Mi(a)ster Raczyński sportowy ambasador Świdnika
60 lat Avii Świdnik

Marian Raczyński – trener, ratownik, propagator nauki pływania, wielokrotny medalista mistrzostw świata masters w pływaniu. Chociaż od kilku lat mieszka w Lublinie, nadal trenuje pływaków Avii Świdnik. W ubiegłym roku dokonał nie lada wyczynu. Na rozegranych w San Francisco Mistrzostwach Świata Masters w pływaniu zdobył dwa brązowe medale. Były to jedyne trofea zdobyte przez siedmioosobową reprezentację Polski. W tym roku Pan Marian obchodzi 55-lecie kariery sportowej.

- Obserwując Pana podczas pracy na pływalni, wydaje się, że dopiero w wodzie cieszy się Pan życiem. Woda to Pana żywioł. Pewnie jest Pan nawet zodiakalnym Wodnikiem?

- Ależ nie. Moim znakiem zodiaku są Bliźnięta. Woda jednak od zawsze odgrywała wielką rolę w moim życiu. Urodziłem się w 1936 roku, w Międzyrzecu Podlaskim. Po wojnie, w 1948 roku, z rodziną wyjechaliśmy na ziemie odzyskane. Znaleźliśmy swoje miejsce w Dzierżoniowie Śląskim. Było to miasto włókiennicze, z pięknym poniemieckim basenem. Na tym basenie jako uczeń stawiałem swoje pierwsze sportowe kroki. Z czasem zauważyłem, że pływanie sprawia mi coraz większą frajdę. W roku 1953, na zawodach pływackich, poznałem legendarnych pływaków, między innymi słynnego rekordzistę świata Marka Petrusewicza. Poprawiałem rekordy młodzików i juniorów, które on wcześniej ustanawiał. W następnych latach byłem członkiem reprezentacji Polski. Zdobyłem wtedy setki medali mistrzostw Polski w stylu motylkowym.

- Kiedy i w jakich okolicznościach związał się Pan ze Świdnikiem?

- Podczas zawodów w 1969 roku zgłosili się do mnie działacze i rodzice zawodników klubu Avia z propozycją szkolenia ich dzieci. Zgodziłem się bez namysłu. We wrześniu spakowałem cały swój dobytek na ciężarówkę i przyjechałem do Świdnika. Pamiętam ten dzień. Miasto bardzo mi się spodobało. Było tu dużo zieleni i piękny ośrodek sportowo-rekreacyjny. Zostałem kierownikiem technicznym pływalni. Mieszkałem tu prawie 10 lat. W 1993 roku przeniosłem się do Lublina. Jednak od strony zawodowej nadal jestem związany ze Świdnikiem, jako trener i nauczyciel pływania.

- Założył Pan sobie jakiś szczególny cel podejmując pracę w nowym klubie?

- Tak. Postanowiłem doprowadzić pływaków Avii do czołówki krajowej i udało mi się to. Musieli pływać dwa razy dziennie, dostawali odpowiednie posiłki, dopasowałem plan zajęć szkolnych do harmonogramu treningów. Najlepszym zawodnikom zorganizowałem indywidualny tok nauczania. To była na owe czasy innowacja. Tylko w Świdniku i Mielcu stworzono wtedy klasy sportowe i obowiązkową naukę pływania w II i III klasach szkoły podstawowej. W ciągu trzech lat staliśmy się najlepszą sekcją młodzieżową w kraju. Największe sukcesy osiągaliśmy w 1974 roku. Zdobyliśmy trzecie miejsce kategorii seniorów, pierwsze miejsce w młodzikach i piąte miejsce w kategorii juniorów. Przykłady? Zbyszek Wiechnik zdobył w 1972 roku siedem złotych medali. Bogdan Adampolski to jeden z pierwszych medalistów mistrzostw Polski. Najprzyjemniejszym wydarzeniem było dla mnie zmierzenie się z elitą europejskiego pływania. Pierwszy raz w historii czterech zawodników z naszego klubu: Zdzisław Stypiński, Zbigniew Wiechnik, Kazimierz Siennicki i Bogdan Adamkowski startowało w sztafecie 4x200 m stylem dowolnym. Był to wtedy najlepszy team w kraju.

- Wróćmy do pańskiego ubiegłorocznego sukcesu – występu w USA, gdzie zdobył Pan dwa brązowe medale w kategorii masters. To – przypomnijmy – tylko jeden z wielu sukcesów, jakie odniósł Pan startując w tej kategorii…

- Pierwszy start nastąpił w 1997 roku na mistrzostwach Europy w Pradze, gdzie zająłem drugie miejsce. W w998 roku na mistrzostwach świata w Casablance zdobyłem na dystansie 400 m stylem zmiennym złoty medal. Następne dwa złote medale w 2001 roku na Majorce. W Nowej Zelandii wywalczyłem kolejne dwa złote krążki. Muszę powiedzieć, że zawody masters to niezwykła impreza. Tysiące ludzi w jesieni życia startuje w nich nie tylko dla zwycięstwa, ale także dla samego pływania. W San Francisco, gdzie odbywały się ubiegłoroczne zawody, miałem około 30 rywali w swojej konkurencji. W sumie przyjechało tam około 4 tysięcy zawodników ze wszystkich kontynentów.

- Czy w bieżącym roku przewiduje Pan również zagraniczne wojaże?

- Tak, we wrześniu wezmę udział w Mistrzostwach Europy Masters w Słowenii. Wkrótce zacznę przygotowania do tego występu. Jednak największą przyjemność sprawia mi trenowanie najmłodszej grupy zawodników Avii. Trenuję dziewięciu chłopców w różnym wieku. Mam nadzieję, że zaczną w przyszłości odnosić poważne sukcesy. Mam głownie na myśli dwóch: Macieja Basiuka i Sebastiana Leszmana. W maju wystąpią na korespondencyjnych Mistrzostwa Polski.

- Cały czas mówimy o pływaniu wyczynowym, mistrzowskim. A jak z umiejętnością pływania radzą sobie przeciętni mieszkańcy naszego miasta?

- Uważam, że umiejętności zależą od środowiska. W Świdniku, który posiada dwie kryte pływalnie i jedną odkrytą, nie jest źle. Dzięki tym obiektom i obowiązkowej nauce pływania w szkołach około 80% świdniczan potrafi pływać. W miastach, gdzie nie ma pływalni wskaźnik ten nie sięga nawet 50%. A warto pływać. Nawet jeśli młody człowiek nie osiągnie znaczących sukcesów, to pływanie doskonale zharmonizuje jego ciało. Pozwoli mu na sprawdzenie swoich sił we wszystkich innych dyscyplinach.

- Codziennie dojeżdża Pan z Lublina do Świdnika, ale śmiało można o Panu powiedzieć – świdniczanin…

- Oczywiście. Jestem bardzo związany z tym miastem. Chciałbym, aby nadal miało swój niepowtarzalny urok. Mam nawet trzy życzenia związane ze Świdnikiem. Po pierwsze – chciałbym żeby powstał tu dworzec kolejowy z prawdziwego zdarzenia, czysty i nowoczesny. Drugie marzenie – żeby znalazły się pieniądze na dalsze funkcjonowanie ośrodka sportowo-rekreacyjnego Avii. Trzecie życzenie – chciałbym wystartować na mistrzostwach Europy lub świata z … nowej płyty świdnickiego lotniska. Mam nadzieję, że to się kiedyś uda.

- Dziękuję za rozmowę.

Sławomir Socha

Głos Świdnika nr 10/2007