ks. kanonik Tadeusz Nowak
Świdniczanin Roku 1998
Kontynuujemy cykl archiwalnych materiałów z Głosu Świdnika, prezentujący osoby wybrane przez Czytelników naszej gazety i uhonorowane tytułem "Świdniczanin Roku". Dzisiaj Świdniczanin Roku 1998 - ks. kanonik Tadeusz Nowak, proboszcz parafii pw. NMP Matki Kościoła.
- Jestem synem Ziemi Hrubieszowskiej. Pochodzę z liczącego kilka domów Filipina w parafii Grabowiec, znanej z walk toczonych przez partyzantów Armii Krajowej. Pod koniec wojny, kiedy przez strategicznie na wzgórzu położoną wioskę przetaczał się front, moja matka, ukryta w okopie, bliska rozwiązania modliła się: Boże, jeśli muszę zginąć, to przynajmniej uratuj to dziecko. A jeśli je uratujesz, to Ci je poświęcę. Kiedy analizuję swoje powołanie, myślę, że tu właśnie należy szukać jego początku. Zawsze czułem, że coś sprowadza mnie na drogę kapłaństwa, choć przyznam, że bardzo długo dyskutowałem z Panem Bogiem, czy powinienem...
Po drodze było słynne liceum imienia Jana Zamojskiego, zwane Akademią Zamojską i studium nauczycielskie o kierunku matematyczno-fizycznym. Jednak szło gdzieś za mną powodzenie ludzi: "a ten to chyba księdzem będzie". I po ukończeniu studium wstąpiłem do Wyższego Seminarium Duchownego w Lublinie, które było jednocześnie wydziałem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Nie były to lata łatwe, jako że oprócz opanowania wiedzy akademickiej trzeba było przejść całą formację osobowości, polegającą na rozwoju duchowym, pracy nad samodyscypliną, nauczeniu sie modlitwy. Wielokrotnie przychodziły momenty zwątpienia, ale wtedy przypominały się słowa wicedyrektora seminarium, obecnie biskupa w stanie spoczynku, księdza Bolesława Pylaka: "Nigdy nie podejmuj decyzji przed wakacjami. Poczekaj aż umysł wolny, odświeżony, wypoczęty podsunie ci decyzję właściwą". I jakoś tak się składało, że po wakacjach decydowałem, że pozostanę. Naturalnie z każdym rokiem, w miarę zbliżania się terminu święceń, ta decyzja była łatwiejsza, bardziej dojrzała i umotywowana.
Cala moja praca duszpasterska związana jest ze Świdnikiem. Pamiętam pierwsze dni w parafii w Kazimierzówce, którą tyle razy mijałem po drodze do Zamościa sądząc, że jest to po prostu większa przydrożna kapliczka. Pamiętam trudne chwile, kiedy wychodząc przed oddalony od skupisk ludzkich kościół nad szosę myślałem: "Boże, zaraz zatrzymam samochód i pojadę do domu". I chyba ksiądz Jan Hryniewicz zauważył tę moją nostalgię, bo jakby odgadując moje myśli, powiedział: "oj, chyba ty jeszcze chciałbyś pojechać trochę do domu". Jeszcze tego samego dnia wieczoru wyjechałem w upragnioną podróż. Dopiero nawał pracy po rozpoczęciu roku szkolnego pozwolił zapomnieć o tęsknocie.
Siedem lat w Kazimierzówce, to czasy trudne, ale i romantyczne. Maleńki pokoik z piecykiem opalanym węglem, tapczanikiem zrobionym przez ojca kolegi w Sitańcu i stołem kupionym na rynku w Zamościu, droga przez wypełniony wiosną i latem ptasimi glosami las do pracy w Świdniku. Czasami rower, który był najlepszym środkiem lokomocji, trzeba było ciągnąć za sobą, bo błoto wypełniło przestrzeń między kołem i błotnikiem, nie dając jechać.
Pamiętam radość z wiadomości przyniesionej przez księdza Jana, że będzie kościół w Świdniku. Organista myślał, że jakaś walka odbywa się na plebanii, bośmy wszyscy przewrócili księdza proboszcza na podłogę i tam go obściskiwali. Pamiętam też entuzjazm ludzi przy budowie tego pierwszego kościoła.
