Nowa przychodnia pięknym darem dla pracowników WSK
Ze wspomnień 20-latków

Rozpoczynając pracę w 1951 roku, tj. u zarania dziejów zakładu, który dziś uroczyście święci swoje 20-lecie, nikt z nas, nowo wstępujących, nie miał kontaktu z lekarzem zakładowym. Przyjęcie do pracy trwało krótko, tyle, ile czasu wymagało wypełnienie 8-stronicowej ankiety personalnej w trzech egzemplarzach i rozmowa z personalnym – zawsze krótka i miła. Budujący się zakład potrzebował ludzi, szczególnie tych z kwalifikacjami. Jako załącznik do ankiety każdy z nas miał aktualne świadectwo szczepienia duru i ospy, co stanowiło wystarczającą informację o stanie zdrowia. Wprawdzie w rejonie obecnego basenu stał baraczek, w którym mieściły się biura budowlane i czasem bywał tam lekarz internista lub stomatolog, najczęściej jednak była pielęgniarka, i mało kto korzystał z porad lekarza. Na terenie WSK, tj. w biurowcu zajmowanym obecnie przez straż przemysłową i w hali produkcyjnej (obecna ekspedycja) lekarza nie było. Nie było też żadnej opieki lekarskiej na terenie zakładu w tych pierwszych miesiącach roku 1951, ale już jesienią 1951, w małym budyneczku-baraku powstała izba lekarska. Barak stał w lesie, gdzieś w pobliżu obecnego magazynu odzieżowego (lasem wtedy zarastał obszar na którym powstał zakład). Z baraczkiem zapoznała się niewielka jeszcze załoga WSK i liczne w tym okresie załogi budowlanych, w czasie badań zorganizowanych przez Wojewódzką Stację Sanitarno-Epidemiologiczną. Pobrano próby krwi na WR. Wynik badań był zaskakujący – było to chyba pierwsze niechlubne miejsce we współzawodnictwie międzywojewódzkim. Zaostrzono wiec przepisy sanitarne. Odkażono dwie ubikacje i kilka drewnianych szaletów na terenie budowy, rozlepiono kilka uświadamiających afiszy. Do wspólnego kubka, wiszącego na łańcuszku nad wiadrem z kawą, użytkownicy zaczęli odnosić się dość podejrzliwie, zaopatrując się we własne naczynia. Odkażono też zawsze brudną stołówkę zakładową. Stołówka była już latem 1951 roku. Mieściła się w baraku przed zakładem i gotowała niezmienne zupę na rąbance na pierwsze danie, a kawał tejże rąbanki z ziemniakami na danie drugie. Z chwilą wybudowania i oddania do użytku nowej hali B-2 (dawniej 8-ki), a był to rok 1942, w pomieszczeniach przeznaczonych dla biur (obecnie biura kierownictwa wydziału montażu ostatecznego), jeden pokój otrzymało ambulatorium zakładowe, a naprzeciwko laboratorium zakładowe. Ambulatorium zakładowym „rządził” felczer p. Liwiak – w laboratorium zaś pracowali chemicy. Sąsiedzi zaprzyjaźnili się szybko. Pan Liwiak ratował często „podtruwających się” z racji pracy w prymitywnych warunkach chemików, a chemicy dostarczali sprzętu laboratoryjnego (zresztą bardzo ubogiego) i potrzebnych odczynników. Współpraca ta przetrwała do dziś, przez całe 20 lat. Nie brakowało też – z racji sąsiedztwa – sytuacji komicznych, kiedy pacjenci, a szczególnie speszone jak zawsze u lekarza pacjentki – rozbierały się po przyjściu do laboratorium, a rozebrane wyjaśniały cel wizyty ku uciesze bardzo młodych i wesołych chemików. Laboratorium – ambulatorium – przecież to tak łatwo pomylić. Pan Liwiak – felczer wojskowy – leczył skutecznie, zważywszy fakt, że cała załoga była młoda, a średnia wieku nie przekraczała 25 lat. Cho9roby zaś, to przede wszystkim wszelkiego rodzaju urazy, jak to zwykle bywa na budowie i bóle brzucha, do czego w niemałym stopniu przyczyniała się stołówka zakładowa. Przypadki poważniejsze odsyłano do Lublina.
