Roman Szczerbakiewicz-człowiek motorowego klanu
Wspomnienie

4 września mija 9. rocznica śmierci Romana Szczerbakiewicza, zawodnika, trenera, działacza sekcji motorowej Klubu Avia. Przypominamy, jak opowiadał o początkach swojej kariery.

Roman Szczerbakiewicz – zawodnik, trener, działacz sekcji motorowej, wieloletni kontroler lotów WSK Świdnik. Z urodzenia warszawianin, ale do Świdnika przyjechał z Lubania koło Jeleniej Góry, gdzie trafił po wojnie ze zburzonej Warszawy.
- Moja przygoda z motocyklami rozpoczęła się właśnie w Lubaniu. Tu po zakończeniu wojny chodziłem do szkoły, pracowałem i jeździłem na motocyklu. Miałem wtedy 14 lat i poniemieckiego Zundappa. Wiosną 1952 roku byłem już w Świdniku, a wkrótce także mój ojciec i brat. Kilka miesięcy później, wspólnie z Januszem Jaworskim, założyliśmy klub motorowy. Było nam o tyle łatwiej, że trafiliśmy na wielkich entuzjastów sportu: Pawła Drożdżyńskiego, dyrektora handlowego WSK i prezesa klubu Stal oraz Wacława Kosza , kierownika transportu WSK. Pierwszym kierownikiem klubu motorowego był Jan Podeszwa, właściciel DKW-350. Janusz Jaworski jeździł SHL-125, robioną w Polsce na wzór niemieckiego DKW, a ja na Zundappie. W tym czasie bardzo ożywioną działalność prowadziły także klubu lubelskie wyposażone przeważnie w pochodzące z demobilu motocykle marki Harley Davidson lub poniemieckie NSU.
Przez pewien czas były praktycznie tylko dwa motory – mój i Jaworskiego, ale w pewnym momencie okazało się, że są pieniądze, więc dyrektor Drożdżyński kupił 14 motocykli SHL-125. Pozwolono nam dwa z nich sprzedać i za uzyskane w ten sposób pieniądze kupiliśmy skórzane ubrania i buty do startów. Wkrótce pozyskaliśmy NSU-350, na którym ja jeździłem. Pierwsze lata startów to wyścigi na ulicach Lublina i rajdy odbywające się w jego okolicach. Później Polski Związek Motorowy organizował dużo eliminacji: rajdowe, motocrossowe, wyścigowe. Wszystko wzorowano na angielskim sporcie motorowym, gdyż Anglia była kolebką tej dyscypliny sportu.
Z biegiem lat nasz klub rozrastał się, przybywało zawodników. Byli to, między innymi: Jerzy Liszka, Kryspin Kmiecik, Józef Bucior. Kierownikiem klubu został wspaniały człowiek Mieczysław Ziemiński. Zdobył dla nas dużo motocykli, na których wyszkoliło się wielu świetnych zawodników, a wśród nich Jan Kopiel, Jan Bucior, później Tadeusz Paterek, Edward Pranagal, Krzysztof Serwin. W latach 60. rozpocząłem pracę jako instruktor klubu. Przychodziła do nas ogromna rzesza młodzieży, więc zacząłem z nimi trenować. Urządzałem im szybkie slalomy. Tak bowiem łatwiej mogłem poznać zdolności i predyspozycje młodych ludzi. Najczęściej ćwiczyliśmy w lesie w Dużym Świdniku, w pozostałych z wojny dołach po bombach. Świetnym terenem do treningów okazał się Kazimierz z jego kamieniołomami, błotami, potokami i niewielkimi górkami. Po ćwiczeniach na śliskim, szczególnie po deszczu marglu, doskonale dawaliśmy sobie potem radę w wysokich górach. Rajdy sudeckie i tatrzańskie słynne były jako ciężkie, mordercze wręcz imprezy. Składały się na nie stawki motocrossowe , szybka jazda w terenie, a Polacy i Brytyjczycy robili jeszcze rajdy obserwowane. W obu rajdach – sudeckim i tatrzańskim startowali zawodnicy z 14 państw Europy. Duże sukcesy odnosił w nich mój młodszy brat – Jan, 3 razy zwyciężał w rajdzie tatrzańskim i 10 razy w rajdzie sudeckim. Józef Bucior i mój brat to jedni z najzdolniejszych zawodników klubu. Jeździli zawsze na indywidualne zwycięstwo. Natomiast ja, Kmiecik, później Kopiel i Domina ustawiani byliśmy na zwycięstwo klubowe. W 1958 roku zdobyliśmy drużynowe mistrzostwo Polski w rajdach patrolowych, a w latach 1963, 1964, 1965 mieliśmy klubowe mistrzostwo Polski. Rok 1963 przyniósł kolejną zmianę patrona zawodów. Po Stali, LOK i LPŻ stał się nim Klub Motorowy Avia Świdnik. Lata 70. to dalsze sukcesy. Przez cztery lata z rzędu 1970-1973, zdobyliśmy klubowe mistrzostwo Polski w rajdach obserwowanych. Przez 11 lat typowany byłem do kadry narodowej. Lubiłem startować w trudnych zawodach, na bagnach, przy złej, deszczowej pogodzie. Jeździłem wtedy na Jawie-250, która była solidnym i dość wytrzymałym motorem.
Starty w zawodach oznaczały również liczne podróże zagraniczne, o co nie było tak łatwo w tamtych czasach. Już w 1959 roku byłem w Anglii, dwa lata później we Włoszech. Zjeździłem niemal całą Europę. Do tej pory utrzymuję kontakty z zawodnikami poznanymi na międzynarodowych imprezach w Austrii, w Niemczech.

Roman Szczerbakiewicz przestał jeździć w 1972 roku, ale nadal żyje sportem. Działa w Auto-Moto-Klubie, o którego zawodnikach często piszemy na sportowej stronie Głosu. Przez wiele lat miał Yamahę 600. Wspólnie z synem przymierza się do zakupu nowocześniejszego motocykla. Syna pana Romana na motorze jeździ raczej turystycznie. Wybrał studia plastyczne.
W uznaniu zasług dla świdnickiego sportu Kapituła Plebiscytu na Najlepszego Sportowca i Trenera Świdnika na rok 1999 uhonorowała Romana Szczerbakiewicza pamiątkową statuetką. Jego osiągnięcia sportowe sprawiły, że zgłoszony został do plebiscytu 50-lecia PZM Lubelszczyzny.

Anna Konopka

Głos Świdnika nr 10/2000