Czasy stanu wojennego były okresem największej integracji społeczności miasta z kościołem, największej życzliwości ze strony ludzi, mimo ogólnego pesymizmu i przygnębienia. Pamiętam, że kiedy chodziliśmy z wizytą duszpasterską ludzie pilnowali, żebyśmy zdążyli do domu przed nastaniem godziny milicyjnej. Z kolei po 1989 roku wina za trudności związane z transformacją ustrojową państwa była przez niektórych polityków przenoszona na Kościół. Niestety, spora część społeczeństwa w to uwierzyła.
Oprócz głoszenia Ewangelii obowiązkiem Kościoła jest również wychodzenie naprzeciw wyzwaniom, znakom czasu. Najważniejszym wyzwaniem w czasach komunizmu była walka o podstawowe swobody ludzkie. Po zmianie ustroju stały się nim działania na rzecz ludzi, którzy nie mogą sobie poradzić w nowych warunkach. Kościół stara się nieść nie tylko pomoc materialną, ale również dać im szansę rozwoju duchowego. Kościół działający w strukturach tradycyjnych nie był w stanie sprostać wyzwaniom współczesności. Nie umocniona, nie pogłębiona wiara oparta jedynie na tradycji okazała się zbyt słaba, by sprostać współczesnym zagrożeniom. Dlatego Kościół otworzył się na wszelkie formy działań wspólnotowych, których celem jest formacja duchowa ich członków. Stąd rozwój neokatechumenizmów, oaz młodzieżowych, grup metanoi, Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży. Co roku powstają nowe grupy tego typu i działa ich dziś w parafii kilkanaście.
Marzeniem każdego księdza jest, by doprowadzić do zbawienia jak największą liczbę ludzi poprzez zachęceni ich do uczestnictwa we mszy świętej, przyjmowanie sakramentów, angażowanie się w życie Kościoła. Bez takich marzeń powołanie kapłańskie jest puste. Marzeniem moim jako proboszcza tej konkretnej parafii jest, by oprócz rozwoju duchowego wspólnoty parafialnej, coraz piękniejsza była świątynia, w której spotykamy się z Bogiem. Oczywiście zdaję sobie sprawę z trudnej sytuacji materialnej naszego środowiska. Dlatego nie planuję wielkich inwestycji. Powoli jednak porządkujemy teren wokół kościoła, a i wnętrze świątyni zaczyna nabierać coraz bardziej estetycznego wyglądu.
Przy tym wszystkim nie zapominamy o znakach czasu, o których wspomniałem. Bardzo piękną inicjatywą, nie wiem czy spotykaną gdzieś poza naszą parafią, jest zwyczaj przynoszenia przez wiernych do kościoła w okresie rekolekcji darów dla ubogich. Czasem jest to paczka cukru czy butelka oleju, która uświadamia prawdę, że rekolekcje, to nie tylko sprawa między mną a Bogiem, ale także między mną a bliźnim; że nie można mijając biednego w drodze do kościoła powiedzieć, że jego ubóstwo jest tylko jego sprawą. Przypominają się słowa Chrystusa, który powiedział: "Biednych zawsze mieć będziecie". Przypominam sobie przypadek, kiedy na drobne wspomnienie o nieszczęściu pogorzelców z naszej parafii, jednej tylko niedzieli zebraliśmy ponad 2 tysiące złotych, które z wielką satysfakcją mogłem przekazać kobiecie dotkniętej nieszczęściem.
Organizowanej w parafii pomocy w nauce udzielają emerytowani nauczyciele. Co ciekawe, świdnickie szkoły już oficjalnie kierują do nas na korepetycje swoich uczniów. Młodzież oazowa odwiedza w szpitalach chorych zapomnianych przez rodziny. Młodzież, która chce spędzić czas inaczej niż w zadymionym dymem papierosowym lokalach może przyjść do kawiarni internetowej. Organizowane są tu już i zabawy sylwestrowe i obchodzone osiemnastki. Przyjęła się też inicjatywa polegająca na ułatwieniu ludziom bezrobotnym bądź studentom znalezienia choćby dorywczej pracy. Byłem prawdziwie rozrzewniony, gdy w Wigilię duża grupa młodzieży spędziła w kawiarence kilka godzin na śpiewaniu kolęd w oczekiwaniu na pasterkę. Myślę że dowodzi to, iż Kościół nie jest oderwany od problemów społecznych, ale tkwi w nich głęboko i stara się uczestniczyć w ich rozwiązywaniu.
Wysłuchał Jan Mazur
Głos Świdnika nr 5/1999
Fot. Agnieszka Wójcik