Zdarzyło się w Świdniku

W przyszłym roku Świdnik obchodzić będzie 60. rocznicę nadania praw miejskich. 7 października 1954 roku Rada Ministrów wydała rozporządzenie w sprawie nadania ówczesnej gromadzie Adampol statusu miasta. Weszło ono w życie 13 listopada 1954 roku. Świdnik liczył wtedy 7 tysięcy mieszkańców. Z myślą o nadchodzącym jubileuszu przygotowaliśmy cykl wspomnieniowych artykułów. Pisać w nich będziemy oczywiście o dziejach miasta, o ludziach, którzy je budowali.

Początki Świdnika zwykle kojarzą się nam z karczowaniem lasu, budową WSK i pierwszych baraków mieszkalnych, przybywaniem ludzi skierowanych tu nakazem pracy. Z licznych publikacji i wspomnień wiemy, że pierwsze lata miasta to właściwie jeden, wielki plac budowy. Ludzie ciężko pracowali, ale jak się okazuje myśleli także o ciekawym spędzaniu czasu wolnego, o szkole i zajęciach dla dzieci. Rodziła się idea stworzenia domu kultury. Od tych właśnie wydarzeń rozpoczynamy jubileuszowe publikacje.

Muzyka darem losu

Teofil Nowosad trafił do Świdnika w 1955 roku. Ściągnięto go tu z Lublina, gdzie pracował w zjednoczeniu budownictwa miejskiego. Jednak jego wielką miłością była muzyka. Znając jego zdolności i kwalifikacje w tej dziedzinie, powierzono mu w naszym mieście prowadzenie zespołów muzycznych. Zgodził się pracować w Świdniku tym bardziej, że od razu dostał tu mieszkanie. Wkrótce otrzymał zadanie utworzenia Zakładowego Domu Kultury, którego został pierwszym kierownikiem. Do tej pory bowiem tą sferą działalności zajmował się Marian Furtak, kierownik oświatowo-kulturalny WSK-Świdnik.

Nie tylko WSK

- Historia Świdnika zaczyna się w latach 1951-1953, ale są to nie tylko dzieje Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego, jak należałoby sądzić po wielu publikacjach – wspomina Teofil Nowosad. - Wraz z rozbudową WSK i miasta, rozwijało się szeroko pojęte życie kulturalne Świdnika. Wydawać by się mogło, że w tak prowincjonalnym miasteczku działo się niewiele. Jednak ludzie, którzy tu zamieszkali potrafili wykazać się inicjatywą, pomysłowością, aktywnością i ambicją.
Po przyjeździe zobaczyłem obskurny barak, w którym znajdowała się sala widowiskowa na 400 miejsc. Była długa, więc siedzący na jej końcu niewiele widzieli. Po modernizacji stanęła w niej scena, a krzesła ustawiliśmy na lekko wznoszącej się podłodze. Prace wykonali pracownicy budowlani działu inwestycji zakładu. Dobrze współpracowało mi się z Kazimierzem Michalikiem, dyrektorem technicznym WSK. Obaj byliśmy inżynierami, więc łatwo było się nam porozumieć. Wpadłem na pomysł, by zaadaptować stojący obok drewniany barak, służący wcześniej ekipom budującym świdnickie bloki. Połączyliśmy oba budynki. Powstała w ten sposób kawiarnia, w której odbywały się sobotnie potańcówki, sylwestry, różnego rodzaju spotkania. Zarządzała nią bardzo operatywna młoda kobieta – Krystyna Gorodnik. Dzięki niej barak ożył. Wygospodarowaliśmy też pomieszczenia dla poszczególnych zespołów.

