Wspomnienia przy pomniku

Miesiąc Pamięci Narodowej, kwiecień, przypomina okres wojny i okupacji. Naród polski w czasie okupacji hitlerowskiej tyle wycierpiał, że trudno o tym zapomnieć. Szczególnie trudno tym, którzy doznali bolesnych krzywd z rąk okupanta bądź byli świadkami hitlerowskich zbrodni. Człowiekiem, który na własne oczy widział masowe ludobójstwo, jakiego Niemcy dopuścili się w lesie krępieckim, jest Ryszard Bielak z Kolonii Krępiec.

- Jesienią 1942 roku – wspomina R. Bielak – Niemcy przywieźli do lasu transport więźniów, którzy pogłębili i poszerzyli doły po dawnych kamieniołomach oraz wykopali kilka nowych. W sumie wykopano cztery doły różnej wielkości. Miały 8 do 15 metrów szerokości, 30 do 40 długości i około 4 do 5 głębokości. Nikt wtedy nie wiedział, do czego będą potrzebne. Niektórzy sąsiedzi mówili nawet, że Niemcy robią tu magazyny. Z czasem jednak przestaliśmy o nich mówić, ponieważ przez kilka miesięcy nikt tu się nie pokazywał. Wiosną następnego roku znowu hitlerowcy przywieźli transport więźniów, którzy te doły pogłębili i uporządkowali. I na tym się skończyło.

Sprawa wyjaśniła się dopiero na początku drugiej dekady maja 1943 roku, a dokładnie w środę, ponieważ właśnie tego dnia wybierałem się na targ do Piask. Rano pamiętnej środy wysłano mnie jeszcze do pobliskiego sklepu po zakupy. Po drodze spotkałem około 30-osobową grupę niemieckich żołnierzy w białych mundurach. Pamiętam, że jeden z nich łamaną polszczyzną zapytał mnie czy w tym sklepie są papierosy. Powiedziałem, że tak, ale jeden z jego kolegów ofuknął go i na tym się skończyło. Kiedy wróciłem do domu, po jakimś czasie od strony lubelskiej szosy doleciał mnie straszny krzyk i płacz. Mogła być wtedy godzina ósma. Gdy podszedłem trochę bliżej, zobaczyłem dzieci i młodych ludzi wysiadających z niemieckich samochodów wojskowych, wkoło żołnierzy z bronią gotową do strzału i z psami. Zrozumiałem, że dzieje się coś niedobrego i ukryłem się między drzewami.

Gdy wszystkich wyrzucono z samochodów, z młodych więźniów uformowano kolumnę, którą otoczyli żołnierze. Większość dzieci i młodzieży szła o własnych siłach. Natomiast chorych i niemowlęta nieśli starsi koledzy. Wszystkich Niemcy pognali w stronę dołów. Po drodze nie zauważyłem specjalnego oporu. Dzieci oczywiście rozpaczały i wzywały pomocy. Ale kto miał im pomóc? O ucieczce nie było mowy. Gdy jedna dziewczyna wyszła na dwa kroki z kolumny – natychmiast została zastrzelona.

Egzekucję widziałem z odległości około 200 – 300 metrów. Patrzyłem wprawdzie przez lornetkę, ale mimo to wszystkiego nie mogłem zobaczyć, bo zasłaniały mi drzewa. Niemniej napatrzyłem się i tak na straszne rzeczy. Najpierw na polanie kazali im się rozebrać, a ubrania złożyć w jedno miejsce. Później pognali ich nad same doły. Tutaj widziałem straszną szarpaninę. Wyglądało na to, że żołnierze od starszych dzieci wydzierali niemowlęta i maluchy. Wydawało mi się także, jakby tymi dziećmi uderzano o drzewo a następnie wrzucano do dołu. Natomiast większe dzieci wchodziły na kładkę i po krótkiej serii karabinowej spadały na dół. Po kilkunastu minutach zrezygnowałem z podglądania, widok był straszny.
Kiedy skończyło się rozstrzeliwanie dzieci, usłyszałem pojedynczy strzał karabinowy. Wtedy z szosy lubelskiej ruszyła następna kolumna więźniów. Ze starszymi hitlerowcy rozprawili się szybciej. Całość trwała nie dłużej niż 15 do 20 minut. Potem znowu pojedynczy strzał przy dołach i kolejna kolumna więźniów ruszyła z szosy. Trudno mi powiedzieć po ile osób liczyła każda kolumna. W każdym bądź razie przywożono ich 9 samochodami, które bez przerwy kursowały na trasie Krępiec – Majdanek – Krępiec, od ósmej do szesnastej. Przez cały ten czas słychać było krzyki, płacz i strzelanie.

