Żałujemy Go wszyscy
Józef Mańko - wspomnienie

W czerwcu mija 43. rocznica śmierci Józefa Mańko, jeden z pionierów lecznictwa w Świdniku. Przypominamy sylwetkę wspaniałego lekarza i bezbłędnego diagnostyka, którego w latach 1952 - 1970 znała prawie każda świdnicka rodzina.

Żałujemy Go wszyscy
Pogrzeb zgromadził tłumy. Nad trumną pochylały się staruszki i dzieci, ludzie różnych profesji, którzy mimo deszczu zjechali z okolicznych miejscowości, aby oddać hołd Zmarłemu. W ostatnią podróż odprowadzali Go towarzysze walk partyzanckich, najbliżsi przyjaciele, znajomi i społeczeństwo miasta, w którym żył i pracował. Lekarze byli tak wzruszeni, że żaden z nich nie mógł powiedzieć słowa pożegnania.
Kim był człowiek, którego śmierć zasmuciła setki ludzi? Jak wielu z Jego pokolenia zdobywał wykształcenie w konspiracji, przy akompaniamencie strzałów karabinowych. Naukę łączył z walką w Batalionach Chłopskich, bo wymagała tego sytuacja, bo wówczas, w czterdziestych latach, bardziej byli potrzebni Polsce żołnierze jak uczniowie. Wojna nie zmieniła jednak jego zamiarów. Zrealizował swoje marzenia, skończył medycynę, zrobił specjalizację chirurgiczną. Kochał ludzi i leczył ich z prawdziwym poświęceniem. Cieszył się wielkim zaufaniem wśród pacjentów. Przychodzili do niego z różnymi dolegliwościami, przyprowadzali swoje dzieci, którymi zajmował się ze szczególną troskliwością.
Był wnikliwy, serdeczny i choć czasami "burczał" na pacjentów, wszyscy, którzy Go znali, wiedzieli że to nie poza, ale sposób bycia raz tuszujący zmęczenie, innym razem zdenerwowanie. Mówiono o Nim "nasz lekarz". To proste z pozoru określenie, zawiera cały sens serdecznych stosunków, jakie łączyły lekarza Józefa Mańko z pacjentami.
Kiedy żył i pracował, nie lubił słów uznania i podziękowań. Teraz bliżsi i dalsi znajomi lekarza wspominają Jego bezinteresowność, udane operacje, trafne diagnozy i troskliwą opiekę. Przychodził do leczonych pacjentów w nocy, przyjmował bez ograniczeń. Nie liczył czasu i sił, jeśli chodziło o zdrowie chorego. Z serdecznym sentymentem odnosił się do pracowników służby zdrowia i zbowidowców. Z tymi ludźmi łączyły Go przecież szczególne więzy. Równie serdecznie traktował nauczycieli. To właśnie dzięki namowom swojego pierwszego nauczyciela, tego z tajnych kompletów w okupowanym Garbowie, skończył medycynę, leczył dorosłych i dzieci, przywracał ludziom wiarę w życie.
Na trzy dni przed śmiercią, w wyniku rozstrzygnięcia konkursu, został ordynatorem oddziału chirurgicznego w jaszczowskim szpitalu, gdzie kilka lat pracował. Kochał chirurgię i cieszył się z tego awansu. Niespodziewana śmierć przerwała lekarzowi, w 44 roku życia, wszystkie plany.
Żałujemy go wszyscy: lekarza, społecznika - jak mało kto rozumiejącego powojenne przemiany, ukochanego ojca i syna.
Pamięć o Nim będzie droga dla wielu ludzi, których leczył zaniedbując swoje zdrowie.

Ch

Głos Świdnika nr 10/1970