Chóry, teatr, balet

- W Zakładowym Domu Kultury działało kilka zespołów artystycznych: muzyczny, taneczny, teatralny, recytatorski oraz chóry i mniejsze zespoły wokalne. Początkowo był to młodzieżowy chór męski, a później mieszany. Zajęcia taneczne prowadziła Halina Kozera. Stworzyła doskonały zespół, zapraszany na wiele uroczystości w całym województwie. Natomiast Halina Prochowska z Teatru im. Osterwy prowadziła amatorski zespół teatralny, który wystawił, między innymi sztukę Aleksandra Fredry „Gwałtu co się dzieje”. W ZDK działały zespoły dziecięce, taneczne, teatralne, prowadzone społecznie przez nauczycielkę Zofię Górową. Pamiętam też, że wybitnym talentem recytatorskim był Jerzy Grygo.
Na sobotnich wieczorkach w kawiarni grał zespół instrumentalny Amore. Dużym powodzeniem cieszył się, utworzony później zespół muzyczny Ikersi, którego liderem był pianista Cezary Pasternak. Muzyczny Świdnik to również Henryk Maruszak, muzyk, dyrygent, pedagog. Kapelmistrz Zakładowej Orkiestry Dętej, przemianowanej później na Helicopters Brass Orchestra, także kierownik muzyczny orkiestry akordeonowej Społecznego Ogniska Muzycznego. Powstało ono przy ZDK, w 1955 roku. Na jego bazie, w 1973 roku utworzono Państwową Szkołę Muzyczną I stopnia. Każdego roku w zajęciach SOM uczestniczyło około 200 osób. W Świdniku działała też filia ogniska baletowego. Zajęcia prowadził Edward Odrobny, baletmistrz z Teatru Muzycznego w Lublinie. W zajęciach uczestniczyło około 40 osób, w trzech kategoriach wiekowych: dzieci, młodzież i dorośli. Na zakończenie roku szkolnego zatańczyli nawet fragmenty z baletu „Dziadek do orzechów” Piotra Czajkowskiego. Liczne było też grono plastyków amatorów, z Andrzejem Żubrem, naszym plastykiem i dekoratorem na czele. Amatorski ruch artystyczny rozwijał się bardzo szybko. Zarówno dzieci, jak i dorośli bardzo chętnie uczestniczyli w zajęciach. Oferta była tak bogata, że każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Ich dokonania mieszkańcy oglądali później na wszelkiego rodzaju spotkaniach, akademiach, koncertach i wystawach.

Waldorff pochwalił

Osiągnięcia kulturalne świdniczan doceniała także ogólnopolska prasa. Sam Jerzy Waldorff, słynny krytyk muzyczny odwiedził nawet nasze miasto. Był w Świdniku z okazji 15-lecia istnienia Społecznego Ogniska Muzycznego. W Polityce z 30 maja 1970 roku, napisał o tej wizycie: „… Tam muzyka naprawdę łagodzi obyczaje, a nawet – jak się zdaje – pomogła mieszkańcom wejść na ogólnie wysoki poziom kultury. Przed audytorium paruset słuchaczy, w większości młodych, miałem wykład o naszych zdobyczach minionego ćwierćwiecza w muzyce. Nie stosowałem żadnej taryfy ulgowej, a przecież słuchano i reagowano tak, jakbym życzył wielu zebraniom w Warszawie.
Później muzyka żywa. Akordeony, których dźwięku nie lubię, w licznym i dobrze przygotowanym zespole świdnickim brzmiały jak organy. ..Wyjeżdżałem wzruszony, a dodatkowo cieszył fakt, że dyrektorem Ogniska Muzycznego w Świdniku jest inżynier Teofil Nowosad. Podobnie, jak kierownikiem najlepszego wśród chórów studenckich Chóru Politechniki Szczecińskiej, jest także inżynier, Jan Szyrocki…”
Po trzech latach Teofil Nowosad odszedł z ZDK. Zmuszono go do tego po tym, jak zaangażował się w pracę społecznego komitetu budowy kościoła w Świdniku. Przez lata pracował w WSK-Świdnik, a popołudniami także w ognisku muzycznym. Później podjął się utworzenia państwowej szkoły muzycznej i został jej pierwszym dyrektorem. Uczył przedmiotów muzycznych.

