjnych zmalało za zgodą Zakładu zostałem przekazany do Przedsiębiorstwa Budownictwa Terenowego, w moim mieście rodzinnym Myślenicach, gdzie byłem zatrudniony na stanowisku kierownika budowy, zastępcy dyrektora do spraw technicznych i dyrektora tegoż przedsiębiorstwa.
Rozpoczęcie II etapu rozbudowy Zakładu i reorganizacja przedsiębiorstw budownictwa terenowego przez ministra budownictwa w większe przedsiębiorstwa, umożliwiła mi powrót do zakładu na wniosek dyrekcji i za zgodą Przedsiębiorstwa Budowlanego w Wadowicach w sierpniu 1964 roku.
W nagrodę za długoletnią pracę kierownictwo Zakładu wyraziło zgodę na czasowe oddelegowanie mnie do dyspozycji Centrali Handlu Zagranicznego „Budimex” i „Dromex” w Warszawie do pracy w Libii w latach 1975-76 i 1978-80. O pracy w tych przedsiębiorstwach świadczą otrzymane dyplomy i opinie.
W wyniku poważnych kłopotów ze zdrowiem, komisja ZUS zakwalifikowała mnie na przejście z dniem 1 lipca 1983 roku na rentę inwalidzką II grupy.
Józef Łapa
Głos Świdnika nr 35/1986