Skrzydlaci mistrzowie
60 lat Aeroklubu Świdnik
Historia świdnickiego aeroklubu rozpoczęła się latem 1952 roku, kiedy to grupa techników i inżynierów lotniczych, skierowanych do pracy w WSK, wystąpiła z inicjatywą utworzenia aeroklubu przyzakładowego. Kilka miesięcy później, 11 października, nastąpiła oficjalna rejestracja pod nazwą Aeroklub Fabryczny. Jego pierwszym kierownikiem został Zbigniew Piasecki.
Wspomnieniami z pracy w aeroklubie podzielił się z nami Ryszard Kasperek, pilot, instruktor samolotowy, szef techniczny aeroklubu w latach 1956 – 1961. Nestor świdnickiego lotnictwa, zdobywca licznych nagród, medali i tytułów, jednakowo kochał szybowce, samoloty oraz śmigłowce i ani przez chwilę nie żałował wyboru życiowej i zawodowej drogi.
Równie wielki wkład w rozwój świdnickiego lotnictwa i aeroklubu wnieśli pozostali członkowie rodziny Kasperków, nieżyjący już brat pana Ryszarda Stanisław – pilot, instruktor szybowcowy i samolotowy oraz syn Janusz - trzykrotny mistrz świata i czternastokrotny mistrz Polski w akrobacji samolotowej.
Trudne początki
- Do aeroklubu przyszedłem zaraz po wojsku, w roku 1954 – wspomina Ryszard Kasperek. - Zacząłem pracę jako mechanik, później zostałem szefem technicznym, a od 1963 r. pracowałem jako instruktor samolotowy. Na lotnisku stał wtedy tylko drewniany hangar. Biuro aeroklubu znajdowało się w baraczku, przy stacji kolejowej. Wysokooktanowe paliwo przywoziliśmy z Warszawy albo dostawaliśmy z zakładu. Wyposażenie mieliśmy bardzo skromne. Trochę szybowców, na przykład treningowe Salamandry i szkolny ABC. Była wyciągarka, ale bez traktora. Kiedy wiatr się zmienił, przepychaliśmy ją z jednego końca lotniska na drugi. Wymagało to naprawdę dużego wysiłku. Mieliśmy też samolot Po-2, popularnie zwany kukuruźnikiem, na którym instruktor Ryszard Kosioł wyszkolił pierwszą w Świdniku grupę pilotów: Irenę Pietrzak, Jana Cholewę, Andrzeja Ciesielskiego, Juliana Kaletę, Wojciecha Trawińskiego. Dopiero później aeroklub dostał Junaki, Zliny, Gawrony. Zacząłem latać szybowcem, ale początkowo nie wytrzymywałem fizycznie. Bardzo rzucało i było mi niedobrze. Dopiero, kiedy poleciałem dużym, dwumiejscowym, jakoś się udało. Dostałem Srebrną Odznakę Szybowcową, co oznaczało, że mam 5 godz. w powietrzu, przelot ponad 50 km, przewyższenie ponad 1000 m. Potem zrobiłem Złotą Odznakę. Musiałem przelecieć 300 km, na wysokości 3 tys. ponad pułap wyczepienia się od samolotu. Namówił mnie do tego brat, który był już kierownikiem aeroklubu. Powiedział: „Leć, ściągnę cię z każdego miejsca”. Poleciałem więc do Warszawy i z powrotem. W sumie wylatałem na szybowcach ok. 600 godzin.
Trzeba też wspomnieć, że pierwszą Srebrną Odznakę Szybowcową dla aeroklubu zdobył w 1953 r. Olgierd Ginejko, natomiast pierwszą na Lubelszczyźnie Złotą Odznakę Szybowcową, z trzema diamentami, uzyskał w 1959 r. członek aeroklubu Henryk Ignasiak.
Chociaż praca w początkowych latach istnienia aeroklubu nie należała do najłatwiejszych, Ryszard Kasperek podkreśla, że nikt nie narzekał. Wszyscy byli pełni zapału, młodzież garnęła się do latania. Pomagał też zakład, jeśli nie finansowo, to zawsze można tam było coś naprawić, przerobić. Czasami zdarzały się też niebezpieczne chwile, niekoniecznie związane z samym lataniem.