W roku 1953 ambulatorium otrzymało oddzielne pomieszczenie w budynku zajmowanym obecnie przez wartownię. Ambulatorium składało się z 3 pokoi: poczekalni oddzielonej prowizoryczną ścianą od gabinetu zabiegowego i maleńkiego pokoju lekarskiego. Nowe ambulatorium objął lekarz Jarzyna. Pracowało już wtedy 2 felczerów i 2 pielęgniarki. Rozpoczęto pierwsze badania okresowe załogi. Wtedy właśnie po raz pierwszy zetknęliśmy się z lekarzem zakładowym. Jako lekarz zakładowy p. Jarzyna miał sporo pracy. Okres ten to gwałtowny wzrost produkcji. Za wszelką cenę wyrabiano i przekraczano normy, niezależnie od przygotowania stanowisk pracy, często nie zabezpieczonych, bez wentylacji. Nawet w galwanizerni wentylatory psuły się często. Stanowiska z benzyną nie posiadały wyciągów, lakiernie nie miały wentylacji, bo wentylatory nie nadeszły na czas albo przyszły niekompletne. W większości przypadków używano i stosowano wentylację naturalną, tj. otwierano okna i drzwi. Pracownicy wychodzili przed halę dla nabrania powietrza. To były lata 1950-1955. Ważna była produkcja, niezależnie od warunków pracy. Śmielsze głosy o poprawę warunków pracy traktowane były prawie jak sabotaż. Na montażu niterzy nitowali młotkami kadłuby po 10, 16, a nawet 18 godzin dziennie. Zarabiali bardzo dużo, normy były przekraczane, ale nikt z nich ani nikt za nich o zdrowiu nie myślał. Do produkcji wchodziły nowe materiały z importu, często nieznane. Nikt nie zachowywał ostrożności. Liczyła się wtedy cena narzędzi, cena sprzętu, cena produktu. Najmniej liczyło się ludzkie zdrowie.
Mimo złych warunków lokalowych, ambulatorium przeprowadzało badania okresowe i udzielało doraźnej pomocy. Badania specjalistyczne, laboratoria analityczne, gabinet stomatologiczny, poradnia dla kobiet – mieściły się na osiedlu, w którym był już ośrodek zdrowia (w pomieszczeniach obecnego szpitala).
Po lekarzach Jarzynie i Wolskim, którzy byli pionierami lecznictwa zakładowego w WSK, placówkę obejmuje lek. Górny. Nowy kierownik dąży do stworzenia – w dużym już zakładzie posiadającym jedynie ambulatorium – przychodni przyzakładowej. Jego zasługą, wynikiem starań i pracy jest przekazanie do adaptacji w roku 1968 suteryny budynku administracyjnego i przebudowa jej na przychodnię. Nowa przychodnia ma własne laboratorium analityczne, gabinet stomatologiczny obejmuje lek. Stroińska, pracuje kilku lekarzy specjalistów i kilkanaście pielęgniarek, z których 2 pracują do dziś. Są to przełożona pielęgniarek p. Stypka i p. Banaszewska.
Wkrótce przychodnia okazuje się za ciasna. Pacjenci nie mieszczą się w poczekalni przed gabinetami lekarskimi. W 1965 roku adaptowane zostaje drugie skrzydło suteryny. Przybywa kilka nowych pokoi, własna poradnia rentgenowska, gabinet fizykoterapii, chirurgiczny, dermatologiczny, fityzjatryczny. Następuje reorganizacja przychodni, wprowadzone zostają rejony przemysłowe. Umożliwia to stałą kontrolę i opiekę lekarzy rejonowych nad powierzonymi im rejonami i systematyczne badania pracowników. Rozrasta się laboratorium analityczne, powstaje laboratorium higieny pracy wykonujące analizy czynników toksycznych i badania środowiskowe na stanowiskach pracy w zakładzie. Mimo to rozrastający się zakład i powiększająca się stale załoga potrzebują większej liczby lekarzy, zważywszy ponadto fakt, że pracownicy zakładu objęci zostają lecznictwem zamkniętym. W 1971 roku, w Dniu Pracownika Służby Zdrowia, przychodnia otrzymuje skrzydło parterowe budynku administracyjnego. Po remoncie i adaptacji całość wygląda imponująco. Panuje wzorowa czystość i estetyka. Gabinety i pracownie otrzymują powiększone, wygodne, nowocześnie urządzone pomieszczenia. Rozrósł się personel – teraz to już cały sztab specjalistów czuwających nad zdrowiem załogi.
Nowa przychodnia to piękny dar dla załogi WSK, dla uczczenia jej 20-lecia. Oby służyła nam, pracownikom zakładu jako placówka zapobiegająca schorzeniom, czuwająca nad stanem zdrowia, nad warunkami pracy każdego pracownika. U progu otwarcia tej nowej placówki, życzymy jej kierownikowi lek. Górnemu, personelowi przychodni i sobie samym – załodze zakładu WSK po staropolsku „abyśmy tylko zdrowi byli…”

Krystyna Knapińska

Głos Świdnika nr 12-13/1971