Szkoła lubelskiego nokautu
Waldemar Kowalski o złotych latach świdnickiego boksu

Historia świdnickiej sekcji pięściarskiej liczy sobie dokładnie tyle samo lat, co historia świdnickiego sportu. Pierwszy bokserski pojedynek pięściarze Avii, występujący jeszcze pod nazwą Stali, stoczyli w 1952 roku, z Budowlanymi Lublin. Od początku 1953 roku spotkania bokserskie rozgrywano w Zakładowym Domu Kultury. Rok później rozpoczął się bój o II ligę. Ta sztuka udała się dopiero trzy lata później. W Świdniku coraz szybciej rosła liczba kibiców pięściarstwa, którzy początkowo z braku odpowiedniego miejsca w mieście zmuszeni byli oglądać spotkania ligowe swoich idoli w hali lubelskiego „Koziołka”.
Jednym z pierwszych architektów złotych lat świdnickiego boksu był Henryk Kukier, trzykrotny olimpijczyk i wielokrotny mistrz i reprezentant kraju. W barwach Avii zdobył w 1960 roku indywidualne mistrzostwo Polski. Po zakończeniu kariery zawodniczej został szkoleniowcem Avii i przez kilka lat związany był ze świdnickim klubem. Nasza drużyna w latach 1970-77 walczyła w I lidze bokserskiej, zdobywając w sezonie 1972/73 piąte miejsce. Filarem tych sukcesów była swoista „armia zaciężna” złożona z wybitnych pięściarzy, ściągniętych do miasta helikopterów z różnych stron Polski przez świdnickich działaczy sportowych. Barwy Świdnika reprezentowali wówczas: Waldemar Kowalski, Tadeusz Góralski, Wiesław Furmankiewicz, Andrzej i Jan Andrachiewiczowie, Ryszard Petek, Ryszard Sitkowski, Józef Radziewicz, Jerzy Wiater, Józef Wyszomirski, Mieczysław Wółkiewicz i Józef Czyszczoń.
W 1964 roku w barwach Avii zadebiutował Waldemar Kowalski. – Początkowo trenowałem w drużynie Warmii Olsztyn – wspomina nasz były zawodnik. - Podczas jakiegoś meczu wypatrzył mnie Stefan Dudzik, świdnicki działacz sportowy. To on ściągnął mnie do Avii. W Świdniku otrzymałem mieszkanie i świetne warunki do rozwoju. Panowała wtedy w drużynie niezwykła atmosfera rywalizacji i zaangażowania. Każdy zawodnik musiał walczyć o swoją pozycję w zespole. Gdy pracę z nami rozpoczął trener Zbigniew Cebulak stworzyliśmy zespół na miarę krajową.
• Szybko otrzymał Pan przydomek „bombardier ze Świdnika” albo „król lubelskiego nokautu”…
- Ten pierwszy został mi nadany przez Mieczysława Kruka, świdnickiego komentatora sportowego. Moją indywidualną cechą był piekielnie mocny prawy sierpowy. Utarło się po pewnym czasie przekonanie, że jeśli Kowalski nie „przewróci” przeciwnika na deski, to jest z nim coś nie tak. Nie było jednak łatwo. Na początku kariery w Świdniku przegrałem trzy walki. Bałem się o swoją pozycję w drużynie, ale później było coraz lepiej. Ze 176 stoczonych walk przegrałem około 20. Nie pamiętam, ile pojedynków wygrałem przed czasem. Nawet gdy trafiałem w ringu na swoich kolegów z Olsztyna, to boksowaliśmy bez taryfy ulgowej. Publiczność kochała takie spektakularne walki. Zdarzało się, że podczas meczów ligowych Avii pojawiało się w świdnickiej hali dwa tysiące kibiców, a następne dwa gromadziło się przed nią przy głośnikach, przez które spiker relacjonował przebieg walk.
• Pana najbardziej pamiętna walka?