- Któregoś dnia dwaj piloci polecieli kukuruźnikiem, by rozrzucić ulotki – opowiada R. Kasperek. - Wracając zahaczyli o linię wysokiego napięcia. Nikomu nic się nie stało, ale dolecieli nad lotnisko z uszkodzonym śmigłem, wyrwanymi lotkami, a jeszcze przed samym lądowaniem odpadła rura wydechowa. Byłem wtedy szefem technicznym, więc pilot przyszedł do mnie i mówi: „Panie Ryszardzie, trzeba to jakoś ukryć, bo mnie wyrzucą”. Postawiliśmy więc samolot gdzieś w kącie, wymieniliśmy uszkodzone części. Ale kierownik, akurat był to ktoś nowy, dowiedział się o tym od jakiegoś „życzliwego” i doniósł na pilota do Aeroklubu Polskiego w Warszawie. Na szczęście tam nie roztrząsano za bardzo tej historii i nie ponieśliśmy żadnych konsekwencji.
Spadochrony i modele
Dużym powodzeniem cieszyły się skoki spadochronowe. Swego czasu sekcja spadochronowa była najliczniejsza i najlepiej działała. Instruktorami byli Izydor Popik i Zdzisław Chyliński.
- Wznosiliśmy się na 3 tys. metrów, by potem 50 sekund opadać – wyjaśnia pan Ryszard. - Wtedy skakaliśmy jeszcze z kukuruźnika. Siedziało się w pierwszej kabinie, a na odpowiedniej wysokości trzeba było wyjść na skrzydło. Pilot patrzył, gdzie mniej więcej jesteśmy, dawał znak i skakaliśmy. To było niesamowite uczucie. Potem zacząłem latać na samolotach i wtedy to ja wywoziłem ludzi w górę. Niektórzy byli naprawdę bardzo przestraszeni. Ale kto chciał latać samolotem, miał obowiązek wykonać 3 skoki ze spadochronem.
Mało kto wie, że oprócz szkolenia pilotów i skoczków spadochronowych, aeroklub przez kilka lat prowadził też własną wytwórnię prefabrykatów modelarskich. Stała się ona prekursorem produkcji zestawów do samodzielnego montażu, a na rynek krajowy dostarczyła aż 40 tys. kompletów modeli.
- Wytwórnia mieściła się w budynku, który dostaliśmy po Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego, tu gdzie dziś znajduje się straż pożarna - mówi R. Kasperek.- Kierownikiem aeroklubu był Jarosław Staroszczak. W WSK robili wtedy drewniane łopaty do pierwszych śmigłowców i zostawało dużo odpadów, więc je wykorzystywaliśmy jako prefabrykaty. Pamiętam, że w tym budynku znajdowała się też wytwórnia wody oraz kawiarnia, w której na suficie rozpostarty był spadochron. Wszyscy chcieli tam przychodzić, bo to była wtedy nowość.
Super Kasper Akrobat
W 1958 roku, pracę w świdnickim aeroklubie rozpoczął Stanisław Kasperek. Na początku objął stanowisko szefa wyszkolenia. Po dwóch latach został kierownikiem. Obie funkcje sprawował przez 18 lat.
- Stasio był dobrym szefem i nie mówię tego, bo to mój brat - podkreśla R. Kasperek. – Był też wspaniałym pilotem i instruktorem. Kochał pracę z młodzieżą. Szkolił młodych, wiele im pokazywał, podpowiadał. Nikogo nie gnębił. Postawił na nogi latanie sportowe. Zdobywaliśmy mistrzostwa w nawigacji i w akrobacji. Z jednymi z zawodów wiąże się ciekawa historia. W 1963 r. Polska miała wziąć udział w Mistrzostwach Świata w Akrobacji. Nie mieliśmy jednomiejscowego samolotu akrobacyjnego, ale Stach zaproponował przerobienie Zlina-26, którym wtedy dysponowaliśmy.
Projekt przeróbki wykonali członkowie aeroklubu, pracownicy Prototypowego Biura Konstrukcyjnego WSK Świdnik: inż. Janusz Supryn, inż. Stanisław Bienia i Wiesława Jaworska. Trzeba było, między innymi zwiększyć wznoszenie i prędkość maksymalną, zmniejszyć prędkość minimalną oraz promień figur akrobacji. Z samolotu wymontowano też niepotrzebne przy akrobacjach wyposażenie: prądnicę, instalację elektryczną i radiową, elektryczny wciągnik klap, bagażnik oraz pierwszą kabinę, po której otwór zasłonięto blachą. Dodano natomiast owiewki podwozia i zrobiono okienko w podłodze. 27 czerwca 1963 r. Instytut Lotnictwa dopuścił samolot do użytkowania. Pierwszy lot wykonano na lotnisku w Świdniku. Później Stanisław Kasperek poleciał nim do Moskwy.
