Ostatni żołnierz niepodległej Polski
Józef Franczak "Lalek"
Październik roku 1963. Świat powoli zapomniał już o wojennej tragedii. Coraz bera dziej popularny zespół The Beatles wydaje płyty Please Please Me i With The Beatles. W Polsce słucha się niebiesko-Czarnych. Na Kremlu nie ma już dawno Stalina, a w naszym kraju miejsce Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego zajęło SB i ZOMO. Rodzi się kolejne powojenne pokolenie.
A jednak, jeszcze w tym czasie, kilkuset ludzi zajmuje się tylko tym, jak zabić człowieka, jak zabić ostatniego żołnierza polskiej partyzantki. I po 24 latach walki samotnego już żołnierza komunistom udaje się zamordować Józefa Franczaka ps. „Lalek”.

Udaje się to zresztą tylko dzięki zdrajcy, którym okazał się Stanisław Mazur (wziął za to pieniądze, za które kupił dom w Świdniku), bratanek ojca Danuty Mazur, „narzeczonej Lalka” (ze względu na konspirację nie udało się im nigdy zawrzeć sakramentu małżeństwa, a urodzony z tego związku w roku 1958 Marek Mazur-Franczak, dopiero w 1992 roku, wyrokiem sądu, mógł zostać oficjalnie uznany za ich dziecko). Zwłoki oddano siostrze „Lalka” po dwudziestu latach, w roku 1983, oddano je zgodnie z azjatyckimi zwyczajami bolszewickich najeźdźców, bez głowy. Tak też go w rodzinnym grobowcu na cmentarzu parafialnym w Piaskach pochowano.
Dramat najbardziej znienawidzonego przez reżim żołnierza toczył się cały czas w okolicach naszego powiatu. Formalnie rozpracowanie rozpoczęto 16 listopada 1951 roku w ramach operacji o kryptonimie „Pożar”. Wykorzystano w tym celu aparat MO i SB, a do tego ok. 100 osób związanych z bezpieką i 27 tajnych współpracowników wśród osób, które mogły mieć kontakt z „Lalkiem”, zarówno z okolic Piask, jak i wśród rodziny. Z całą stanowczością należy stwierdzić, że bez pomocy okolicznej ludności, która do końca potrafiła zachować konspirację, ukrywanie „Lalka” nie byłoby możliwe.
21 października 1963 roku, we wsi Majdan Kozic Górnych, do gospodarstwa Jana i Wacława Beciów przyjechała grupa operacyjna SB-ZOMO, a w dokumentach znajdujemy taki opis końca „Lalka”: „Okrążenia zabudowań dokonano z podjazdu przez grupę operacyjną ZOMO, składającą się z 35 funkcjonariuszy, doprowadzonych do meliny przez dwóch oficerów Służby Bezpieczeństwa. Z chwilą okrążenia zabudowań Franczak wyszedł ze stodoły, pozorując gospodarza rozważał możliwość wyjścia z obstawy, a gdy został wezwany do (nieczytelne) chwycił za broń – pistolet, z którego oddał kilka strzałów. W tej sytuacji grupa likwidacyjna ZOMO przystąpiła do likwidacji. Franczak, mino wezwania go do zdania się, podjął obronę i wykorzystując słabe punkty obstawy pod osłoną zabudowań wycofał się około 300 m od meliny, gdzie podczas wymiany strzałów został śmiertelnie ranny i po kilku minutach zmarł”.
Historia Franczaka to także lekcja dla wszystkich dzisiejszych przeciwników IPN, otwierania archiwów, grzebania w teczkach, szukania sensacji. To właśnie dzięki temu, że udało się dotrzeć do dokumentów, udało się odkryć prawdziwego zdrajcę, dotychczas okoliczna ludność uważała, że wsypał Wacław Beż. Prawdę znamy dopiero od kilku lat, a warto na chwilę chociaż pomyśleć, jak czuł się człowiek, który musiał żyć z piętnem zdrajcy. Za wybitne zasługi dla niepodległości Polski, prezydent RP Lech Kaczyński nadał Józefowi Franczakowi pośmiertnie Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski.
Józef Franczak (1918-1963), przed wojną ukończył szkołę podoficerską żandarmerii w Grudziądzu. Po wybuchu wojny walczył na wschodzie. Aresztowany przez sowietów, po brawurowej ucieczce, trafił do Armii Krajowej. Pełnił funkcję dowódcy drużyny, a następnie dowódcy plutonu. Po wkroczeniu do Polski Armii Czerwonej wcielony do 2. Armii WP. Do stycznia 1945 roku stacjonował w Kąkolewnicy, gdzie sąd polowy gen. Karola Świerczewskiego skazywał żołnierzy AK na śmierć. Udało mu się zdezerterować , ale w 1946 roku został aresztowany przez Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa w Lublinie. We wspaniałej akcji zabił czterech aparatczyków UB i zbiegł do oddziału WiN kpt. Zdzisława Brońskiego „Uskoka”. W maju 1948 roku jego patrol wpadł w zasadzkę, z której bez szwanku wyszedł jedynie on sam, raniony w Wigilię Bożego Narodzenia 1948 roku, praktycznie działa sam, w pojedynkę walcząc z komunistycznym reżimem, rezygnując z szansy na amnestię i ujawnienie się. Wściekle śledzony przez bezpiekę, zabity zostaje dopiero w roku 1963.
Artur Soboń, sekretarz miasta
Głos Świdnika nr 40/2008
Fotografia pochodzi z zasobu Oddziałowego Biura Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów Instytutu Pamięci Narodowej - Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Lublinie
Źródło: AIPN Lu, 09/519, t. 1, k. 385/16.