Czy komuś tego dnia udało się uciec, tego nie wiem. Wiem tylko, że niedaleko miejsca straceń Niemcy zabili jakąś kobietę i mężczyznę. Może po prostu tamtędy przechodzili, albo przyszli zobaczyć co się tu dzieje. Około siedemnastej pod nasz dom przybiegła jakaś kobieta i pamiętam, że powiedziała te słowa: czy nie ma nikogo? Nie czekając jednak na odpowiedź pobiegła w kierunku szosy. Jak się wkrótce okazało, były to jej ostatnie słowa. Na skraju lasu natknęła się na patrol niemiecki i tu została zabita. Prawdopodobnie ta kobieta wydostała się z dołu, bo przecież nie wszyscy byli zabici.

Następnego dnia przed wschodem słońca chciałem wszystko zobaczyć z bliska, poszedłem na miejsce egzekucji. Najpierw zobaczyłem stos ubrań i obuwia. Później zbliżyłem się do dołów. Wszystkie wypełnione były ludzkimi ciałami. Głosów żadnych nie słyszałem. Widok nie do opisania. Ciała powykrzywiane, pokrwawione. Z niektórych wyprute wnętrzności. Po paru minutach stamtąd uciekłem.
Tego dnia nikt się tutaj nie pojawił. Dopiero w piątek Niemcy przywieźli więźniów, którzy uporządkowali teren, a zwłoki posypali chlorem i przysypali ziemią. W sobotę czy w niedzielę przyszedłem tutaj jeszcze raz. Ziemia miejscami jeszcze drgała. W pewnym momencie uderzył mnie straszny widok. Na sośnie zobaczyłem krew, delikatne włoski, kawałki skóry wbite w korę i coś jakby mózg. Zrozumiałem wtedy, że tu odbywały się egzekucje najmłodszych.

Parę dni a może tygodni po egzekucji, Niemcy znowu przywieźli transport więźniów, którzy trochę bliżej szosy przystąpili do kopania dołów. Jak się później okazało, grzebano w nich ludzi zamordowanych na Majdanku. Przywozili ich przez dwa miesiące. Codziennie po dwie przyczepy zwłok.
W okolicy żniw jeszcze raz zjawili się tu hitlerowcy z więźniami. Tym razem przywieźli ze sobą szyny kolejowe, stare ramy samochodowe i inne żelastwo, z którego zrobili olbrzymi ruszt, na którym palili zwłoki zabitych w Majdanku. Ciała układali warstwami – warstwa mężczyzn i warstwa kobiet. Przekładali tak, bo podobno ciało kobiece lepiej się pali. Palenie trwało od sierpnia 1943 roku gdzieś do połowy 1944 roku. Popioły ludzie przesiewali przez sito, chyba szukali złota, następnie rozsiewali je po podlubelskich polach.

Następny straszny widok przyszło mi jeszcze zobaczyć w dwa lata po wyzwoleniu. W 1946 roku przyjechała tu jakaś międzynarodowa komisja badania zbrodni hitlerowskich. Po obejściu wszystkiego, co tu było, przeprowadzono ekshumację zwłok zakonników, których Niemcy wymordowali w 1942 roku. Kiedy odkryto grób, okazało się, że były w nim także kobiety. Widziałem nawet kobietę z przytulonym do siebie dzieckiem. Widocznie zabito ich razem. Zresztą cały las usiany jest mogiłami. Od 1942 roku hitlerowcy ciągle rozstrzeliwali tu grupy więźniów.

W 1960 roku postawili tu pomnik. Pisze na nim, że w tym lesie zginęło 300 tysięcy ludzi. To bardzo dużo. Mnie się jednak wydaje, że chyba więcej.

Notował Adam Łysakowski

Głos Świdnika nr 14/1985