- To walka z drużyną Górnika Wesoła o awans Avii do ekstraklasy. Trener Cebulak, nie chcąc, abym spotkał się z Marianem Kasprzykiem, złotym medalistą z Tokio, przesunął mnie do innej wagi. Niska przegrana dawał Avii szansę w rewanżu. Okazało się jednak, że trener Kasprzyka zrobił ten sam manewr i w konsekwencji spotkaliśmy się w ringu. Pierwszy pojedynek odbył się na Śląsku. Kasprzyk chyba trochę mnie lekceważył i trzymał lewą rękę zbyt nisko. Zobaczyłem wtedy szansę na swój prawy sierpowy. Trafiłem go dwukrotnie, po czym sędzia odesłał go do narożnika. Dzięki temu zwycięstwu przegraliśmy tylko 12:8. Rewanż w Świdniku okazał się również dla nas szczęśliwy. Kasprzyk nie przyjechał razem z drużyną. Wszyscy myśleli, że bał się ponownego spotkania i został w domu. Okazało się, że to taktyczny fortel gości. Kasprzyk pojawił się w Świdniku tuż przed spotkaniem. Marian wyciągnął wnioski z poprzedniej walki i trakcie decydującego pojedynku nie odsłaniał już głowy. Przez 9 długich minut trwała zażarta wymiana ciosów i niepewność co do losów meczu. W trzeciej rundzie Kasprzyk „pociągnął” mnie lewym sierpowym. Z trudem zniosłem ten cios, ale udało się dotrwać do końca. W ten sposób w Świdniku wygraliśmy 13:7, zdobywając awans do ekstraklasy.
• Który z ówczesnych zawodników Avii stanowił najmocniejszy filar świdnickiego boksu?
- Bez wątpienia Ryszard Petek. To ikona świdnickiego sportu. Świetnie wyszkolony technicznie zawodnik. Nie dawał się „zbić”, nawet gdy trafiał na mocniejszego od siebie przeciwnika. Petek ma na swoim koncie tytuły: brązowego medalisty mistrzostw Europy z Rzymu 1967 r., brązowego medalisty mistrzostw Europy z Bukaresztu 1969 r., dwukrotnego mistrza Polski i wielokrotnego reprezentanta naszego kraju. Trzeba jeszcze dodać wiele innych znakomitych krajowych pojedynków, które Petek stoczył, jak choćby w finale mistrzostw Polski z Jerzym Kulejem w 1968 roku.
• Nie wszyscy wiedzą, że Świdnik był miejscem narodzin boks zawodowego…
–To właśnie w Świdniku odbywały się przygotowania do pierwszej walki zawodowej w Polsce i tu odbył się pierwszy nabór kandydatów na pięściarzy zawodowych. Jurek Kulej ściągnął do Świdnika legendy boksu Przemysława Saletę, Dariusza Michalczewskiego i Andrzeja Gołotę, który właśnie w Świdniku stoczył swoją ostatnią walkę przed wyjazdem do USA. Pomogliśmy zdobyć licencję świdniczaninowi Andrzejowi Dziewulskiemu, który wygrał walkę z Albertem Sosnowskim, pretendentem do tytułu mistrza świata WBC. Sędziowałem również cztery walki zawodowe. Jedną z nich była walka Przemysława Salety z Larry’m O’Connollem. Niestety, boks zawodowy wymaga dużych nakładów finansowych i nasze przedsięwzięcie nigdy nie zostało do końca zrealizowane.
• Czy boks w wydaniu sprzed 30 czy 40 lat, różni się od obecnego?
- Przede wszystkim tradycyjny boks jest dzisiaj w odwrocie. Nie mamy w kraju tylu drużyn, co kiedyś. Dyscypliną tą zawładnęła komercja. Obecnie wszystkie chwyty, nawet te niebezpieczne, są dozwolone. Kiedyś obowiązywała technika, taktyka i czystość walki. Brutalne sceny, które oglądamy dziś w ringu wywołują niedowierzanie i niesmak wśród tych, którzy wychowali się na tradycyjnych kanonach boksu. Młodzi ludzie nie garną się do pięściarstwa, gdyż na zawodowstwo nie stać każdego. Kiedyś bezpieczny byt zapewniały zawodnikom władze miasta i przedsiębiorstwo, które wspierało klub. Toczyła się nawet cicha rywalizacja między najpopularniejszymi dyscyplinami, ale boks zawsze był w czołówce. Teraz to już historia.
***
Schyłek lat 80 przyniósł kryzys świdnickiego boksu. Transformacja ustrojowa, a co za tym idzie problemy finansowe, z którymi zaczął borykać się klub, wymusiły zawieszenie działalności sekcji pięściarskiej. Jesienią 2003 roku zarejestrowano Gminno – powiatowe Towarzystwo Bokserskie Avia Świdnik. Szkoleniem młodych pięściarzy zajął się Józef Radziewicz, dawny zawodnik Avii, współautor jej największych sukcesów. Józek potrafi przyciągnąć na treningi nowych adeptów sztuki pięściarskiej, którzy z powodzeniem startują w mistrzostwach Polski czy w finale Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży. Sukces wymaga jednak czasu i pracy. Czy młodzi zawodnicy będą w stanie przywrócić blask świdnickiemu pięściarstwu? Miejmy nadzieję.
Sławomir Socha
Głos Świdnika 18/2012
fot. archiwum Waldemara Kowalskiego