Połączył nas wspólny wróg
Zbigniew Biały o świdnickich spacerach
Obchodzimy trzydziestą pierwszą rocznicę świdnickich spacerów. Były one niezwykłą formą protestu mieszkańców naszego miasta przeciw wprowadzeniu przez stanu wojennego i kłamstwom reżimowej propagandy. W porze nadawania Dziennika Telewizyjnego, świdniczanie spontanicznie przemierzali ówczesną ulicę Sławińskiego, dając wyraz swojego oburzenia. Przypominamy, jak o tamtych doniosłych chwilach opowiadał w ubiegłym roku Zbigniew Biały, kierownik Ośrodka Sportowego Avia, wtedy młody pracownik WSK.

- Miałem niespełna 23 lata i przepracowany niecały rok w zakładzie. Zatrudniłem się w lecie 1981 roku, kiedy w zakładzie trwało budowanie struktur związku zawodowego Solidarność. To był okres nadziei na zmiany w życiu Polaków. Jednak gdy ogłoszono stan wojenny, przyjąłem to jako straszny cios, chociaż byłem młodym człowiekiem i nie ze wszystkich zagrożeń zdawałem sobie sprawę. Myślałem, że wraz z nadejściem stanu wojennego nadzieje na zmiany w Polsce zostały na długo pogrzebane. Jednak parę tygodni później zatlił się pierwszy promyk światła - świdnickie spacery. Dziś nie potrafię sobie przypomnieć, kto dał sygnał, by wyjść z domów. Informacja rozchodziła się spontanicznie. Przyłączyłem się chyba w drugim dniu akcji.
- Już wtedy dało się odczuć niezwykłość tego wydarzenia?
- Oczywiście. Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Rzeka spokojnie spacerujących ludzi w mroku beznadziei i niepewności, którą zaserwował nam komunistyczny reżim. Odczuwałem to jako zarówno manifestację szczególnie dezaprobaty wobec ówczesnej władzy, jak i telewizji, która w sposób bardzo zafałszowany i spreparowany przekazywała obraz rzeczywistości. Stąd wzięło się wystawianie odbiorników telewizyjnych w oknach przy ulicy dawnej Sławińskiego, a dzisiejszej Niepodległości. Przodowali w tym mieszkańcy mieszkań na parterze. To było coś niezwykłego i wcześniej niespotykanego. Co mnie do dziś zdumiewa - dało się wtedy odczuć wiele wzajemnej sympatii, życzliwości i solidarności mieszkańców Świdnika, czyli to, czego dziś w kontaktach, w dużej mierze nam brakuje. Ponadto dała się zauważyć jednolitość społeczeństwa. Połączył nas wspólny wróg, przeciwko któremu występowaliśmy. Dziś go nie mamy i chyba najwyraźniej w społeczeństwie polskim łatwiej jest budować jedność na zasadzie walki z wrogiem, niż na zasadzie znalezienia pozytywnego celu, do którego konsekwentnie możemy dążyć. Wtedy walka ze złem uosabianym przez Związek Radziecki była jednoznaczna. Spacerowali wszyscy – młodzi, starzy, a nawet ci, którzy mieli problemy z poruszaniem się.
- Czy na te pozytywne reakcje kładł się cień strachu przed represjami, które groziły uczestnikom spacerów?
- Za uczestnictwo w spacerach nie groziły sankcje poważniejsze niż oberwania pałką milicyjną. Większy strach towarzyszył przy poważniejszych działaniach, na przykład w momencie ogłoszenia stanu wojennego, gdy ogłosiliśmy strajk okupacyjny, a czołgi stały przed bramą zakładu. Poważniejsze represje zdarzały się także podczas nielegalnych obchodów patriotycznych rocznic, na przykład 11 listopada. Dwukrotnie płaciłem grzywny orzeczone przez kolegium do spraw wykroczeń za uczestnictwo w takich zgromadzeniach. Nie przypominam sobie jednak, aby zdarzały się zatrzymania podczas spacerów.
-Spacery zaczęły mocno niepokoić władzę, skoro postanowiła przesunąć godzinę milicyjną na godzinę 19.
- Nie przejmowałem się tym. Jako młody człowiek nie wyobrażałem sobie powrotów do domu przed tą godziną. Wracałam później, wiedząc ile ryzykuję. Często wiązało się to z kolportażem nielegalnych wydawnictw.
-Dzięki spacerom o Świdniku było głośno nie tylko w Polsce…
- Informacja o Świdniku w postaci podziemnych biuletynów Solidarności rozchodziła się mimo blokady informacyjnej. Pomagały też skutecznie rozgłośnia polska Radia Wolna Europa oraz BBC. Po latach rozpierała mnie duma, gdy podróżowałem po Polsce, a ludzie z odległych części kraju dowiadując się, że pochodzę ze Świdnika - mówili – ach, to miasto, w którym były spacery…
- Czy z perspektywy lat można powiedzieć, że spacery miały głęboki sens?
- Przede wszystkim dały wyraz naszym przekonaniom, niezależności. Pobudzały inne miasta w kraju do podejmowania sprzeciwu wobec władzy i na pewno ta rola została spełniona. Wspomnienia o spacerach niosą także głęboką naukę dla młodych, którzy teraz są u progu kariery zawodowej. Oni nie spotkali się w swoim życiu z sytuacją, kiedy wolność była aż tak ograniczona. Wystawanie w kilometrowych kolejkach po wędlinę, to dla nich abstrakcyjny żart. Te 30 lat to ocean czasu dzielący dwie różne epoki.
- Pojawiają się jednak socjologiczne badania, które ujawniają coraz większą akceptację czy też sympatię dla czasów komuny. Młodzi ludzie twierdzą wręcz, że stanie w kolejkach nie było niczym strasznym…
- Wcale się nie dziwię, że właśnie w taki sposób patrzą na naszą najnowszą historię. Nie mają pojęcia jak się wtedy ciężko żyło. My, którzy znamy tamte realia, za rzadko mówimy o tych czasach. Warto tę prawdę przekazywać, aby młode pokolenie potrafiło rozróżnić czym jest dobro, a czym zło. Trzeba tu oddać ukłon w stronę Miejskiego Ośrodka Kultury, który często organizuje wspomnieniowe imprezy, choćby te upamiętniające świdnickie spacery. To krok we właściwą stronę.
- Dziękuję za rozmowę.
Sławomir Socha
Głos Świdnika nr 6/2012
Fot. Sławomir Socha