Dedal ze Świdnika
Listopadowe wspomnienia

Stanisław Kasperek był wybitnym pilotem, wieloletnim kierownikiem Aeroklubu Świdnik, instruktorem szybowcowym i śmigłowcowym. W swój ostatni lot odleciał 30 czerwca 2011 r. Dziś przypominamy wywiad, jakiego udzielił w październiku 2010 r., po otrzymaniu Honorowego Wyróżnienia im. Dedala.

Szybowanie w przestworzach było odwiecznym pragnieniem człowieka. Swoje marzenia o lataniu spełnił Stanisław Kasperek, pochodzący ze znanej rodziny lotniczej: brat Ryszard – pilot, instruktor samolotowy, nieżyjący już bratanek Janusz - trzykrotny mistrz świata i czternastokrotny mistrz Polski w akrobacji samolotowej. W październiku, za wieloletnią pracę i wybitne zasługi w kształceniu i wychowaniu lotników, Stanisław Kasperek otrzymał Honorowe Wyróżnienie im. Dedala. Odebrał je w Górskiej Szkole Szybowcowej na Żarze.

Wyróżnienie wręczane jest tylko raz w roku, jednemu instruktorowi. Stanisław Kasperek to drugi świdniczanin, który je otrzymał. Wcześniej uhonorowano nim gen. pilota Tadeusza Górę.

- W ciągu 45 lat pracy zawodowej zdobył Pan mnóstwo nagród, medali, odznaczeń. Czym jest dla Pana statuetka Dedala?

- Wyróżnienie stanowi uwieńczenie mojej pracy jako instruktora i szkoleniowca lotniczego. Jest to nagroda szczególna, bo docenili mnie koledzy lotnicy z całej Polski. Spośród wielu wspaniałych instruktorów wybrali mnie, więc tym bardziej się cieszę.

- Skąd się wzięło Pana zainteresowanie lotnictwem?

- Jak byłem małym brzdącem, brat zrobił samolot z listewek obitych gontami, ze skrzydłami z papy. Kilku jego kolegów niosło konstrukcję na plecach, a ja siedziałem w środku, w kabinie. W pewnym momencie obrócili samolot, ale zapomnieli, że nie jestem przypięty pasami. Wypadłem i tak zaczęła się moja miłość do akrobacji. Przykład brałem z brata, bo on wcześniej zaczął latać. Później sam, w modelarni lotniczej w Niemcach, budowałem modele latające. Kiedy miałem 15 lat, skierowali mnie na kurs szybowcowy. Po kilku latach rozpocząłem szkolenie na samolotach, uzyskałem uprawnienia instruktora.

- Później był aeroklub i praca w Zakładzie Usług Śmigłowcowych w Świdniku?

- W 1958 roku, po wyjściu z wojska, trafiłem do świdnickiego aeroklubu, gdzie objąłem stanowisko szefa wyszkolenia. Po dwóch latach zostałem również kierownikiem aeroklubu. Pełniłem obie funkcje przez 18 lat. Później zaproponowano mi pracę w WSK, na stanowisku szefa wyszkolenia pilotów śmigłowcowych. Był to bardzo intensywny okres, zarówno pod względem szkolenia podstawowego, jak i specjalistycznego – odbywaliśmy loty agrotechniczne i przeciwpożarowe.

- Co było Panu bliższe?

- Obie prace kochałem jednakowo. Przez 45 lat pozostałem wierny lataniu. Aeroklub był o tyle ciekawszy, że to były moje młode lata. Kochałem pracę z młodzieżą. Braliśmy udział w przeróżnych zawodach - w akrobacji, w nawigacji, uczestniczyliśmy w zlotach. Natomiast praca w Zakładzie Usług Śmigłowcowych, obecnym Heliseco, łączyła się z wieloma wylotami za granicę. Jako pilot lub instruktor, uczestniczyłem w akcjach agrolotniczych i przeciwpożarowych w Europie i Afryce. Zwiedziliśmy świat, nie wydając na to złotówki. Mało tego, jeszcze nam za to zapłacili.

- Wróćmy do akrobacji samolotowej, w której odnosił Pan ogromne sukcesy...

- Pokochałem akrobacje samolotowe, bo mogłem się w nich zrealizować. Jak nie wykonało się ładnie figury, to sędziowie dobrze nie ocenili. Dlatego zawsze się starałem, żeby wyszło jak najlepiej. A potem miałem satysfakcję, że się udało, że zdobyłem medal, wyróżnienie. Akrobacje samolotowe to również walka ze swoimi słabościami. Trzeba być twardym, odważnym, a do tego rozsądnym. Na szczęście zawsze miałem dobre zdrowie. Mogłem cały dzień kręcić akrobacje i nic mi nie było.

- Ciężko jest szkolić młodych pilotów?

- Nie jest to łatwe zadanie. Trzeba mieć odpowiednie podejście do ucznia, no i samemu dużo umieć. Nauka pilotażu polega na wytłumaczeniu, ale przede wszystkim na pokazaniu w praktyce. Należy mieć również bardzo dużo cierpliwości, nie wolno się denerwować. Trzeba umieć nawiązać przyjacielski kontakt, ale jednocześnie nie może być mowy o spoufalaniu się. Instruktor musi przestrzegać dyscypliny lotniczej, inaczej katastrofa gotowa. Mam wielu uczniów. Wspominam ich często, zawsze z wielkim sentymentem. Nikogo specjalnie nie wyróżniam. Wszystkich traktuję jednakowo, bardzo ich szanuję. Minęło już tyle lat odkąd odszedłem z zawodu, a nadal mnie odwiedzają. Jest to bardzo miłe.

- W 1998 roku zakończył Pan swoją zawodową karierę...

- Po 45 latach pracy, ze względu na stan zdrowia, przeszedłem na emeryturę. Pogodziłem się z tym, chociaż nie ma co ukrywać, brakuje mi latania. Z lotnictwem nadal mam jednak styczność. Często sędziuję na różnych zawodach. Górale powiedzą, że nie ma nic piękniejszego niż góry, ale dla mnie to latanie jest najpiękniejsze. W samolocie przeżywa się niezapomniane chwile. Na przykład lot nad chmurami. Z ziemi widać, że są ciężkie, szare. Wylatuje się nad nie samolotem, a tam piękne błękitne niebo, pod spodem zaś białe baranki chmur. Kto tego nie doświadczył, ten nie zrozumie. To po prostu trzeba przeżyć.

- Dziękuję za rozmowę.

Agnieszka Wójcik

Głos Świdnika nr 40/2010r.