- Zajął tam III miejsce – dodaje R. Kasperek. - Na początku mistrzostw, gdy zgłaszano typy samolotów, na których startowali piloci, mjr Wacław Kozielski, by podkreślić, że nasz samolot to nie jest zwykły Zlin-26, napisał na kadłubie Super Kasper Akrobat. W ten sposób odróżniał się od Zlinów-226 Akrobat, którymi latała ekipa czechosłowacka. Nazwa ta bardzo się spodobała. Później, w Krakowie opracowano warsztatową dokumentację przeróbki samolotów Z-26 na Super Kasper Akrobat. Wprowadzono dalsze zmiany, między innymi usunięto klapy, pozostałą część napędu. Drewnianą podłogę bagażnika zastąpiono brezentową, powiększono okienko w podłodze kabiny i przerobiono w ten sposób chyba jeszcze 16 samolotów. A we wrześniu 1965 r. Stach, na Super Kasper Akrobat, zajął III miejsce w Międzynarodowych Zawodach Akrobacji Samolotowej Państw Socjalistycznych w Łodzi.
Zawody rozgrywano też na świdnickim lotnisku. W 1963 r. zorganizowano, wspólnie z Aeroklubem Lubelskim, I Lubelskie Zimowe Zawody Samolotowe. To jedyne o tej porze roku, rajdowo-nawigacyjne zmagania, które do dziś cieszą się wielką popularnością i uznaniem pilotów całej Polski. Ryszard Kasperek i Eugeniusz Milcarz kilkakrotnie zajęli w nich pierwsze miejsce (w latach 1966- 68 oraz 1970 i 1972).
W 1967 r. zorganizowano natomiast, wspólnie z WSK, I Krajowe Zawody Śmigłowcowe, które w 1971 r. zyskały nazwę I Śmigłowcowych Mistrzostw Polski.
W latach 1989 – 97 w aeroklubie istniała też sekcja balonowa, prowadzona przez Adama Gruszeckiego oraz sekcja motolotniowa, kierowana przez Krzysztofa Komendę. Otrzymano nowy sprzęt, między innymi samolot akrobacyjny Zlin-50, szybowiec PW-5 Smyk, motolotnie ML-1.
Pamięć pozostała
W 1997 r. Aeroklub Robotniczy zmienił nazwę na Aeroklub Świdnik. Kilka lat później otrzymał pierwszy seryjny, dwumiejscowy szybowiec PW-6. W ciągu 60 lat istnienia aeroklubu wyszkoliło się w nim kilka tysięcy pilotów samolotowych, szybowcowych, śmigłowcowych, spadochroniarzy, modelarzy. Do najbardziej znanych należą, między innymi: wspomniany już Janusz Kasperek, Zbigniew Nieradka - rekordzista świata w przelocie otwartym na szybowcu PW-5, aktualny szybowcowy mistrz świata, Ilona Jaworska - były członek szybowcowej kadry narodowej, Waldemar Jaworski - wielokrotny uczestnik mistrzostw Polski, instruktor pilot szybowcowy, samolotowy i śmigłowcowy. Od 14 lat na świdnickim lotnisku rozgrywane są zawody w akrobacji samolotowej o Memoriał Janusza Kasperka, przyciągające najlepszych pilotów z całej Polski. Do niedawna oceniali ich bracia Ryszard i Stanisław Kasperkowie. Pan Stanisław zmarł w czerwcu 2011 r. Pan Ryszard odszedł na sędziowską emeryturę kilka miesięcy temu.
- Czas idzie naprzód, wszystko się zmienia – podsumował swoje wspomnienia R. Kasperek. - Lataliśmy na samolotach ze śmigłem, teraz są odrzutowce. Z tego wszystkiego najważniejsze jest jednak to, że zdobyliśmy wiele tytułów mistrza Polski, świata. Robiliśmy mnóstwo ciekawych rzeczy, aeroklub był potęgą, o czym świadczy liczba wyszkolonych pilotów, spadochroniarzy, modelarzy. Powinniśmy się z tego cieszyć i dalej wspierać lotnicze działania. Życzę aeroklubowi, by młodzież nadal chętnie się szkoliła, latała i rozsławiała Świdnik na całym świecie.
Agnieszka Wójcik, Głos Świdnika nr 42/2012