Dyrektor poprosił

– Nie bardzo chciałem się zgodzić, bo miałem dużo obowiązków zawodowych, założyłem już rodzinę – wspomina Teofil Nowosad. – Skończyło się na rozmowie z Władysławem Janikiem, ówczesnym dyrektorem WSK, który wysłuchawszy moich tłumaczeń, wyszedł zza biurka, spojrzał na mnie i powiedział: Inżynierze, Janik ciebie prosi. No cóż, nie mogłem odmówić i po godzinach pracy zająłem się organizowaniem szkoły muzycznej. Miałem na to trzy miesiące. Musiałem przede wszystkim skompletować kadrę nauczycielską. Pisałem w tej sprawie do wyższych szkół muzycznych w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu i Gdańsku. Starałem się, by w nowo powstające placówce uczyć gry na kilku instrumentach, a nie ograniczając się jedynie do pianina, akordeonu i skrzypiec. Dużą pomocą służyły oczywiście władze wytwórni, organizacyjnie i finansowo, szczególnie jeśli chodziło o zapewnienie mieszkań pedagogom, którzy przyjechali z Wrocławia czy Gdańska. W 1976 roku, ze względów zdrowotnych, przestałem kierować szkołą. Jeszcze przez jakiś czas uczyłem kilku przedmiotów.
Muzyka, działalność kulturalna były darem losu, ale i wyzwaniem. Dzisiaj, po 58 latach powrót do tamtych czasów, jest dużą przyjemnością. Wspominam je z uśmiechem. Nie mam już kontaktów z kulturą, ze wspomnianymi przeze mnie ludźmi. Może czasem ich tylko mijam…

***

Dom kultury pełen życia

Jadwiga Warpas trafiła do Zakładowego Domu Kultury w Świdniku w 1967 roku. Namówił ją do tego Jerzy Czyżewski, ówczesny dyrektor tej placówki. Wcześniej, po ukończeniu łódzkiego Liceum Kulturalno-Oświatowego pracowała we Włodawie i Bychawie. Była instruktorem do spraw artystycznych.

Kultura na barakach

- Mimo kiepskich warunków lokalowych, bo ZDK mieścił się w barakach, rozwinęliśmy prężną działalność – mówi pani Jadwiga. – Zajmowałam się organizacją pracy zespołów artystycznych. W tym czasie było dużo grup dziecięcych, teatralnych, recytatorskich, muzycznych. Istniały 4 zespoły taneczne prowadzone przez Irenę Fabiańską i Halinę Kozyro. Ich członkowie uczyli się tańców ludowych i nowoczesnych. Ta forma spędzania czasu wolnego cieszyła się wtedy dużą popularnością, więc organizowaliśmy też kursy tańca towarzyskiego dla świdniczan. Garnęła się na nie szczególnie młodzież szkół średnich, by później móc zabłysnąć umiejętnościami na studniówkach. Wiele z nich chciało doskonalić swój warsztat, przede wszystkim w repertuarze standardowym i latynoamerykańskim, w ten sposób powstał klub tańca towarzyskiego. Cztery pary zdobyły na turniejach klasyfikacyjnych pierwszą klasę w grupie tańców D. Była to już końcówka lat 80. Wtedy też rozpoczął działanie amatorski klub filmowy i klub twórców amatorów. Młodzi filmowcy pisali scenariusze i robili kilkuminutowe etiudy. Mieli do dyspozycji dwie kamery filmowe i kamerę wideo. Ciekawostką jest kino letnie Pod chmurką, które uruchamialiśmy na świeżym powietrzu. Miało swoje miejsce przy łączniku, między barakami ZDK. „Prawdziwe” kino Przodownik, a później LOT mieściło się początkowo w budynku klubu Iskra, przy dworcu kolejowym Świdnik Miasto.
Pamiętam też, że w latach 60. W parku przy WSK była estrada, na której występowały nasze zespoły. Czasem odbywały się tam potańcówki. Planowaliśmy budowę tam muszli koncertowej, ale na projektach się skończyło.

