Tomasz Wójtowicz
Zamiast grzechotki dawali mi piłkę

- …Te koty siedzą tu zawsze?
- Nie, w dodatku niektóre tylko czasem dają się pogłaskać.
- To po co je Pan trzyma?
- Same trzymają się domu…
cierpliwość. Pierwsze pytanie: gdzie zaczynał Pan trenować siatkówkę i jak znalazł się w Świdniku – przyjmuje z politowaniem…
- No przecież wszyscy mnie o to pytają…ale OK, odpowiem…..ojciec grał w siatkówkę, potem został trenerem Motoru i Avii. Mama też była siatkarką. Podobno zamiast grzechotki dawali mi do zabawy piłkę….to jak miałem skończyć?….
- …Czyli siatkówka w genach?
- Na to wygląda…
- Trochę to dziwne, że wielka siatkówka narodziła się w Świdniku zamiast w Lublinie…
- Być może zabrakło solidnego sponsora, jakim w Świdniku była WSK. W każdym razie zarówno MKS, AZS, jak Lublinianka czy Motor reprezentowały przyzwoity poziom. Kilku chłopaków przeszło zresztą do Świdnika, między innymi Heniek Siennicki i Andrzej Łuszczuk…
- Pamiętam taki czas, kiedy Pan, jako siatkarz Avii, grał w II lidze i w młodzieżowej reprezentacji Polski. Mylę się?
- Zawsze byliśmy zespołem z ambicjami. Nawet w drugiej lidze. Z ojcem, jako trenerem, z mocnym składem….
- …Weszliście wreszcie i do I ligi...
- Tak, a potem weszliśmy na jeszcze większe obroty i gdyby nie straszny wypadek pod Bogucinem, tragiczna śmierć Henia Siennickiego, i Zdzisia Pyca, kto wie, może zdobylibyśmy mistrzostwo Polski - szczególnie cenne, bo polska siatkówka zawsze była sportem narodowym.
- A Płomień Milowice? Nie stanąłby wtedy na drodze do mistrzostwa?
- W Płomieniu grało chyba z 6 reprezentantów Polski. Nie mieliśmy takiego składu, ale wygrywaliśmy z nimi w domu.
- Pamiętam zerwane rynny i wybite okna w hali sportowej…tak kibice starali się dostać na mecze Avii w tym czasie…no i chyba ze dwa razy wynik 3:2 po przegranych dwóch setach na początku meczu – to dopiero była nagroda za wspinaczkę…
- Tak? Nie wiedziałem o aktach wandalizmu (śmiech) … byłem wtedy na rozgrzewce…
- A ja brałem podręcznik angielskiego i siedziałem na trybunach dwie godziny przed meczem.
- Serio? to mieliśmy wtedy naprawdę silny zespół…
- ...trener Jerzy Welcz….
- …był współautorem naszych sukcesów. Obaj trenerzy mieli zawodnicze doświadczenie. Ojciec był samorodnym talentem, miał świetne relacje z drużyną. Welcz był teoretykiem-specjalistą, miał kontakt z Hubertem Wagnerem i reprezentacją. Obaj uzupełniali się w Avii doskonale.
- Avię z lat 70. porównałbym do fenomenu piłkarskiej drużyny Górskiego. Spotkało się kilkunastu zawodników, którzy mieli autentyczny talent, trafili na świetnych trenerów i wspólnie potrafili to wykorzystać. Przecież w kolejnych latach, mimo, że baza i warunki finansowe nie zmieniły się aż tak bardzo, wynik sportowy nigdy się już nie powtórzył.
- Może nie wszystkie transfery były trafione. Poza tym nasz skład był bardziej stabilny, wywodził się z ludzi miejscowych, związanych ze Świdnikiem i Lublinem
- Problemu z zapełnieniem hali wtedy nie było. Wręcz trzeba było dobudować drugie skrzydło trybun.…
- Ludzie na Lubelszczyźnie kochają siatkówkę do dziś. Może, w jakimś stopniu i my się do tego przyczyniliśmy Podczas meczów Avii, na parkingu przy hali, stały autobusy z rejestracjami z najdalszych zakątków regionu. Często zdarza mi się komentować w Polsacie mecze z katowickiego Spodka, a nawet z Gdańska, widząc na trybunach transparenty z nazwami różnych miast Lubelszczyzny, również Świdnika.
- Polska siatkówka jest sportem narodowym pełną gębą. Nie ma w niej miejsca na import.
- Nie ma, jeśli mówmy o reprezentacji. Cieszę się natomiast, że nasi zawodnicy są przedmiotem atrakcyjnego eksportu siatkarskiego, do najsilniejszych klubowych ekip Europy. Uczą się tam i zarabiają pieniądze. Również polska siatkówka klubowa nie kupuje śmieci. Grają w niej najlepsi.
- Stać nas na to….
- To dobrze, bo klasowy zawodnik powinien zarobić w czasie zawodowej kariery na start w życie po jej zakończeniu. Mądrzy to wykorzystują, a większość siatkarzy, to mądrzy ludzie.
- Polska siatkówka jest dzisiaj ogromnym bogatym, w każdym szczególe profesjonalnym przemysłem. W latach 70. nie było takich pieniędzy, a sukces sportowy był bardzo porównywalny, jeśli nie większy. Co było tego przyczyną?
- Mieliśmy wtedy zupełnie inną motywację. Jeździliśmy za granicę, a przecież nie każdy Polak miał nawet paszport. To my uczyliśmy zachodnie kluby profesjonalnej gry w siatkówkę, bo de facto to właśnie oni byli amatorami. Pod względem sportowym znacznie ich przewyższaliśmy. Oczywiście widzieliśmy, że i tak jeżdżą lepszymi samochodami, ale były to wątpliwe uroki ustroju, w którym przyszło nam wtedy żyć.
- Pracuje Pan w Polsacie…
- I próbuję wykorzystać wiedzę o dyscyplinie sportu, którą wiele lat uprawiałem w Świdniku, Warszawie, Parmie…..
- Czym są dla Pana barwy żółto-niebieskie?
- Symbolem największych sukcesów…no i wspomnieniem młodości, która nie zna pojęcia „kalkulacja”
- Polska siatkówka jest przemysłem wykreowanym przez samą siebie i ludzi, którzy – na szczęście dla niej – uznali, że da się talent przerobić na sukces medialny, finansowy, na show. Słowem - profesjonalizm w każdym calu. Klubowe mistrzostwa świata korzystały z polskiego wynalazku challengeu wymyślonego przez Plus Ligę i Polsat.
- …nie udzielę skomplikowanej odpowiedzi. Ten system jest prosty i obiektywny.
- Mieszka Pan sobie pod Lublinem….
- W uroczym otoczeniu. Cenię sąsiadów, kocham konie, chociaż niestety już ich nie hoduję…

Jan Mazur, Głos Świdnika nr 42/2012