Biliśmy wszystkie kluby
60 lat Avii Świdnik

Stanisław Grześ (na zdjęciu z prawej strony, z Janem Szczerbakiewiczem, 2012 r.) pracował w lubelskiej FSC. Trenował kolarstwo w przyfabrycznym klubie Stal FSC. Wcześniej trenował boks. Jako siedemnastolatek wystartował w wyścigach na trasie Puławy – Nałęczów i tam został wypatrzony przez Jerzego Korbę, szkoleniowca FKS Stal Świdnik (tak wtedy nazywał się nasz klub). W ciągu trzech dni pan Stanisław stał się pracownikiem WSK.

- Do pracy przyjmował mnie Paweł Drożdżyński, dyrektor handlowy wytwórni, jednocześnie prezes klubu i szybko skierował do testowania motocykli - wspomina Stanisław Grześ. - W lutym 1955 r. Jan Szczerbakiewicz, ówczesny mistrz Polski w klasie 125 ccm, powiedział: "Dawaj tego małego knota, sprawdzimy co potrafi". Na dworze śnieg po kolana. Wyjechaliśmy, a ja nie zamierzałem okazywać respektu przed starszymi kolegami. Później skonsternowani, pytali, gdzie nauczyłem się tak jeździć motocyklem. Dla mnie to nic nowego. Moim pierwszym motocyklem był Harley, jeździłem nim prawie od dziecka.
We wrześniu 1956 r. pojechałem na pierwszy rajd do Hrubieszowa. Zająłem trzecie miejsce. Po kilku startach byłem trzeci w okręgu. Stanowiliśmy wtedy zgraną ekipę. W jej skład wchodzili: Jan Kopiel, Jan Szczerbakiewicz, Roman Szczerbakiewicz, Józef Bucior, Kryspin Kmiecik. W latach 60. założono zakład doświadczalny motocykli. Ściągnięto wszystkich czołowych zawodników. Odeszliśmy od objeżdżania motocykli seryjnych. Na czym polegała praca w zakładzie? Wszystkie badania kół, piast, szczęk odbywały się na motocyklach próbnych. Jeździliśmy przez cały sezon. W zimie musieliśmy przejechać 150 km, a w lecie 250 km dziennie. To zaowocowało doświadczeniem w zawodach.
Do 1965 r. jeździłem na motocrossy, które traktowaliśmy jako trening, a rajdy jako docelowe zawody. W 1963 r. Jerzy Brendler namówił mnie na wyścigi. Do największych osiągnięć zaliczam dwukrotne zwycięstwo w Biegu o Złoty Kask Dziennika Łódzkiego. W roku 1970 zaczęły się rozmowy z Japończykami na temat produkcji w WSK motocykla Yamaha. Gdy przyjechał wiceprezes koncernu, poprosiłem dyrekcję, by namówiła Japończyków na podarowanie nam przynajmniej jednego wyścigowego motocykla. Za miesiąc – ku mojemu zdziwieniu i ogromnej radości – dotarły do klubu 3 Yamahy – 125 ccm, 250 ccm i 350 ccm. Dzięki temu, jako pierwszy rajdowiec w Polsce, zacząłem startować w zawodach zagranicznych na japońskim motocyklu. To była wielka nobilitacja. Maszyna wzbudzała zazdrość wielu moich kolegów. Byłem jedynym w Polsce zawodnikiem startującym we wszystkich klasach motocyklowych i zawsze plasowałem się w czołówce. Z chwilą zaprzestania produkcji motocykli w Świdniku, umarł też sport motorowy. Karierę zakończyłem w 1983 r. Dobra passa sportów motorowych trwała w Świdniku ponad 30 lat. W klubie mieliśmy wielu utytułowanych zawodników, między innymi Jana Szczerbakiewicza, zdobywcę 28 tytułów Mistrza Polski, Jerzego Brendlera, Romana Szczerbakiewicza, Eugeniusza Rechula, Krzysztofa Serwina i wielu innych.
Od lat 60. do końca działalności klubu motorowego, czyli do początku lat 80., wygraliśmy około 30 zawodów o mistrzostwo Polski. Biliśmy wszystkie kluby. Z jednej strony mam satysfakcję, że nikt nam tych sukcesów już nie odbierze, ale jednocześnie czuję smutek, bo cała praca świdnickich konstruktorów i zawodników poszła na marne. O złotych czasach sportów motorowych możemy, przynajmniej na razie, mówić tylko w czasie przeszłym.

Wysłuchał Sławomir Socha

Głos Świdnika nr 14/2007
Fot. Agnieszka Wójcik (2012)