Laury w Opolu i Kołobrzegu

W Ikarze, w soboty i niedziele były dancingi, a w czwartki młodzież bawiła się na tzw. fajfach. Do tańca grał zespół Amore, który później, po zmianach składu muzyków przekształcił się w Ikersów. Zaczęli wtedy grać muzykę bardziej ambitną, standardy jazzowe. Jeździli na przeglądy jazzowe, a ich dokonania znalazły uznanie w oczach tak znanych muzyków, jak Tomasz Stańko i Andrzej Kurylewicz. Ikersi zdobyli nawet pierwszą nagrodę, w kategorii debiuty, na festiwalu w Opolu oraz Złoty Pierścień w Kołobrzegu.
Dużą popularnością cieszyły się zajęcia klubu filatelistycznego. W latach 80. liczył on ponad 90 osób. Jego członkowie, co roku urządzali wystawy. Z tej okazji przygotowywali kopertę z okolicznościową pieczęcią. Jeden z filatelistów zdobył nawet złoty medal, na wystawie w Szwajcarii, za zbiór znaczków z dziedziny lotnictwa. Mieliśmy też klub komputerowy, liczący ponad 60 członków. Nie mogę nie wymienić orkiestry dętej, najstarszego zespołu ZDK, działającego od 1952 roku.
Około 1990 roku przenieśliśmy się do budynku kina LOT. W starym baraku trudno już było pracować. Oprócz złego stanu technicznego pomieszczeń, dokuczała nam ciasnota. Dysponowaliśmy tylko jednym budynkiem, drugi barak zburzony został kilka lat wcześniej. Do naszej dyspozycji była sala widowiskowa, dwa nieduże pomieszczenia biurowe i przy scenie, niewielka „dziupla” dla plastyków. To było zdecydowanie za mało. W kinie zabudowano na nasze potrzeby fragmenty holu, więc zespoły znalazły tam miejsce na działalność.
Mieliśmy również ofertę dla świdnickich seniorów. Były to trzy kluby: Złota jesień, Srebrna skroń i, tu mnie pamięć zawodzi, może to była Spokojna Przystań? Organizowaliśmy też wtorki kobiece, podczas których panie spotykały się z ciekawymi ludźmi, ale także z kosmetyczką, lekarzem. Praktycznie każdego dnia dom kultury tętnił życiem. Nasze pomysły i wysiłki, by zapewnić jak najciekawsza ofertę świdniczanom sprawiły, że ceniono nas w województwie. Wiele razy też nagradzano. Zespoły ZDK osiągnęły tak wysoki poziom, że chętnie wysyłano je zagranicę, by reprezentowały województwo i Polskę. Finansowo i organizacyjnie bardzo wspierał nas zakład i związki zawodowe.

Magisterka z kultury

W 1993 roku dom kultury przestał działać w zakładowych strukturach. Przejęło go miasto, a pani Jadwiga, po 35 latach pracy w kulturze, odeszła na emeryturę. Pamiątką podsumowującą jej zawodowy życiorys jest praca magisterska zatytułowana „Działalność Zakładowego Domu Kultury WSK w Świdniku w zakresie aktywizacji kulturalnej załogi”.
– Dużo się działo w kulturze, bo ludzie byli pełni zapału – mówi Jadwiga Warpas. - Młodzież garnęła się na zajęcia, ale również emeryci chcieli aktywnie uczestniczyć w życiu kulturalnym. Moim zdaniem, najważniejszą rzeczą w naszej działalności jest amatorski ruch artystyczny. Mam tu na uwadze szczególnie najmłodszych, którzy uczestnicząc w zajęciach, nie tylko nabywają umiejętności, na przykład tanecznych czy recytatorskich, ale także uczą się pracy w grupie, solidności, punktualności. Nasza działalność była także ważna dla dorosłych. Zakład rozrastał się, zatrudniał coraz więcej ludzi, pochodzących często z odległych miejscowości. Znaczna ich część mieszkała w czterech hotelach robotniczych. Staraliśmy się rozbudzić w nich aspiracje kulturalne, pokazać, jak można ciekawie spędzić czas wolny. Nasza działalność to także koncerty, w których brali udział znani artyści. Świdnik odwiedzili, między innymi Czesław Niemen, Piotr Janczerski i Niebiesko-Czarni, Krzysztof Krawczyk, Irena Santor, Halina Kunicka. Nie wszyscy pewnie pamiętają, że świdnickich Trampach, rozpoczynał muzyczną karierę Romek Lipko z Budki Suflera. Spotykając się, często wspominamy dawne czasy.

Anna Konopka

Głos Świdnika nr 42/2013